_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Wtorek, 21.12.1993 ISSN 1067-4020 nr 93 _______________________________________________________________________ W numerze: - Mariam (wiersz okolicznosciowy) Waldemar Wojnar - Leo Taxil, geniusz mistyfikacji Adach Smiarowski - Swieta Kukurajow Rozmowa z Tomaszem Stanko - Trzech klapek sztuka Jurek Karczmarczuk - Wedlug uznania Jej Krolewskiej Mosci - Apel w sprawie Internetu Jurek Krzystek - Kacik Kulinarny _______________________________________________________________________ [ Jest to numer Swiateczny, wiec zaczniemy od wiersza okolicznosciowego. Wiersz ten jest fragmentem znacznie wiekszej calosci, gdzieniegdzie dosc znanej. Pozwalamy sobie zaproponowac Czytelnikom zabawe w jego identyfikacje. Odpowiedz znajduje sie na koncu numeru przed stopka. Nastepny numer juz po Nowym Roku. Zechciejcie wiec przyjac o Wy, dzieki ktorym nam sie chce to dalej redagowac, nasze najszczersze zyczenia Wesolych Swiat i pogodnego horyzontu, zza ktorego juz wyglada 1994. J.K_uk] _______________________________________________________________________ MARIAM ====== ... Szczerosci pelna wobec swych rodzicow Nie bedac jednak krnabrna, ni gwaltowna Pokoj jemu, od dnia w ktorym sie byl zrodzil Po dzien ten, w ktorym skona I po dzien, w ktorym z martwych wstanie, zywy. Uczcij Mariam w Pismie! Gdy schronic sie pojdzie do swego namiotu W miejscu, gdzie Wschod. Wklada welon, ten oddziela ja od innych. Wysylamy ku niej tchnienie Ktore obleka sie w ksztalt ciala, skonczony i doskonaly. Ona powiada: ukryje sie przed toba w Stworcy, Przed toba, jesli sie zmarszczysz. On powiada: jestem tylko poslancem Pana twego, Przynosze ci syna, czystego. Ona powiada: jakze chlopiec zrodzic sie moze ze mnie? Wszak zaden czlowiek cielesny mnie nie tknal, Nie jestem bezwstydnica. On powiada: tak sie stanie. Twoj Pan mowi: wszak latwe to dla mnie, Znak uczynimy, dla mnie i dla ludzi, poprzez laske. I tak sie stanie. Poczela wiec i chroni sie razem z nim w odosobnieniu. Bole chwytaja ja Obok pnia palmy. Rzecze wiec: ktoz zechcial, abym Umarla przed jego narodzeniem Jestem zapomniana, gasne. Lecz z wnetrza jej on ja wzywa: nie trap sie Twoj Pan juz strumyk u twych stop kladzie. Potrzasnij pniem palmy Daktyle z niej spadna dla ciebie, Swieze i dojrzale. Jedz i pij, przemyj twe oczy A gdy zobaczysz czlowieka smiertelnego, powiedz mu Oto jam, powierzam swa ofiare Stworcy Dzis juz do nikogo sie nie odezwe. Idzie wiec z Issa Niosac go do swego ludu, A oni powiadaja: O! Mariam! Zaiste przedziwna to sprawa. ........ _______________________________________________________________________ [Jak wytrwali Czytelnicy "Spojrzen" zapewne wiedza, masonologia jest hobbym, do ktorego przyznaje sie bez bicia powazna czesc (jesli nie wiekszosc) redakcji. A skoro dawno juz o masonach nie bylo, to prosze... J.K_ek] ["Zycie Warszawy", data wskutek spisku przepadla, 1993, niewielki skrot red.] LEO TAXIL, GENIUSZ MISTYFIKACJI =============================== Tego wieczoru, 19 kwietnia 1897 roku, nikt zapewne sposrod gosci zaproszonych na wielka konferencje do paryskiej siedziby Towarzystwa Geograficznego nie przypuszczal, iz stanie sie swiadkiem historycznego skandalu. Zebranie, zorganizowane przez Leo Taxila, autora antymasonskich ksiazek i artykulow, mialo wreszcie polozyc kres szerzacym sie tu i owdzie pogloskom, iz informacje zawarte w tych dzielach od poczatku do konca zostaly przez autora wyssane z palca. Sprawa Taxila i jego bulwersujacych rewelacji na tyle przekraczala zwykle ramy prasowej polemiki, iz w obrone publicysty zaangazowaly sie najpowazniejsze autorytety Kosciola. Gra toczyla sie o niezwykle wysoka stawke. O to, kto ostatecznie zwyciezy w wieloletniej wojnie, jaka w III Republice toczyl Kosciol z ruchem antyklerykalnym, zmierzajacym do calkowitej sekularyzacji panstwa. Konferencja miala krotki, acz niezwykle burzliwy przebieg. Taxil ograniczyl sie do zlozenia krotkiego oswiadczenia, ktore przekazali siedzacy na sali dziennikarze z najwiekszych owczesnych gazet. "Czcigodni ojcowie, szanowne panie i panowie - mial powiedziec glosny nie tylko we Francji pisarz. - Chcialbym tu stwierdzic raz na zawsze, iz nie bylo zadnego spisku masonskiego. Doktor Bataille, Sophia Walder, Diana Vaughan, istnieja tylko w mojej wyobrazni, wszystkich ich wymyslilem. Dlaczego? No coz, zakosztowalem w przyjemnosciach, ktorych moze dostarczyc udany zart. Na zawsze juz zreszta pozostane wolnomyslicielem i antyklerykalem. A poza tym... coz chcecie, nie mozna bezkarnie urodzic sie w Marsylii..." Zaskoczenie bylo calkowite. Ojciec Garnier, jeden z obroncow Taxila, mial ponoc opuszczajac sale powiedziec swoim przyjaciolom: "Czyz moglem mu nie wierzyc, skoro wierzyl mu sam papiez?" Rzeczywiscie, wiele wypowiedzi Taxila otrzymalo jakby oficjalne imprimatur. Zreszta, o czym ojciec Garnier juz nie wspomnial, Leon XIII osobiscie blogoslawil Taxila na swieta wojne ze spiskujacymi lozami. Z czasowego dystansu owo bezgraniczne zaufanie moze dzis co najmniej szokowac. Dopiero odtworzenie historycznego kontekstu tamtych wydarzen pozwoli zrozumiec, w jakiej atmosferze moglo sie ono narodzic. I co w koncu naprawde wydarzylo sie w sali paryskiego Towarzystwa Geograficznego. Druga polowa XIX wieku we Francji, szczegolnie po utworzeniu w 1879 roku gabinetu Julesa Grevy, uplynela pod znakiem nieustannej wojny zdobywajacego wladze obozu republikanskiego z konserwatywna, klerykalna i monarchistyczna prawica. Stawka byl ksztalt panstwa, jego instytucji, prawodawstwa oraz oswiaty - i wojne te republikanie zdecydowanie wygrali. Powszechne i swieckie nauczanie (1881), ustawy przeciw zgromadzeniom zakonnym (1901-1904), wprowadzenie instytucji rozwodow, wreszcie rozdzial Kosciola od panstwa (1905), stanowia spektakularne cezury batalii. Niemala role nalezy w tym przypisac masonerii francuskiej, ktora w latach 70. stopniowo wyzbywala sie swych religijnych korzeni, zastepujac Boga w swych dokumentach mianem "Wielkiego Architekta Wszechswiata". W tej atmosferze osadzic nalezy dzialalnosc Taxila. Poczatkowo wojujacy antyklerykal, zalozyciel "Biblioteki Antyklerykalnej", w ktorej publikowal jadowite pamflety. Dzialalnosc jego w latach 80-tych natrafila na problemy, na marsylskiego jego wydawce lunal deszcz kar, a pod drzwiami ustawili sie wierzyciele. Naklad jego pisma, "L'Anticlericalisme" spadl z 70 tys. do 15 tys. 24 kwietnia 1885 roku francuskie gazety przyniosly zgola fantastyczna wiadomosc o nawroceniu glosnego antyklerykala, ktory dokonal czegos w rodzaju auto-da-fe. Eks-mason, skandalista, tytulujacy swe broszury w stylu rynsztokowych popoludniowek: "Papieskie metresy" czy "Syn jezuity" nagle publicznie wyznal grzechy i spalil swoje pisma. Ku oslupieniu dawnych czytelnikow, uroczyscie poprzysiagl wspomagac Kosciol w swietej wojnie z masonskim spiskiem. Nuncjusz papieski zdjal ekskomunike i juz niebawem Taxil przekroczyl progi Palacu Watykanskiego, by podczas prywatnej audiencji otrzymac blogoslawienstwo Leona XIII. Nazwisko Taxila ponownie trafilo na czolowki gazet, ale tym razem niedawni oskarzyciele ustawili sie w chorku pochlebstw. Pierwsze ksiazki: "Wyznania eks-wolnomysliciela" i "Masoneria zdemaskowana" pojawily sie w niezwykle sprzyjajacym momencie - niemal nazajutrz po antymasonskiej encyklice "Humanum genus". Tym razem poza rutynowymi opisami "czarnych mszy" i profanowania hostii niejako z pierwszej reki, kryla sie w nich prawdziwa bomba, najskrytszy z sekretow masonskich loz: palladyzm. Mial to byc, zdaniem Taxila, wynalazek niejakiego Alberta Pike'a, ktory w Charlestown zalozyl w 1870 roku pierwsza loze o osobliwym, nieznanym swiatu rycie. Palladystyczne "trojkaty", do ktorych nalezala wylacznie masonska elita, mialy przygotowywac, ni mniej ni wiecej, tylko bliskie nadejscie Antychrysta. Reakcja opinii publicznej, prasy, dostojnikow Kosciola na masonski sabat, rozpetany przez Taxila w 80. i 90. latach zeszlego stulecia, nie przestaje do dzis zaskakiwac bibliotecznych szperaczy. Juz we wstepie do dzielka "Czy kobiety naleza do masonerii?" Taxil wymienia nazwiska 17 kardynalow, arcybiskupow i biskupow, ktorzy pospieszyli z najgoretszymi zyczeniami z okazji wydanej wlasnie wojny frankomasonskiemu Szatanowi. Rowniez i pozniej dawny autor "A bas la calotte!" ("Precz z klechami" [calotte to jest tonsura, przyp. J.K_uk]) cieszyl sie goracym poparciem wielu duchownych, czerpiacych czasem pelnymi garsciami z jego prac. W 1893 roku ojciec Fuzier zwolal na przyklad konferencje w Aveyron, poslugujac sie mocno swiadectwami Taxila. Taxil otrzymal list z zyczeniami od sekretarza Leona XIII. To byl, wraz z dziesiatkami podobnych dowodow zaufania, ow list zelazny, ktory oslanial autora tych sensacji przed atakami niedowiarkow. A przeciez zdarzali sie i tacy. Atmosfera wokol glosnego eks-masona zaczela sie stawac z wolna coraz bardziej goraca. Naciskany zewszad Taxil postanowil wreszcie zagrac va banque i obiecal zorganizowac w Paryzu wielka konferencje, ktora dostarczy wreszcie nie budzacych watpliwosci dowodow. 19 kwietnia 1897 roku w sali Towarzystwa Geograficznego trwajaca w okladem ponad dziesiec lat misternie i wielopoziomowo skonstruowana mistyfikacja znalazla swoje nieoczekiwane rozstrzygniecie. We Francji do dzisiaj niezbyt chetnie powraca sie do tej sprawy, czemu akurat trudno sie dziwic. Do dzis tez wielu badaczy rozklada rece, probujac dociec zrodel niepojetego zaufania, jakim cieszyly sie owe fantastyczne konfabulacje. Przyczyne upatrywac nalezy - i tu wypadnie sie zgodzic z Louisem Pauwelsem, ktory przypomnial te historie - w genialnym wykorzystaniu wszelkich atutow, ktore dla tego rodzaju mistyfikacji mogly stwarzac lata 80. i 90. zeszlego stulecia. Lata bezpardonowej walki z wszelkimi grzechami liberalnego panstwa, wylozonymi w glosnym papieskim "Syllabusie". `Miedzy triumfujacym klerykalizmem, a rozpetanym antyklerykalizmem - stwierdza Pauwels - znalazlo sie miejsce dla najwiekszych nawet "kaczek"'. Waldemar Wojnar _______________________________________________________________________ Adach Smiarowski SWIETA KUKURAJOW ================ Moim Przyjaciolom Misjonarzom Dwa dni drogi. Bogu dzieki morze spokojne, ledwo tu i owdzie biale bruzdy piany. Stella Maris sapala przyjacielsko dwustoma koniami mechanicznymi trzymajac sie dzielnie 15 stopni kursu. Misio podszedl od poludniowo-zachodniej strony i stanal na kotwicy. Pikinini Meri miala brzegi niedostepne i tylko w jednym miejscu mozna bylo jako tako podsunac sie lekka lodka pod klify. Tak i teraz Misio spuscil baczka i po niejakim czasie udalo mu sie wraz ze swoim pierwszym oficerem zaczepic szczesliwie na klifie i wylezc na wyspe. Zgromadzeni na skalach wierni pomogli wtarmosic na gore nieco bagazu. Misio wital sie z cala wsia, potrzasal rece wojownikow, bab, niedorostkow, klepal dzieciaki, glaskal niemowleta. Z jednej torby powyciagal rarytasy i rozdawal na prawo i lewo. Parafianie barwnie opisywali historie wielu miesiecy, ktore uplynely od ostatniej wizyty. Pierwszy oficer dumnie obnosil torbe ze sprzetem liturgicznym i nie wypuszczal jej ani na chwile z reki. Misio zabral kolorowy magazyn dla szamana, paczke brusu i ruszyl miedzy chaty. Po ceremonialnym przywitaniu z kukurajem siedli przed chata w kucki. - Brus, kukuraju? - zaprosil Misio. Kukuraj skinal powaznie glowa. Zapalili. Po wymienieniu kilku uwag na temat deszczow i yamow, rzekl Misio z wielka powaga: - Kukuraju! Jest taki czas kazdego roku, czas bardzo wazny, kiedy rodzi sie nam nowy Bog. Spada gwiazda z nieba i oto pojawia sie nam Pikinini Jezus a my zasie cieszymy sie i radujemy. Pikinini Jezus, chocia taki malenki, ma pale wielka! On rzadzi morzem i wyspami, wiatrem i deszczami, wulkanem i ogniem. Pikinini Jezus, kukuraju, kocha nas wszystkich, bo wszyscy jestesmy Jego dziecmi. Kukuraj puszczal kleby dymu i kiwal w skupieniu glowa. Nazajutrz, tuz przed switem, zahuczal potezny garamut i rozniosl dreszcz trwogi w dzungle, w gory i na morze. Gdziekolwiek uslyszalo go ludzkie ucho, tam serce zabilo przedwiecznym rytmem i nogi same poniosly ku chacie kukuraja. Wkrotce zebrala sie cala wies. Kukuraj, przybrany odswietnie i wymalowany na bialo, oglosil wszem i wobec nadejscie Boga i zarzadzil przygotowania do swiat. Misio byczyl sie na hamaku rozciagnietym miedzy dwoma slupami. Kilka dziewczat wachlowalo go i wiskalo milosnie. Pierwszy oficer czynil przygotowania do mszy. Reszta wsi tlukla swinie, rozpalala ognie i kopala rowy do mumu. Msza pasterska odbyla sie przy wtorze pomrukow niedalekiego wulkanu. Padal niewielki deszczyk i wesolo szelescil po lisciach palmowych, z ktorych zrobiony byl dach kapliczki. Pierwszy oficer, wystrojony swiatecznie w biale kalosze, sluzyl do mszy. Cala wies, jak jeden maz, przystapila do komunii. Zaraz po mszy zaczely sie radosne obchody bozonarodzeniowe. Ceremonialne tance przy dzwiekach bebnow i kolatek ciagnely sie dlugo w noc. A gdy i mumu bylo gotowe, zaczelo sie obzarstwo, ktore przeciagnelo sie do bialego switu. Pobozni chrzescijanie na przemian kopulowali zawziecie lub lezeli brzuchami do gory i rozglosnie puszczali baki. Swieta trwaly dni trzy. Czwartego dnia Misio zegnal sie z wsia. Pierwszy oficer zapakowal sprzet liturgiczny do torby. Przed poludniem udalo im sie wskoczyc na baczka. Stella Maris kiwala sie przyjacielsko na redzie. Niecaly dzien drogi. Bujalo troche, ale wiatr byl dobry, od rufy, tak, ze doplyneli do Pikinini Men wczesnym rankiem. Pikinini Men mialo piekna plaze i latwe dojscie. Misio wital sie z cala wsia. Potrzasal rekami mezczyzn i kobiet, poklepywal przyjacielsko dzieciarnie, glaskal glowki niemowlat. Wzial paczke flamastrow dla szamana, troche brusu i ruszyl miedzy chaty. Kukuraj przywital go z cala nalezna powaga. Kucneli przed chata i zapalili. Misio wysluchal roztropnych uwag kukuraja, po czym rzekl: - Kukuraju! Jest taki czas kazdego roku, czas bardzo wazny, kiedy rodzi sie nam nowy Bog. Kukuraj wypuszczal kleby dymu i kiwal glowa w glebokim milczeniu. Bog morz i oceanow, ziemi, lawy, ludzi i wulkanow, Bog kazdej drobiny zywej i nieozywionej, Bog zly, dobry, sprawiedliwy i przewrotny, rodzil sie kazdej chwili i trwal w kazdym kamieniu i mysli. I ni go ujac, ni go odjac, gdyz nie byc nie moze. [slowa z melanezyjskiego pidgin: brus - tyton garamut - swiety beben zrobiony z wydrazonego pnia kukuraj - wodz mumu - jedzenie, zwlaszcza mieso pieczone w lisciach miedzy rozgrzanymi kamieniami pala - moc, mana pikinini - dziecko, cos malego] Adach Smiarowski _______________________________________________________________________ [Gazeta Wyborcza - Magazyn, 22.10.1993, wrzucil Zbyszek Pasek] TRZECH KLAPEK SZTUKA ==================== Z Tomaszem Stanko rozmawia Piotr Bikont - Czym rozni sie trabka od innych instrumentow? - Najbardziej tym, ze ma najmniej przekladni. Bo ma tylko trzy pompki. Mniej przekladni ma juz tylko ludzki glos, dlatego jest tak cenny i najbardziej rozchwytywani sa artysci o pieknym glosie. To jest dar Boga. Dzieki temu, ze trabka ma tylko trzy klapki, mam bardzo male straty na laczach i moge grac swoj najprawdziwszy ton, a to najlepiej buduje indywidualnosc w jazzie. Ben Webster mial swoj ton, Coleman Hawkins mial swoj ton, Miles Davies mial swoj ton, Clifford Brown mial swoj ton, to byl najbardziej nasladowany ton jazzowy. Michal Urbaniak robi kariere w Stanach nie tylko dlatego, ze ma sile przebicia, ale przede wszystkim poniewaz ma swoj wlasny ton, po ktorym go zawsze mozna poznac. Ton jest jak dusza. Odbija sie w nim cale zycie czlowieka, jego intensywnosc i bogactwo. Niektorzy muzycy pieszcza swoj instrument, uwazaja, ze ma dusze. Ja lubie moja trabke, mam jedna, ale traktuje ja bardziej jak narzedzie, jak pioro konieczne do zapisu kompozycji, a potem, w czasie grania, jak pedzel. - Jak zaczynales? - W muzyke wciagnal mnie ojciec. Z zawodu byl sedzia, gral na skrzypcach nieprofesjonalnie. W szkole muzycznej w Krakowie chodzilem najpierw na fortepian, potem na skrzypce. Po siodmej klasie muzyka powazna przestala mnie intersowac. W jedenastej klasie ogolniaka zdecydowalem, ze bede grac jazz, i zapisalem sie na trabke. Zaczalem grac z Adamem Makowiczem - mielismy taka orkiestre "The Darlings". Potem z Januszem Muniakiem, kompozycje bardziej free-jazzowe, w kierunku Ornette'a Colemana, to byl nasz punkt wyjscia. Przypadek zrzadzil, ze jeden z kolegow, Tadzio Lejko, dostal ni stad, ni zowad od rodziny z Ameryki, bo poprosil o jazz, dwie plyty Colemana, ktory w ogole w tym czasie - rok 1960 - nie byl znany w Europie. Bardzo nowoczesna muzyka jak na owe czasy. Interesowalem sie wtedy malarstwem, filmem - wloski neorealizm, Fellini, moze tez troszke wiecej czytalem. Ale sluchalem tylko jazzu: Daviesa, Coltrane'a. - Twoje pierwsze Jazz Jamboree to byl rok 1963? - Przyjechalem tylko, zeby posluchac. Zatrzymalem sie w Warszawie u Wacka Kisielewskiego, bo mysmy byli kumplami ze szkoly. W kuluarach mowia do mnie: "Stary, Komeda cie szuka". Ja myslalem, ze sobie zarty ze mnie robia. Ale znalazlem Komede. Mial grac z Dunczykami, ale oni wczesniej wracali, bylo jakies nieporozumienie z datami. Mial napisana muzyke na kwintet, w zwiazku z czym szukal trebacza i Urbaniak mnie polecil. W ten sposob, pozyczajac ubranie na wystep od Kisielewskiego - wtedy gralo sie w garniturach - zagralem swoje pierwsze Jamboree. Potem byla od razu Praga, festiwal w Kopenhadze, Jazz Workshop w Hamburgu, wspolpraca z wielkimi muzykami europejskimi i amerykanskimi. Mialem fart. No i juz gralem na kazdym Jamboree. Najpierw z Komeda do 1968 roku, potem ze swoim kwintetem. Gdzies w latach siedemdziesiatych zaczelo sie grac bardziej profesjonalnie, czyli nie co roku, ale jak sie mialo nowy, interesujacy program. Zeby ten festiwal nie byl tylko przegladem sportowym polskich zespolow. - Wtedy nie bylo latwo podrozowac? - Ja nigdy nie mialem klopotow z wyjazdami. To sa zalety uprawiania awangardowej sztuki - mozesz bokiem isc, miec wszystko gdzies. Tylko trzeba miec rodzaj szczescia, ze sie uprawia taki waski gatuneczek. A jeszcze najlepiej bez slow. Moze dlatego ten Polish Jazz tak sie rozwinal. Ale to musi sie samo tak ulozyc, takich wyborow nie dokonuje sie dla wygody. - Powiadaja, ze trebaczom nieustanne wibracje oddzialuja na mozg. - Niektorzy frajerzy z orkiestr detych tak czasem mowia. Zupelna bzdura. Oni ida na sile, wiec moze glupieja troche. Trabka oczywiscie troche rezonuje, ale przeciez czlowiek jest wytrzymaly. Zdarzaja sie takie przypadki, ze jak sie gra nieprawidlowo, to mozna sie nabawic rozedmy pluc. Samo granie na trabce to jest fizyczna praca bardzo duzej grupy miesni, a takze przepony. Ja to wszystko mam bardzo sprawne. Typu zelazo. Regularnie cwicze - codziennie dwie-trzy godziny. Im wiecej grasz, tym jestes silniejszy. Mozna do poznych lat grac, dopoki sie chodzi, tylko nie wolno przerwac, zeby sie miesnie nie odzwyczaily. Dlatego tylko wielcy wirtuozi do konca graja, bo oni zawsze maja prace. Tak samo wielcy dyrygenci, jak na przyklad Lutoslawski, ktory ma 80 lat i gimnastykuje sie bez przerwy przez dwie godziny, bo dyrygowanie jest przeciez gimnastyka. - Kiedy ci sie najlepiej gralo? - Stale sie dobrze gra. Zawodowym muzykom gra sie dosyc rowno. Pamietam grania z mlodosci, takie hipgrania, niepowtarzalne piekno: z "Kwintetem" w Hybrydach, ze smyczkiem Zbyszka Seiferta, wspaniale grania z Janem Garbarkiem na festiwalu we Frankfurcie w 1976 roku, na bebnach Jack DeJohnette, na basie Eddie Gomez. Cudowna atmosfera byla na nagraniu plyty z Garym Peacockiem, gdzie tez grali DeJohnette i Garbarek - wspaniala muzyka, zrelaksowane warunki, wszystko perfekt. Takich momentow jest nieskonczenie wiele i to daje urok temu zawodowi. A to jest ciezki zawod. Ostry. Na tej drodze nie mozna stanac i odpoczac. Trzeba coraz szybciej. Ale jednostajnie, bo inaczej jest katastrofa, psychiczna i artystyczna. - Czego sluchasz? - Wszystkiego, co brzmi naokolo mnie. No, Madonny nie slucham. Kiedys trzeba bylo pojsc, siasc, zaprosic muzykow, pospiewac i grac. A w dzisiejszych czasach muzyka wszedzie brzmi, nawet w windzie. Radio to sprawilo, bo raptem pojawila sie skrzyneczka, ktora ci puszcza muzyke. Teraz mozna przetwarzac w studiach i na komputerach dzwieki ptakow, przyrody, techniki. Muzyka zaczela od abstrakcji, a w tej chwili idzie w kierunku realizmu, bo juz ma mozliwosc korzystania z realnych dzwiekow. Przebyla odwrotny proces niz malarstwo. Na przyklad nie ma w przyrodzie dzwieku, jakim operowal Bach, a to, co malowali w tamtej epoce, bylo przedstawieniowe, kazdy mogl zobaczyc i porownac. Slucham tylko fragmentow tych rzeczy, ktore lubie, tak tez czytam literature, bo dla mnie wazna jest intensywnosc przezyc. Jeden, dwa, trzy fragmenty "Pod wulkanem" w odpowiednim momencie wystarcza. I jezeli ktos w ten sposob slucha mojej muzyki, to ja sie ciesze. Takie momenty, kiedy sie intensywnie czyta czy slucha, to jest potega. - Rzeklbym, ze podstawowa cecha twojej muzyki jest jej swiezosc. - Lubie grac utwory, ktorych nie znam, zeby moc rozwiazywac harmonie w sposob intuicyjny. Chwala Bogu, ze moge te droge stosowac. Bo to jest piekielnie szybka droga. "Intuicja" brzmi mistycznie, ale tak samo mozna ja cwiczyc jak cos innego. Wiekszosc jazzmanow, jak gra jakas kompozycje, to chce znac nie tylko melodie, ale tez dokladnie funkcje harmoniczne, zeby na tym szkielecie moc improwizowac. A ja wole czasami nie wiedziec. - Podobno trebacz musi miec sluch absolutny? - Sluch absolutny rownoczesnie pomaga i przeszkadza, bo cie jakos ogranicza. Ja mam tylko dobry sluch i czasem w pierwszej chwili nie wiem dokladnie, jaki slysze dzwiek. Czyli czasem nie umiem nacisnac tego konkretnego dzwieku, a musze cos szybko zagrac. A jak zagram "cos", to slysze i wiem, jak skrecac. Bo nie jest wazne, czy zagrasz calkiem dokladnie. Jak zagrasz za dobrze, to sie natychmiast obracasz w okolicy jelenia na rykowisku. Takie przygotowane improwizacje graja w kazdej szkole muzycznej, bo to nie jest trudne. - Miles Davies gral czasem dzwiek kompletnie obok, jakby niechcacy, a pozostali muzycy musieli cos z tym zrobic. - To jest ta metoda. Ale ona wymaga odwagi i pewnosci siebie. Pamietam, jak Davies raz zasunal jakis falszywy dzwiek i ten dzwiek przetrzymal tak dlugo, az muzyka go dogonila. Dzwiek stopniowo nabieral uroku, pieknial w trakcie, bo byl dlugi, i przez to, ze byl zly niejako, a potem stawal sie dobry, to jeszcze sie lepszy zrobil. To sa te tajemnice. - Jak przyjales ostre wejscie Polski w kapitalizm? - Jak sie obudzilem w dniu, kiedy weszly w zycie prawa Balcerowicza, pomyslalem: "Aha, to ja mam od dzisiaj kilkakrotnie mniej pieniedzy". Przeciez nie liczylem na polski rynek. Nie liczylem, ze zycie tak buchnie. A teraz jest mi wygodnie, bo jak mam pare razy w ciagu roku robote - jedna telewizje, jedno Jamboree, jedna duza produkcje, to jest to juz powazny, normalny pieniadz. - Wielu artystom bylo jednak lepiej za komuny, pod panstwowym mecenatem. - Oczywiscie, bo miejsce jest tylko dla paru. Niektorzy ciezko maja. To jest okrutny kapitalizm. Ale on rodzi zycie. Zreszta poza tymi kilkoma ludzmi na topie powstalo srodowisko muzykow, przewaznie mlodych, ktorzy graja wszystko: i standardy, i ragtime, i cokolwiek. Kiedys oni nie mieli zadnego dojscia, teraz opanowali miasto - kluby, kawiarnie, ulice - i maja chleb w kieszeni, bo osiagaja zarobki rzedu 10-15 milionow. Ja zawsze mialem szczescie, ale panstwo nie bylo moim mecenasem, o nie. Wszyscy byli w jednym worze i mialo starczyc po rowno dla wszystkich. To ja w zwiazku z tym nie bralem w ogole nic. Te socjalne uklady byly adresowane do innych ludzi. Przewaznie do urzednikow i miernych artystow. Wprowadzili sztywne stawki i komisje weryfikacyjne, ktore zatwierdzaly, kto jest profesjonalista i moze dostac pelne honorarium. Przeciez to jest kompletny absurd. W komisjach siedzieli zazdrosni muzycy, starsi, ktorzy chcieli utracic mlodego, swego konkurenta. - Znam anegdote, jak i ty weryfikowales. Wchodzi przerazony mlodziak, Stanko pyta: - Nazwisko? - Jan Kowalski. - Dziekuje, zdales, Nastepny prosze! - Kiedys wciagneli mnie do takiej komisji w Krakowie i zobaczylem, ze moi koledzy pytaja tych biednych kolesiow z solfezu. Jak bym ja ich pytal, tych pytajacych, w taki sam sposob, to by nie zdali. I oni o tym tez swietnie wiedzieli. To doprowadzilo mnie do pasji. No i wtedy zdalo pare osob, bo co oni mieli zrobic - nie mogli mi sie przeciwstawic. - Zabiegasz o publicznosc? - Davies, zeby utrzymac sie na rynku, musial zadbac o swoj image, ale tez w sensie muzycznym dorobic sobie jeszcze kabel do ludzi, ktorzy sluchaja pop. Skostniali krytycy mieli mu to za zle, ale nieslusznie. Po prostu teraz sztuka potrzebuje wielu kabli podlaczonych do roznych ludzi. Musi i do wyrafinowanych sluchaczy kablowac, i do takich, ktorzy muzyki uzywaja tylko, by osiagnac przyjemnosc. Wielu ludzi w tym kraju slyszalo o Stance, tylko nie wiedza, co ja robie. Ale jak juz przyjda na koncert, to nie bedzie wypadalo im powiedziec, ze to jest zle, tylko beda na tak. A mnie to wystarczy, bo wtedy juz ode mnie zalezy, czy ja ich zlapie na dluzej. - Bedziesz gral na Jamboree tego samego dnia, w tej samej Sali Kongresowej co Ornette Coleman. - On tez gra na tym samym jobie? Cos podobnego! Byl moim ojcem duchowym. Od niego zaczynalem grac nowoczesna muzyke. Wielokrotnie skladalem mu uszanowanie i podziekowanie, ze mnie pchnal w dobrym kierunku. Ale w jednym jobie z nim bede gral pierwszy raz. Potraktuje to symbolicznie. _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk WEDLUG UZNANIA JEJ KROLEWSKIEJ MOSCI ==================================== Pisze te slowa w momencie, gdy opinia publiczna jeszcze nie ochlonela po procesie w Wielkiej Brytanii, w ktorym skazano dwojke dzieci, Roberta i Jona na bezterminowe pozbawienie wolnosci za zamordowanie dwuletniego Jamesa Bulgera. W miedzyczasie we Francji, w Vitry-sur-Seine, trzej chlopcy na spolke z doroslym zabili czlowieka, a wkrotce pozniej inni przyczynili sie do smierci innej osoby, czeka ich sprawa za nieudziele- nie pomocy. Pare dni temu kolejna sprawa - w Wielkiej Brytanii 12-letni chlopiec jest oskarzony o gwalt. Jeszcze niedawno nie moglby odpowiadac, ale przewidujacy prawnicy spowodowali obnizenie granicy wieku z 14 do 10 lat. Wracaja czasy Henryka VIII? Bylismy kilka dni temu na kolacji u znajomych. Maja prawie dorosle corki, ktore wypuscily sie w miasto zostawiajac chate na wieczor staruszkom. Nie zjedlismy kolacji spokojnie. Jedna z corek rozszlochana zadzwonila, ze ja napadli. Nic sie nie stalo na szczescie, ale reszta wieczoru miala specyficzna atmosfere. Ten felieton jest jej wyrazem. Banda byla miedzynarodowa, byli glownie Arabowie, ale i Portugalczyk i Francuzi. Niedorosle petaki. Dziewczyna paru rozpoznala i teraz ma problem czy skarzyc i narazic sie na zemste, czy odpuscic i wyjechac szybko z powrotem do szkoly w Nancy. Wyjechac?... Jej siostra studiuje w Paryzu. Mieszka w akademiku, bardzo szczelnie chronionym przed niepozadanymi goscmi. A i tak regularnie go okradaja. Ktos ze srodka. A przeciez Francja nie ma opinii kraju szczegolnie gwaltownego, czy kryminogennego. A okolica, gdzie mieszkam, jest oaza spokoju. We Wloszech, w USA, w Japonii mafia szuka narybku wsrod osmiolatkow, czasami w przenosni lub doslownie kupuje sie dzieci od rodzicow, aby je ksztalcic w fachu. Czyta sie takie rzeczy w gazetach i ma sie wrazenie, ze to czasy "Olivera Twista" Dickensa, albo atmosfera z "Ksiecia i zebraka", ktora zreszta miejscami jest tez bardziej Wiktorianska niz z czasow miedzy Henrykiem a Maria, ze nie wspomnimy o innej, jednotygodniowej krolowej, Jane Grey, parunastoletniej dziewczynie, ktora uwiklano w polityke, a potem scieto za zdrade. Pamieta ktos? Ale aktualne brytyjskie prawo nie jest zupelnie inne niz tamto... Ironia losu jest, ze swiat wlasnie pozegnal Anthony Burgessa, autora "Mechanicznej Pomaranczy", o ktorym moze warto osobno. Jest wiec pewna ciaglosc, zjawisko mlodocianych bandytow nie istnieje od dzis. Czytelnik pamieta zapewne dzielo innego Anglika, Williama Goldinga, "Wladca much", opowiadajace o kolonii dzieci na wyspie, kolonii, ktora nie ma nic wspolnego z "Dwoma latami wakacji" Verne'a, lecz jest po prostu pieklem. Ale pieklo wystepuje nie tylko w literaturze. W Rio de Janeiro i niektorych innych miastach Ameryki Poludniowej dostac nozem od dziesieciolatka to nic niezwyczajnego. Znalezienie zwlok dzieci zastrzelonych jak zwierzeta przez nocne patrole, takze. Bandytyzm wkracza do szkol. Napasci z bronia w reku, narkotyki, gwaltowna smierc nastolatkow... Ostatnio we Francji zabito dwoch. Mam podejrzenie, ze w niektorych innych krajach nawet statystyk sie nie prowadzi. We Francji najwiecej jest kradziezy, krwawych bojek i innych tego typu zjawisk w college'ach, potem ida licea zawodowe. Francuski college to nie jest amerykanski! To jest szkola *miedzy* podstawowka a liceum, zaczyna sie ja w wieku 11 lat, a konczy na trzy lata przed matura. Mam corke w college'u. Inspektor Generalny Philippe Barret, ktoremu zlecono sporzadzenie raportu w tej kwestii, komentuje dosc zgryzliwie: `Analiza tych aktow przemocy kryje w sobie pewne niebezpieczenstwo - przechodzi sie czasami od ich tlumaczenia do usprawiedliwiania. A nawet gdy nie dochodzi do takich skrajnosci, chetnie zatrzymuje sie w stadium rozwazan nad uwarunkowaniami tych gwaltownych zachowan. Te, szukaja przyczyn wsrod tak licznych czynnikow ekonomicznych, spolecznych i psychologicznych, ze wpada sie w niekonczace sie dyskusje jak to wszystko zmienic, zeby obyczaje ulegly poprawie. A w miedzyczasie kradna i zabijaja. Jestesmy oburzeni, jestesmy pelni wspolczucia dla ofiar i to sie tak toczy dalej.' To sie moze potoczy inaczej. Charles Pasqua, aktualny szef MSW, jest twardy. Zaraz po jego nominacji nastapily ekscesy policjantow wobec aresztowanych mlodzikow, glownie o ciemniejszej skorze, komus strzelono przez pomylke w plecy itd. Rzad sie przerazil i sankcje dla policjantow byly bardzo surowe. Wiec w jakiejs burdzie policjanci prawie w ogole nie reagowali i tzw. uczciwi obywatele mieli pretensje. Sprawe podejrzanych o nielegalne praktyki komisariatow troche wyciszono i pewnie znowu niedlugo cos uslyszymy. Zbyt mocna reka, zbyt silne ujemne sprzezenie zwrotne takze nie sprzyja stabilizacji, tworza sie niegasnace oscylacje, ktore czasami przeradzaja sie w chaos. No bo sprawa jest potworna. Nie tylko dlatego, ze zupelnie nie wiadomo co robic, a jak sie wykonuje rozpaczliwe analizy, organizuje komitety pomocy dla mlodziezy wykolejonej itp., to przychodzi stary policjant, rzuca w twarz danymi i twierdzi: gadajcie sobie zdrowo, a tam znowu kogos masakruja... Rowniez dlatego, ze te dzieci wygladaja i zachowuja sie na codzien tak samo jak twoje, czy moje. To gwalci wszystkie nasze stereotypy. Boris Cyrulnik, psychiatra ze szpitala Toulon-la-Seyne, stwierdza, ze czlowiek przyzwyczaja sie do zbrodni, potrafi ja zintegrowac ze swoim wyobrazeniem o swiecie, gdy ma jakis stereotyp, jakas reprezentacje. Morderca winien byc ze swej natury grozny, twardy. Ale np. matka zabijajaca swoje niemowle to straszny gwalt na stereotypie. Dziecko-morderca takze, a moze jeszcze bardziej. Synonim rozkwitajacego zycia... I ci chlopcy z Liverpoolu zostali skazani na dozywocie (Wedlug Uznania Jej Krolewskiej Mosci). Sprawiedliwosc brytyjska uznala, ze nie beda sie wiecej rozwijac dla pozytku spoleczenstwa. Prawo brytyjskie jest bowiem glownie oparte na analizie faktow, jest sztywne. Jurorzy nie biora pod uwage zadnych uwarunkowan spolecznych, czy psychicznych. Nie decyduja o karze, tylko o winie. Ale odczucia ludzi, w tym i decydujacego o karze sedziego sa juz znacznie mniej formalne. Czyn chlopcow zostal uznany za "diabelski" przez sedziego Morlanda, a w prasie pojawily sie ataki na... Kosciol anglikanski, zbyt wiele uwagi poswiecajacy sprawom socjalnym, ktorymi winny sie zajac sluzby publiczne, a znacznie mniej sprawie o wiele wazniejszej - nauczenia dzieci odrozniania dobrego od zlego. Ta dyskusja z Kosciolem zaczela sie po wystapieniu Johna Pattena, ministra edukacji, ktory bronil tezy, ze administracja JKM bardzo dba o "wartosci moralne" w kraju. Cos mi to zreszta przypomina, ale nie pamietam co. Wedlug Cyrulnika myla sie ci, ktorzy uwazaja, ze dziecko z natury rzeczy jest dobre, ze spoleczenstwo je deprawuje, ze dorosli bandyci ucza dzieci okrucienstwa. Psycholog i psychiatra, nie zgadza sie z teza, ze wystarczy ochronic dziecko przed zlym wplywem, a bedzie bogobojnym, uczciwym obywatelem, jak chcieliby niektorzy. Ale prosze nie myslec, ze Cyrulnik usprawiedliwia spoleczenstwo, czy chocby otoczenie dzieci- zabojcow. Odwrotnie. Dziecko ma w sobie cos z demona, przemoc jest wen wbudowana od najmlodszych lat. Scenariusze dzieciece sa pelne okrucienstwa i to dosc dzikiego, atawistycznego. My musimy aktywnie je dostosowac do zycia wsrod innych, nafaszerowac mitami, rytualem rodzinnym, nadac pewien symboliczny sens mlodemu zyciu - przeciez racjonalnie sie nie wytlumaczy dziecku dlaczego ma nie rozbijac lalek. Oczywiscie najlatwiej zalatwic to przy pomocy religii. Tu jednak, we Francji to nie przejdzie, laicyzacja w wychowaniu jest niejako symbolem wolnosci. A i w Wielkiej Brytanii sprawy moralnosci religijnej sie oddziela od kwestii prawa i porzadku. Wiec... Wiec co sie robi? Jak radzi sie z paradoksem, ktorego nasze psyche nie akceptuje? Cyrulnik twierdzi, ze byc moze nalezy wrocic do wartosci tradycyjnych, do ortodoksyjnego modelu rodziny, do rytualow. Ale czy ten zacny psycholog zdaje sobie rowniez sprawe z tego, ze jego pomysly ktos moglby zakwalifikowac jako klasyczna zgryzote konca wieku, narzekanie na dekadencje, na upadek obyczajow? Ile razy to juz bralismy? Ile razy jeszcze bedziemy? Wedlug Olafa Stapledona w "Ludziach pierwszych, ludziach ostatnich", dekadencja bedzie cyklicznie nas gnebic az po kres Slonca. Powrot do tradycji to magiczne zaklecie. A na razie uprawia sie egzorcyzmy. W Wielkiej Brytanii urzadza sie proces o magicznym charakterze, rozpowszechnia sie w prasie zdjecia wykrzywionych nienawiscia twarzy krewnych zabitego malucha i rozwaza sie obostrzenie sposobu traktowania mlodych przestepcow. Dyskutuje sie o sensie kary wiezienia "wedlug uznania JKM", zastanawia sie nad jej zgodnoscia z miedzynarodowymi konwencjami i nad wplywem na psychike skazanych. Wywleka sie sprawe Mary Bell, ktora w wieku 12 lat zostala za zabojstwo dwoch chlopczykow (uznane za "bez premedytacji") skazana na kare pozbawienia wolnosci "wedlug uznania JKM" i spedzila za kratami 12 lat. Teraz ponoc jest wzorowa zona i matka i jedni sadza, ze dlatego, ze az tak dlugo siedziala, az zrozumiala, a inni uwazaja to za potworne. We Francji, w ktorej lat temu pare przemoc wsrod dzieci byla zjawiskiem zupelnie marginalnym, teraz media i politycy samobiczuja sie za brak przezornosci i za ukrywanie wstydliwych patologii. Jednym z egzorcyzmowanych demonow jest oczywiscie telewizja, zwlaszcza amarykanskie filmy grozy. Zanim ktos oskarzy Francuzow o prymitywny antyamerykanizm, zechce najpierw podac pare tytulow innego liczacego sie producenta takich filmow jak "Child's Play", czy tp. Ten film na kasecie video, jak kazdy wie, zostal wypozyczony na kilka dni przed morderstwem przez ojca Jona Venables. Do tej pory nie wiadomo, czy chlopak go obejrzal, czy nie. No, ale zyjemy w wolnym kraju. Nie musieli go pozyczac, czy kupowac. Producent jest zupelnie niewinny, znacznie bardziej niz hutnik, ktory odleje cos, co potem bedzie lufa. Tak, czy inaczej, przynajmniej w Europie Zachodniej przez jakis czas bedzie sie ograniczac podobnie krwawe filmow grozy w telewizji, redakcje postanowily na krotko posypac glowy popiolem. Planuje sie "cos zrobic" z zalewem rynku przez takie kasety. Maly egzorcyzm nikomu nie zaszkodzi. Juz zreszta zapominamy. Przedwczoraj na kanale C+ szedl "Puppetmaster II". Polecam, zwlaszcza budujace sa sceny gdy mala laleczka-arlekin zaczyna krecic spiczasta czapeczka na glowce, a potem tym wysokoobrotowym wiertlem wkreca sie w mozg jednego z bohaterow. Albo malutki robocik, ktory usmiecha sie zabkami o ksztalcie pociskow, a nastepnie z miotacza ognia spopiela pewna babcie. Jesli Czytelnik uzna, ze ten fragment felietonu nie ma sensu, odpowiem jedno. Chce, zeby wraz ze mna wzial choc w tak skromny sposob udzial w naszym egzorcyzmie. Sprobuj, Bracie, wyobrazic sobie przez moment, ze to sie dzieje na Twoich oczach, naprawde i nieodwracalnie. * * * Dyskutowalem niedawno z kolegami o pewnym innym demonie, ktorego tez sie tu obawiaja. Ciekaw jestem ewentualnej opinii Czytelnikow. Chodzi o gry komputerowe. Czego na ten temat nie wypisywano. Co roku produkuje sie tu z dziesiatek prac doktorskich z psychologii na temat gier video. Oskarzano je o zaburzenia fizjologii dzieci, o sprzyjanie epilepsji (lub chocby o bycie zapalnikiem ukrytych sklonnosci padaczkowych). Dane sa slabe, to chyba raczej nieuzasadnione podejrzenia. Oczywiscie o pobudzanie agresywnosci i oslabianie odpowiedzialnosci. Przeciez ma sie trzy "zycia". Tego przekletego Droida *musze* zniszczyc, wczoraj Laurent przeszedl do czwartego poziomu i wszystkim sie chwali. Nie usne, dopoki nie przejde do nastepnej sali. Oczywiscie, jesli nawet te gry czemus sa winne, to na pewno nie np. przestepczosci dzieciecej w Rio de Janeiro. Ale temat sam w sobie frapujacy. Gry komputerowe sa indywidualne, sprzyjaja zanikowi zabaw grupowych wsrod dzieci. Wytwarza sie cos w rodzaju quasi-autyzmu. Dziecko nie kontroluje horyzontu miedzy rzeczywistoscia a komputerowa uluda. Przestaje byc elementem spolecznosci. Ktos spyta: a lektura ksiazek tego nie wywoluje? Tez dzialalnosc indywidualna, tez tresc niejednokrotnie przesycona gwaltem i krwia. O co to juz nie oskarzano komiksow? Odpowiem: nie wiem. Ale roznica jest. Odbior ksiazki, czy nawet filmu, jest bierny. Mozesz sie identyfikowac z Terminatorem (lepiej II niz I), czy Czapajewem, ale czym innym jest gdy naciskasz guzik i piekielny Droid rozpeka sie z potwornym hukiem. A teraz mamy juz Interactive Video, plyty laserowe z alternatywnymi scenariuszami, rzeczywistosc wirtualna, w ktorej bedzie mozna nie tylko guzikiem, ale i wlasna reka udusic, czy zarznac potwornego Mordrupla (np. z twarza niejakiego J.K_uka, polecam). Ale, ale, wiec moze to i lepiej? Moze w ten sposob gry stana sie, wedlug okreslenia Lema "wyszalnia", w ktorej mlodziez sie wyladuje i nie bedzie juz szukala Mordrupli z krwi i kosci? Moze. A moze nie. Moze bedzie istnial maly margines graczy, ktorych fakt, ze jak sie nacisnie New Game, to piekielny Skullburger odzyje, zacheci do zalatwienia jakiegos chodzacego po ulicy Skullburgera na amen. A w ogole to bardzo bym sie cieszyl, gdyby udalo mi sie namowic Czytelnika do szerszej dyskusji na ten temat, albo na temat kultury wizualnej w ogolnosci, albo o wzajemnych relacjach miedzy kulturami amerykanska i europejska, zwlaszcza w swietle ostatnich przepychanek z GATT. Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Apel w sprawie Internetu ======================== [W zasadzie nie chcemy powielac informacji, ktora w rozproszonej spolecznosci, polaczonej sieciami i poczta komputerowa jest dostepna inaczej. Robimy wyjatek, gdyz sprawa jest wazna, w koncu dotyczy tez i naszego istnienia. Osoby zainteresowane dokladniejszymi informacjami zechca sie porozumiec z Daniela Baszkiewicz-Scott: . Zamieszczamy na koncu kilkanascie podpisow organizatorow apelu. Podpisalo go juz do tej pory ponad 150 osob, my takze. W imieniu redakcji J.K_uk] CZY POLSKA MA POZOSTAC PROWINCJA? ================================= Jako grupa osob studiujacych, badz zatrudnionych w wyzszych uczelniach lub firmach polskich i zagranicznych, zwracamy sie do srodkow masowego przekazu z goracym apelem o uzyczenie swych lamow sprawie rozwoju sieci komputerowej w Polsce. Siec elektroniczna stwarza ogromna szanse przemian nie tylko cywilizacyjnych, ale i demokratycznych w kraju, dla ktorego powiekszanie sie istniejacej luki telekomunikacyjnej wobec Zachodu moze stanowic przyczyne prawdziwej kleski. * * * Zaledwie przed kilkoma laty, Polska otrzymala mozliwosc wprowadzenia nowej, dotychczas malo znanej w kraju, formy kontaktu ze swiatem - akademickiej sieci komputerowej. Dzieki wysilkom calej grupy osob skupionych wokol programu "siec dla Polski", uczelnie zetknely sie najpierw z prostsza formula sieci - Bitnetem, a potem z najlepsza ze znanych - Internetem. Zapewne niewielu czytelnikow wie o tym, ze Polak - Andrzej Smereczynski - byl jedynym nie-Amerykaninem posrod pieciu laureatow nagrody, jaka honoruje sie szczegolnie zasluzonych na polu rozwoju i popularyzacji nowych, pionierskich dzialan w komputerowym swiecie (Pioneer of the Electronic Frontier Award). Na Zachodzie doceniono jego wklad w rozwoj i popularyzacje sieci w Polsce - kraju, stanowiacym w oczach swiata symbol demokratycznych przemian. Dzis Internet umozliwia studentom i pracownikom naukowym calej Polski korzystanie z rozlicznych uslug komputerowych: w ciagu paru sekund mozna osiagnac zasoby bibliotek zagranicznych, laczyc sie z bankami streszczen artykulow, czytac ksiazki zapisane w pamieci komputerow. Coraz wiecej wydawnictw zaczyna rozprowadzac elektronicznie publikowane przez siebie czasopisma. Siec komputerowa znosi bariery odleglosci i stref czasowych, pozwalajac ludziom oddalonym od siebie prowadzic dyskusje - takze "na zywo". Ulatwia autorom z roznych krajow pisanie wspolnych prac, umozliwiajac blyskawiczna przesylke tekstu. Pozwala korzystac z wysokiej klasy komputerow bez koniecznosci ich zakupu przez Polske, laczac bezposrednio uzytkownikow polskich z dowolnym komputerem w sieci. To tylko garsc przykladow z dlugiej, stale poszerzajacej sie listy uslug (w wiekszosci bezplatnych), wynikajacych z dostepu do Internetu. Siec stwarza tez unikalna mozliwosc uzupelniania luki informacyjnej na tematy polskie, docierajac do najodleglejszych zakatkow swiata, gdzie nie siega ani polska prasa, ani radio. Czasopisma publicystyczne redagowane na Zachodzie ("Spojrzenia", "Pigulki"), przeglady prasy polskiej slane z krakowskiej AGH ("Prasowka") i z Michigan ("Dyrdymalki"), gazeta codzienna redagowana w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego ("Donosy", najstarszy periodyk sieci w jezyku polskim), warszawska "Gazeta", krakowski "Groch z Kapusta" oraz wroclawski "Socjety (sic!) Journal" - wszystko to stanowi jedynie fragment aktywnosci. To oczywiste, ze Internet warunkuje dzis postep cywilizacyjny i tej szansy postepu nie wolno Polsce dzis zmarnowac przez ogranicznie dostepu do sieci do waskich kregow jej milosnikow, stawianie niezwykle wysokich barier finansowych srodowiskom pozaakademickim. Wsrod 20 mln uzytkownikow Internetu na swiecie, zaledwie 4,5 tys. to osoby z Polski. Praktycznie odcieta od sieci pozostaje mlodziez licealna, co rokuje bardzo zle na przyszlosc. Przepisy o lacznosci i poczynania Telekomunikacji Polskiej, S.A., blokuja - poprzez sztywne taryfy - dostep do sieci, posiadaczom modemow. Ceny indywidualnych kont poczty elektronicznej sa dziesieciokrotnie wyzsze, niz w USA. Wszystko to wywoluje zdumienie otoczenia zagranicznego, zadajacego niezmiennie pytanie: dlaczego Polska, ktorej tak zalezy by byc "druga Japonia", czyni wszystko, aby pozostac prowincja w dziedzinie komunikacji miedzyludzkiej? Dzis juz warto pomyslec, by kazdemu Polakowi dac mozliwosc zalozenia sobie konta internetowego. Za godziwa, uczciwa, nie zas spekulacyjna cene, ktorej zadna kieszen nie jest w stanie zniesc. Publiczna siec to zachecenie prywatnych przedsiebiorstw do otwierania internetowej uslugi, a tym samym zerwanie z monopolami na lacznosc. Jedna z istotnych zalet sieci elektronicznych jest ich stosunkowo niski koszt, co w polaczeniu z dostepem do najnowszych osiagniec technologii komputerowej daje unikalna mozliwosc podniesienia stopnia cywilizacji naukowo-technicznej w kraju. Jestesmy zdania, ze na srodowisku dziennikarskim w Polsce spoczywa ogromna odpowiedzialnosc za popularyzacje sieci komputerowych oraz za otwarte wskazywanie na bariery, ktore ich rozwoj utrudniaja. Daniela Baszkiewicz, Nowy Jork, Columbia University Ewa Bozejewicz, Uniwersytet Jagiellonski Andrzej K. Brandt, Uniwersytet Warszawski Adam Dawidziuk, Politechnika Warszawska Artur Drobiecki, Politechnika Warszawska Tomasz Z. Grodner, New Jersey , St. Peter's College Kazimierz Kowalski, Carson, California State University Dominiquez Hills Jacek Marczynski, Waszyngton, George Mason University Rafal Maszkowski, Goteborg, Chalmers Tekniska Hogskola Krzysztof Marek Matyskiel - Politechnika Warszawska Krzysztof i Marian Mlynarscy, Warszawa Tomasz Motylewski, Uniwersytet Jagiellonski Marek Osinski, Albuquerque (Nowy Meksyk, USA), University of New Mexico Jacek Rafal Radzikowski - Politechnika Warszawska Waclaw Sierek, Uniwersytet Jagiellonski Lottie Sowinski, Schaumburg, Illinois, MOTOROLA - LMP Pawel Szymczak, Uniwersytet Warszawski Jacek Walicki, Hewlett Packard, Colorado Mariusz Wolek, Uniwersytet Jagiellonski _______________________________________________________________________ Z cyklu: Kacik Kulinarny Jurek Krzystek Zblizaja sie nieodwolalnie Swieta. Skoro nikt z Czytelnikow nie przyslal nam czegos naprawde swiatecznego w dziedzinie kulinariow, propozycja dla amatorow kuchni azjatyckich. TOME YUM GOONG ============== Opuszczajacy Tajlandie ma jeszcze w ustach charakterystyczny smak tej zupy nazywanej na uzytek anglofonskich turystow "sweet and sour soup". Nie ma ona nic wspolnego z popularnym w kuchni chinskiej sosem o tej samej nazwie, natomiast jest absolutnie *podstawowym* daniem kuchni tajskiej. Surowce sa latwo dostepne w Ameryce, przypuszczam, ze w Europie Zach. rowniez. Jak w Polsce - nie wiem. Robi sie to tak: Przygotowac (na 4 osoby): - 1 l rosolu z drobiu, moze byc z kupionych kostek; - kilka lodyzek trawy cytrynowej, zmiazdzonej tasakiem albo podobnym narzedziem, aby ulatwic przenikanie plynu ("lemon grass" - bardzo popularna w kuchni tajskiej przyprawa); - kilka listkow dzikiej zielonej cytryny ("wild lime"); - kilka lodyzek swojskiego szczypiorku pokrojonego na kawalki; - kilka surowych ostrych papryczek ("czuszek") pokrojonych na kawalki; - troche lisci ziolka nazywanego tutaj cilantro albo wloska pietruszka (podobno jest to polski lubczyk, ale nie recze); - sok z jednej wycisnietej zielonej cytrynki ("lime"); - 2 lyzki stolowe pasty z prazonych czerwonych papryczek (chili peppers); - 2 lyzki stolowe tajskiego sosu rybnego; - puszke (1 funt) "slomianych grzybow" ("straw mushrooms"); - 1 funt krewetek, obranych i oporzadzonych z zachowaniem ogonkow wedlug przepisu J.K_uka z nr. 61 "Spojrzen". Dobrze jest je "zmotylkowac", czyli przekroic wzdluz brzucha od nieobecnej glowy prawie do ogona - szybciej sie ugotuja, a i efekt estetyczny nie do pogardzenia. Zagotowac rosol, wrzucic trawe cytrynowa i liscie cytryny, pogotowac 10 minut na malo intensywnym ogniu pod pokrywka. Wyciagnac i wyrzucic liscie i lodygi. Zwiekszyc ogien, wrzucic paste z papryczek do gotujacej sie zupy. Lepiej wczesniej dokladnie rozprowadzic w mniejszej ilosci bulionu, bo pasta jest dosc tlusta i tylko niechetnie rozpuszcza sie w wodzie. Wrzucic grzyby odcedzone wczesniej z plynu, w ktorym znajduja sie w puszce. Zaczekac, az calosc znowu zacznie wrzec. Wrzucic krewetki i dodac sos rybny. Gotowac dalsze 5 minut (okolo). I tyle. Gotowe do podawania. W miedzyczasie przygotowac w talerzach badz raczej czarkach, w ktorych bedziemy podawac zupe: troche soku z zielonej cytrynki, pokrojony szczypiorek, cilantro, pokrojona papryczke, lisc cytryny. Zalac wrzaca zupa. Podawac z duza iloscia osobno ugotowanego - powinno byc: na parze - ryzu (ale nie wrzucac ryzu do zupy!). Uwagi: Przepis wyjatkowo odporny na bledy. Smak zupy zdeterminowany jest obecnoscia pasty - musi byc z *prazonych* czerwonych papryczek - oraz trawy cytrynowej. Pasta zapewnia rowniez odpowiednia ostrosc - nie jest to danie dla delikatnych podniebien. Mozna dozowac ilosc pasty w zaleznosci od upodoban. Zasadniczym skladnikiem sa tez krewetki, ktorych smak i zapach wyjatkowo dobrze wspolgra ze wspomniana pasta i trawa. Ostatnim krytycznym elementem jest sok z zielonych cytrynek, dodajacy element "sour" do "sweet". Grzyby sa typowym wypelniaczem i pewnie mozna je zastapic czym innym. Sos rybny dostarcza glownie soli i pewnie moze byc przez nia zastapiony - choc Tajowie by wybrzydzali, jako ze to ich narodowa przyprawa. Liscie cytryny mozna opuscic, jesli sa trudno dostepne. Wreszcie ostre papryczki - wylacznie dla amatorow mocnych wrazen. I bez nich zupa bedzie ostra, w zaleznosci od ilosci uzytej pasty. Przy jedzeniu mozna pomarzyc o pieknej, bialej plazy z koralowym piaskiem, palmach, blekitnym morzu itp. I wszystko to w srodku zimy (dla zachety - temperatura nad Morzem Andamanskim w koncu grudnia ok. + 28-33 stopni C; sprawdzone wielokrotnie osobiscie, lacznie z zupa). No, chyba ze sie zalicza do grupy obywateli, ktorzy mnie kiedys zaczepili w tamtym rejonie swiata: "Panie, nie wiesz pan czasem, gdzie by tu mozna zjesc jakiegos uczciwego schaboszczaka?" Jurek Krzystek _______________________________________________________________________ [Informacje o wierszu "Mariam": Jest to fragment Koranu, suraty XIX. ------ Tlum. z arabskiego na francuski: Andre Chouraqui. Nieudolne tlum. z francuskiego na polski: Jurek Karczmarczuk. Jesli ktos dysponuje uczciwym polskim tlumaczeniem literackim, bede bardzo zobowiazany. J.K_uk] _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 93___________________________