_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 6.08.1993          ISSN 1067-4020             nr 83
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

          Tadeusz K. Gierymski - Ksiazka i karabin
         Miroslaw T. Sochanski - Wyjazd z PRLu - powrot do Turcji
                Jurek Krzystek - Nie bylo nas, byl las
            Jurek Karczmarczuk - Historia jednego samochodu

_______________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 

(bylo we fragmentach na Poland-L)


	                   KSIAZKA I KARABIN
                           =================


	Literatura kazdego narodu jest jego moralnym bytem;

napisal Kazimierz Brzezinski, poeta, historyk, teoretyk literatury,
zolnierz armii Ksiestwa Warszawskiego, uczestnik bitew i odwrotu spod
Moskwy.

Z tej perspektywy chce upamietnic rocznice Powstania Warszawskiego,
wspominajac tworczosc i smierc mlodych literatow w nim walczacych.

Okupant hitlerowski bezwglednie niszczyl kulture narodu polskiego.
Zamykal i rabowal biblioteki i muzea, zamknal szkoly wyzsze i
srednie ogolnoksztalcace. Pozwolil tylko na `prase gadzinowa'. Kina
wyswietlaly szmiry i propagande niemiecka, teatry legly w ruinach.
Zabronil publikowania ksiazek. Profesorowie, nauczyciele, artysci,
pisarze, naukowcy, wszyscy tworcy kultury polskiej byli niszczeni
planowo. Listy strat obejmuja tysiace nazwisk.

Zycie duchowe polskiego narodu nie zamarlo, tylko zeszlo do podziemia.
Z konspiracyjna walka zbrojna reka w reke szla podziemna dzialalnosc
kulturalna, literacka i artystyczna. Szeroko rozwinelo sie tajne
nauczanie srednie na kompletach, powstaly podziemne uniwersytety.
Dzialaly tajne wydawnictwa, kolportowano, czytano gorliwie przekazujac
z reki do reki nielegalna prase. Odbywaly sie zebrania autorskie,
konkursy literackie i odczyty. Dyskutowano nad trescia i forma
literatury, tworzono. Mlodzi siegneli po ksiazke, za co grozila zarowno
im jak i wykladowcom kara smierci.

Tacy ludzie, w tamtych czasach, nie mogli nie siegnac rowniez po
karabin. Przyswajali sobie zakazany dorobek duchowy narodu, powiekszali
go, bronili go, w konspiracji, w partyzantce, w powstaniu. Z
wewnetrznej koniecznosci swiadomego zycia, majac dar muz - zdolnosc
tworzenia, chcac jak najbardziej i jak najpelniej zyc, umierali
wypalajac sie jak meteory pedzace przez czarna noc okupacji.

Im te wspomnienia poswiecam.
                                      

                              * * *

I. Krahelska


Krystyna Krahelska, urodzila sie w r. 1914 w Mazurkach pod
Baranowiczami. Studiowala historie, geografie i etnografie na
Uniwersytecie Warszawskim, konczac studia w 1934 r. Wystepowala w
Polskim Radiu wykonujac piesni regionalne. Wiersze pisala juz od 1928
r. Dominowala w nich tematyka osobista, fascynowal ja pejzaz stron
rodzinnych, byla pod wplywem folkloru bialoruskiego. W wierszach
pisanych podczas okupacji jest duzo o rozlace i tesknocie, o potrzebie
wytrwania i o walce o wolnosc. Miala zdolnosci muzyczne i zyje w
pamieci powstancow swym slawnym marszem "Baszty" - "Hej chlopcy, bagnet
na bron...". Skomponowala takze "Smutna rzeke" i "Kujawiaka". Zostal
po niej skromny tomik wierszy, a poniewaz zgodzila sie pozowac Ludwice
Nitschowej do pomnika wystawionego w r. 1939 na Wybrzezu
Kosciuszkowskim w Warszawie, Syrena, ten nadwislanski herb Warszawy, ma
twarz poetki.

Byla laczniczka i sanitariuszka ZWZ - AK, pracowala konspiracyjnie w
Warszawie, Pulawach i Wlodawie. Ciezko ranna pierwszego dnia powstania
na Polu Mokotowskim jako sanitariuszka "Danuta", zmarla w szpitalu
nastepnego dnia.


	Jakze trudno usmiechac sie znowu do zieleni, do wiosny, 
	                                             do slonca,
	Nam, dziewczynom o gorzkich ustach, nam dziewczynom 
				       o ramionach teskniacych, ...
	
                              - - -
	                  
                
	Jak zeglarz zablakany w blekicie czasu wod
	Licze gwiazdy wieczorne i gwiazdy nad ranem,
	Licze nowie ksiezyca i pelnie srebrzyste,
	Pod ktorymi spiewaja srebrne struny czasu,
	Srebrne struny wiecznosci,
	Czyste jak wiatr...

	Obserwuje blekitne drogi oddalenia,
	Wielki Woz - jak po niebie przetacza swoj bieg,
	Topie srebro na pelni, na tesknote je zmieniam,
	Puszczam ksiezyc na rzeke, w srebrny potok na brzeg.

	Motam, motam tesknoty nici pajeczynowe,
	Licze gwiazdy blyszczace, licze gwiazdy ruchome,
	O moj mily, daleki - o moj mily, jedyny!
	Czy tam gdzies miedzy nimi
	Napowietrzny twoj szlak?


                           * * *

II. Gajcy


Ciagnely wzdluz Dzikiej, przed domem gdzie mieszkal jako dziecko,
karawany pogrzebowe idace dalej Powazkowska na historyczny cmentarz,
gdzie w koncu i on sam glowe na wieczny sen zlozyl. Dzika 43/45 to
kamienica zydowskiej i polskiej biedoty, gdzie w pokoju z kuchnia
gniezdzili sie rodzice Gajcy, rodzice matki, panstwo Zmarzlikowie i
mlodszy brat, Mieczyslaw. Ponure i obskurne domy, warsztaty
kamieniarskie produkujace nagrobki i pomniki nagrobne - oto widoki
dziecinstwa. Uczyl sie u Marianow na Bielanach; mature konczyl na
tajnych kompletach, a od 1941 r. uczeszczal na polonistyke na tajnym
Uniwersytecie Warszawskim.
 
Od r. 1942 byl w redakcji "Sztuki i Narodu", konspiracyjnego pisma
zwiazanego z przedwojenna ONR-Falanga. Zaczelo ono wychodzic w kwietniu
1942 r. i utrzymalo sie do lipca 1944 r. W pismie tym mlodzi pisarze
polemizowali, krytykowali literature dwudziestolecia osadzajac ja
bardzo ostro i oglaszali wlasne utwory. Czolowym krytykiem tej grupy i
tworca jej programu byl Andrzej Trzebinski. Po jego rozstrzelaniu,
zebrala sie przygnebiona redakcja i, jak pisze Stanislaw
Marczak-Oborski:

	Pamietam smutne nasze spotkanie w jakims konspiracyjnym
	lokalu po tragicznej wiadomosci o smierci Trzebinskiego.
	Wiekszosc uwazala, ze wobec szalejacego terroru
	trzeba publikowanie wydawnictw tego typu zawiesic.
	
	... Gajcy zaoponowal energicznie: `Mimo wszystko trzeba
	robote pchac naprzod, to jest spadek duchowy zostawiony
	nam przez kolegow' - i objal pismo.

W ciagu miesiaca oddal do druku numer 14-15, czesciowo juz przygotowany
przez Trzebinskiego. 16 numer pisma nie ukazal sie - wybuchlo
powstanie. Gajcy zaczal szukac zblizenia z innymi grupami tworczymi, z
"Dzwigarami" i z lewicujaca "Droga". Pod jego redakcja pismo mialo stac
sie mniej rozpolitykowane, poswiecone bardziej literaturze.

Gajcy to "Topor", "Karol Topornicki" i "Roman Oscien". Poeta, prozaik,
dramatopisarz, krytyk; otrzymal nagrody na podziemnych konkursach swego
czasopisma i "Kultury i Jutra". Jako krytyk oskarzal grupe Skamandra o
bezideowosc i koniunkturalizm, a Milosza i innych poetow
dwudziestolecia o bierny katastrofizm. Przeciwstawial im wezwanie do
czynu. W spiewogrze "Misterium niedzielne" rozprawia sie z
katastrofizmem. Jako poeta chcial wyzwolic sie z obsesji smierci i byc
wychowawca narodu i odkrywca tajemnicy bytu. Czyn i heroiczna zgoda
na tragizm losu - takie mu przyswiecaly hasla. Dramat poetycki "Homer
i Orchidea" uczynil metafora wlasnego zycia, swego pokolenia i losu
poety oplacajacego cierpieniem sytuacje wybranca i wizjonera.
Motywem przewodnim zbioru wierszy "Grom powszedni" jest `mysl o
mistycznym sensie ofiary w imie milosci do ludzi i ojczyzny.'
 
Gajcy i Stroinski, jego najblizszy przyjaciel, polegli jako zolnierze
AK na Starym Miescie. S. Podlewski w "Przemarszu przez pieklo" podaje
relacje chlopca, ze Gajcy `byl bardzo mily, spiewal rozne piosenki i
dodawal nam otuchy. Codziennie wychodzil na walki uliczne bez broni.
Gdy tatus zapytal, dlaczego to robi, odpowiedzial, ze nie ma dla
wszystkich broni, a jednak walczyc trzeba'.

Literacka legenda utrzymuje, ze Gajcy i Stroinski zgineli razem w
gruzach kamienicy przy Przejazd 1/3 16 sierpnia 1944 r. `Dwoch poetow
jak race wznioslo sie w powietrze' pisze Iwaszkiewicz, a Milosz wtoruje
mu: `Gajcy, Stroinski byli podniesieni / W czerwone niebo na tarczy
eksplozji'. Sa powody by myslec, ze Gajcy zginal kilka dni pozniej niz
Stroinski. Dowodca Gajcego podal wniosek o nadanie mu Krzyza
Walecznych.


	            Nowo Narodzonemu

	Jakze takimi dlonmi utrzymasz piers mleczna
	malenki! - Przeciez nielatwo...
	W zylach matki jak mapie droge sobie wybierasz
	i spokojny - wszak nazwali cie czlowiekiem -
	sluchasz krwi jej. Pieknie szumi twa matka.

	Jest jak strumien cieply i bukiet,
	a ty - ryba, koncza lub owad,
	mlecznych swiatow w zadumie sluchasz,
	tam ksztalt pierwszy zaczal sie rysowac.

	Nie boj sie rzeczy niedobrych,
	do spokoju ich prosto sie przytul,
	od kolyski znajomy powrot
	poprzez glosy zielone i skrzypy.

	Zanim stopkami do miejsca dotrzesz,
	gdzie prawda bedzie jak pien drzewa szorstka,
	porzucisz strumien najslodszy
	i miekka zabawke z wlosa.

	I zmienisz imie. Zostaniesz tylko upartym lub watlym, jak
	niegdys zolnierzy z olowiu siebie popedzisz do marszu,
	zbudujesz dom - bedzie wiekszy, piekniejszy od tego z klockow,
	lecz ci i dom nie wystarczy.

	Jakze takimi dlonmi, na ktorych zawila mapa,
	ciagle jeszcze malenki! - utrzymasz ksztalt wlasny?
	Juz dawno wyciekl szum, piekny szum i matka 
	wygasla.

	Kiedy ziemia cie wola kazdym ziarnem jak warga,
	ty powierzasz sie oczom wyrzuconym jak mosty,
	cieniem wlasnym sie chwiejesz, glos dobywasz z oparu
	i jak prochno rozswietlasz twarz swa coraz widoczniej.

	I usypiasz w ramionach pustke, ktorej sie lekasz;
	nie wiesz tylko jak wiele snu ci dadza i kiedy -
	Nie mysl. Starczy. Odmierza moj chlopaczku malenki
	i poloza w wiecznosci miekkiej, czystej jak sniegi.

	Moze skapic ci beda, ale bardzo milowac
	i odmierza ci ladnie w metal smierci warczacej,
	wtedy dlonie podniesiesz i znow dzwigniesz na nowo 
	strumien mleczny.
	                    Jak atlas bedziesz dzwigal bez konca.


	                     * * *

III. Stroinski

Leon Zdzislaw Stroinski dostal druga nagrode za wiersz "Kominy" w
konkursie, ktoremu patronowal Boleslawe Lesmian. Byl wtedy uczniem
liceum humanistycznego w Zamosciu, choc urodzil sie w Warszawie 29
listopada 1921 r.

Z prawa na podziemnym Uniwersytecie Warszawskim szybko przeniosl sie na
polonistyke, gdzie poznal Gajcego. Byl w zespole "Sztuki i Narodu",
pisal pod pseudonimem "Marek Chmura". Tworzyl liryke, broniac jej
wartosci przeciw krytyce Trzebinskiego, `metaforyczno-wizyjne obrazy
przenikniete napieciem oczekiwania na smierc, odzwierciadlajace
paradoksy i tragizm okupacyjnej rzeczywistosci'. "Rod Anhellich" dostal
nagrode w konkursie "Sztuki i Narodu" i byl wlaczony do antologii
"Slowo prawdziwe" w 1942 r.

Stroinski byl aresztowany w odwrocie z niefortunnego upamietnienia
rocznicy smierci Kopernika. Gajcy obserwowal i `obstawial', Bojarski
wspial sie na cokol i zlozyl wieniec u stop astronoma, a Stroinski
fotografowal cala akcje. Po niepotrzebnej strzelaninie i ucieczce spod
pomnika, Stroinski schowal sie w toalecie domu na Kopernika, gdzie
znalezli go zandarmi i pobiwszy na miejscu zaprowadzili na komende
policji. Tu skonfrontowany zostal z krwawiacym i mdlejacym z bolu
Bojarskim, widocznie bez pozadanego przez zandarmow skutku, bo odeslali
Stroinskiego na Aleje Szucha. Siedzac tam w `tramwaju', oczekujac na
przesluchanie, choc skuty, przeswietlil klisze i zjadl ja, niszczac
dowody winy. Siedzial dwa miesiace na Pawiaku, skad po usilnych i
rozpaczliwych wysilkach udalo sie ojcu uzyskac jego zwolnienie w lipcu.
Byly to miesiace wielkiej fali egzekucji - byl jednym z niewielu,
ktorzy ja przezyli.
 
Z doswiadczen na Pawiaku wydal cykl wierszy "Okno".

Ukonczyl podchorazowke, walczyl na Starym Miescie jako zolnierz AK
razem z Gajcym i tam polegl 16 sierpnia 1944 r. Pochowany na Powazkach.

	         
	        Rod Anhellich

	Krwawa legenda kiedys
	pamietasz -
	z dymu szczernialych Grottgerow
	opowiadali swa tragiczna swietosc -

	To teraz

	patos, w dziecinstwie zbierany po wierszach
	zastygl w mlodosci gluche Westerplatte
	i rwie sie w gore - poszarpany krzyk
	na gruzach mlodosci walka,
	inny swiat.

	Armaty, armaty.

	Plug wojny polamal sierpnie jasnych lat,
	zostaly daleko obce,

	krew coraz blizej,
	w ruinach wiary wiatr sie noca lzawi,
	a z serc zawczesnie pokrzywdzonych chlopcow
	nienawisc
             czarny kwiat
	na grobach Anhellich wiednacy miast krzyzy.


                             * * *

IV. Baczynski


Krzysztof Kamil Baczynski, urodzony w  Warszawie 22 stycznia 1921 r.,
byl synem krytyka literackiego i publicysty. Poezje zaczal pisac juz
jako uczen w gimnazjum Stefana Batorego, gdzie zdal mature w 1939 r.
Studiowal, bez specjalnego przekonania, polonistyke na tajnym
Uniwesytecie Warszawskim, pisal pod psudonimem "Jan Bugaj", zwiazany
byl z wydawnictwami konspiracyjnymi "Droga" i "Plomienie". Dwa male
zbiorki swoich wierszy odbil w r. 1940 na hektografie w siedmiu
egzemplarzach. Kilka wierszy ukazalo sie w antologiach "Slowo
prawdziwe" i "Piesn niepodlegla". Ta ostatnia zredagowana byla i
zaopatrzona wstepem przez Milosza (z pomoca Andrzejewskiego i
Zagorskiego), ktory po wojnie, podkreslajac, ze Baczynski niewatpliwie
byl najbardziej utalentowany, zaluje, ze nie wlaczyl do antologii
innych mlodych poetow  z tego okresu. Przyznaje sie, ze nie zgadzal sie
z prawicowa linia "Sztuki i Narodu" i to wplynelo, przynajmniej
czesciowo, na jego wybor. Wspomina Trzebinskiego, Gajcego i
Stroinskiego jako `zaslugujacych na swoje miejsce w dlugiej historii
polskiej poezji', choc ciagle wydaje sie stawiac ich nizej niz
Baczynskiego. `Ich poezja wydawala mi sie byc niedojrzala, choc dobrze
sie zapowiadala'

Baczynski wydal dwa zbiory, "Wiersze wybrane" w 1942 r. i "Arkusz
Poetycki", w 1944. Pierwszy byl wysoko oceniony przez Kazimierza Wyke w
"Liscie do Jana Bugaja" wydanym przez "Miesiecznik Literacki" w
Krakowie, w maju r. 1943. Na szczescie zachowalo sie w rekopisach okolo
500 wierszy, 20 opowiadan i fragmentow prozaicznych i wierszowany
dramat Baczynskiego. Krytycy twierdza, ze jak na tak mlodego poete byl
to dorobek bardzo dojrzaly artystycznie.

Od 1943 r. sluzyl i cwiczyl sie w "Szarych Szeregach"; skonczyl
"Agrykole", konspiracyjna podchorazowke. Przydzielony do "Zoski" jako
"Krzysztof", przeniesiony do "Parasola", zginal w Palacu Blanka przy
Placu Teatralnym 4 sierpnia 1944 r. walczac nie w swoim oddziale, co
spowodowalo niesmaczne wypadki w trakcie powojennej ekshumacji i
pogrzebu. Barbara Drapczynska, jego ukochana zona i natchnienie wielu
wierszy, tez nie przezyla powstania.



	               Psalm o lasce.

	Coz mi, Panie, zem lepszy od cieni? W ich tlumie
	ognia Twoich objawien rozroznic nie umiem
	od cieni, ktore we mnie i wsrod ktorych bladzac
	jestem sercem ciemnosci i ciemnosci zadza.

	Kiedy przeze mnie wolasz, jakze ja ostaje,
	kiedym jest sam dla siebie obiecanym krajem?
	I coz mi, zem szkatula, w ktorej nic juz wiecej
	ponad glos w niej zamkniety i zloto uswiecen?

	Ja nie okretem Tobie, bo gdzie by mi uniesc
	Twoj czas nienazywany, Twoje sny - zrozumiec.
	Ja sam we snie placzacy, skuty malym strachem,
	przybity niebem znakow jak zwalonym dachem.
	Ja sam w tym snie rzucajac ramionami w cisze,
	sam swoich dni nie umiem, swych ramion - nie slysze.

	Przywroc mi, Panie, sile zamyslen skupionych,
	gdzie mimo trwog swiadomosc - rece sa jak dzwony
	powazne, morzem brzmiace, a swiatem serdeczne,
	co choc w nim, to ponad nim blaskiem - ostateczne.

	20.12.1941 r.



           (ktorych nam nikt nie wynagrodzi)

            Ktorych nam nikt nie wynagrodzi
            i ktorych nic nam nie zastapi,
            lata wy straszne, lata waskie
            jak dlonie smierci w dniu narodzin.

            Powiedzialyscie wiecej nawet
            niz rudych burz ogromne wstegi,
            jak ludzkie rece zlych demonow
            siejace w gruzach gorzka slawe.

            Wzielyscie nam, co najpiekniejsze,
            a zostawily to, co z gromu,
            aby tym dziksze i smutniejsze
            serca - jak krzyz na pustym domu.

            Lata, o moje straszne lata,
            nauczylyscie wy nas wierzyc
            i to byl kostur nam na droge,
            i z nim sie reszte burz przemierzy.

            Ktorych nam nikt nie wynagrodzi
            i ktorych nic nam nie zastapi,
            lata - ojczyzno zlej mlodosci,
            trudnej starosci dniu narodzin.

            Bogu podamy w koncu dlonie
            spalone skrzydlem antychrysta,
            i on zrozumie, ze ta mlodosc
            w tej grozie jedna byla czysta.


	24.03.1944

                                Krotka antologie przygotowal

                                             Tadeusz K. Gierymski

______________________________________________________________________

Miroslaw Tadeusz Sochanski 

(Lekarz kardiolog, ktory porzucil idealy akademii i otworzyl
prywatna praktyke w Salt Lake City)

 
 
                WYJAZD Z PRL-u - POWROT DO TURCJI (cz. I)
                =================================
 

Po dziesieciu latach w Stanach, dorobieniu sie tam polskiej zony,
dwojki udanych coreczek, no i dwoch, a w zasadzie trzech specjalizacji
medycznych (jedna zony) lece do Polski, tej dla mnie nowej, wolnej, o
jakiej marzyl moj ojciec i cale grono moich najblizszych, ktorzy
wykruszyli sie w ciagu tych lat. Po drodze tlumacze swej
siedmioletniej, plynnie mowiacej po polsku pannie, ze w Polsce nawet w
telewizji mowi sie po polsku, ze jest wspaniale, choc dawno, dawno temu
byla tam straszna wojna. Mala usypia mi gdzies nad Atlantykiem, a jej
smaczny sen potwierdzaja delikatne, acz bardzo bolesne kopniaki w moj
spalony brzuch, efekt ostatniego slonecznego weekendu. W koncu kolujemy
nad Warszawa, ladujemy. Lotnisko prawie opustoszale, pare samolotow,
ruch znikomy, ladnie, czysto, WOP-istka odprawia nas bez slowa, ale i
bez usmiechu, celnik pyta o cos pro forma, i juz jestesmy w Warszawie.
Calusy, usciski, kwiaty - wyruszamy do domu.
 
Zwirki i Wigury waska, jak zawsze po dluzszej nieobecnosci w kraju, ale
zamiast w miare dobrze utrzymanej zieleni jakies upiornie przerosniete
krzewy. Trawniki wokol budynkow zjezdzone przez samochody. Jedziemy
dalej do Pl. Zawiszy, gdzie moja mala z przejeciem stwierdza: - Tato,
ta wojna to tu skonczyla sie niedawno! - Odrapane elewacje, zaniedbana
zielen, troche dziurawe drogi - jest w tym troche racji. Hotel
"Sobieski" wyglada jak stara warszawska, odrestaurowana kamienica.
Jedziemy dalej Alejami Jerozolimskimi, a tam jak dawniej: gdzie byly
spozywcze, sa spozywcze, tyle ze z innym szyldem. Co rusz uderzaja
reklamy Sony/Panasonic/Coca-Cola, ale jak dla zartu wszystko wydaje sie
byc przylepione do starych elewacji. Egzaltowane Ciotki trabia mi,
jakie zaszly tu zmiany.
 
Krotki spacer po Domach Centrum uswiadamia mi ich upadek. Centrum
handlu przenioslo sie gdzie indziej, na bazarowe budki na Placu
Defilad, a moze Stadion X-lecia? Pare sklepow radiowo technicznych,
wybor maly, ceny swiatowe, to samo ze sprzetem fotograficznym. O dziwo,
bardzo duzo sklepow zachowalo swe branze. Tam, gdzie byl sklep z
rowerami 10 lat temu, taki sam jest teraz, to samo ze sprzetem
radiowym, ksiegarniami, to bardzo ulatwia uczenie sie miasta od nowa.
Przy okazji dowiaduje sie, ze jesli kupie telefon z zaswiadczeniem, ze
mam firme, to daja ulge, a ma sie to jak 1.7 mln do 2.5 mln zlotych.
Jest to jakas kuriozalna ulga podatkowa? Ale co z tego, skoro nawet
majac te telefony, ktore sa, trudno jest sie w ogole dodzwonic, a co
dopiero cos przez telefon zalatwic. Plotka mowi, ze jak pada deszcz, to
telefony zle dzialaja. A padalo przez 5 dni! Najwazniejszym guzikiem w
telefonie jest redial, zdecydowanie usprawnia wielokrotne proby
polaczenia. Tak wiec duzo chodze, zagladam do sklepow, obsluga w
zasadzie grzeczna, ale bez zadnego zainteresowania klientem, raczej
patrzy sie na rece, niz zacheca do kupna. Slyszalem o sprzedawcy
rowerow, ktory z pasja sprzedawal gorski rower zachwalajac jego zalety,
ale, jak przyznawal moj kolega, byl to zdecydowany wyjatek.

Rzucam tysiacami na prawo i lewo. Bez 100 tys. nie ma co na miasto
wychodzic po drobne nawet zakupy. Samo miasto zamiera juz po 7-mej, a w
sobote ledwo sie otwiera, choc pare ksiegarni zaliczylem w niedziele na
Krakowskim. Za przypadkowy koniaczek z kawka w Hotelu Bristol, place
ok. 700 tys. Tu ceny swiatowe. Pobieznie przygladajac sie wystrojowi
Bristolu stwierdzam, ze stracil on duzo ciepla na rzecz marmurow.
 
Za to bazar na Stadionie X-lecia to cos nowego, co koniecznie trzeba
przezyc. Wyglada to jak dawne warszawskie Ciuchy, ale do n-tej potegi,
zabarwione tlumem handlarzy z bylego Sojuza. Sa to podobno ostatnie
podrygi kolosa, gdyz centrum handlu przenosi sie na Luzniki do Moskwy.
Ale na oko handel hurtowy i detaliczny wre. Dowiaduje sie, ze wiekszosc
obuwia wloskiego, jakie jest w Polsce, powstaje w rodzimych zakladach
na bazie jednego sprowadzonego z Wloch kawalka podeszwy z napisem `Made
in Italy', to samo z adidasami i wieloma innymi markowymi towarami, nie
wykluczajac wodki. Za miejsce na stadionie placi sie rownowaznik ok.
$200 za miesiac, a za podnajecie tego miejsca na miesiac innym mozna
dostac $1000 - czysty zysk $800 dla tych, co zorientowali sie
wystarczajaco wczesnie. Na stadionie zapowiedzi o zgubionych pieskach i
lokalnych sprawach zapodaja profesjonalni spikerzy polskiego radia,
jako ze trzyma nad tym piecze sam Bohdan Tomaszewski. U Polakow hurt
ciuchami, umeczeni obywatele dawnego Sojuzu handluja na koronie
stadionu swoja bieda - obrusy, krysztaly, wiertla, lornetki. Tak chyba
wygladali nasi rodacy w nie tak dawnej przeszlosci na ulicach Europy.
Okazuje sie, ze przy odrobinie zachodu i za posrednictwem lokalnych
cwaniaczkow - przepraszam: biznesmenow - kupno belgijki, parabelki,
AK-47, lub nawet Stingera (!) nie jest wiekszym problemem (Stingera nie
widzialem, ale rozmawialem z kolega, ktory mial go w reku, nie wiedzial
tylko, czy dzialalby po zlozeniu). Ceny przystepne, tylko Stinger
odstawal z cena ok. $1000. To samo przy hali Marymonckiej.
 
Czlowieka biznesu, swojego i zza miedzy, tego drobnego, a co najwyzej
sredniego, mozna rozpoznac po stroju - swiecacy dresik z asymetrycznym
geometrycznym wzorem i pedalowka. Chodza pojedynczo lub malymi
grupkami. Sa tez biznesmeni ubrani modnie i swiatowo. Ci, jak sie
dowiedzialem, obracaja duzo wiekszymi sumami i nie lubia, jak sa
przedmiotem zainteresowania. Sa dobrymi klientami.
 
Biegam, a raczej jezdze po miescie to tramwajem, to renowka piatka, ruch
duzo wiekszy, spaliny, ze az troche dusi, czasy przejazdu dluzsze niz
kiedys, drogi rozkopane jak dawniej. Nowy most Grota Roweckiego w
zasadzie prowadzi donikad, most pontonowy miedzy Poniatoszczakiem a
Slaskim cieszy sie powodzeniem. Al. Niepodleglosci zabarykadowane z
powodu budujacego sie metra. Parkingow malo, duzo ludzi biega z radiami
samochodowymi w reku, bo kradna. Ogromna ilosc samochodow ma alarmy, z
tego samego powodu. Najpopularniejsze u zlodziei sa polonezy, gdyz
natychmiast rozkladane sa na czesci. Autobusy i tramwaje jak za dawnych
lat, tyle ze maja nowe oznaczenia przystankowe i nowe wiaty.
Najszybciej jest przemieszczac sie tramwajem, tlok jak zawsze, mozna by
skrzyzowac oddechy i powachac czyjas spocona pache, gdybym, nie daj
Boze, byl odrobine nizszy. Podziemia sie troche zmniejszyly i staly sie
ponure, opanowane zostaly przez drobny handel, handluje sie nawet z
tego, co dawniej bylo gablota wystawowa. Zycia dodaje stara Orkiestra z
Chmielnej, ktora, wbrew temu co sugeruje jej nazwa, nie wystepuje juz
na Chmielnej, a pod rondem Al. Jerozolimskich i Marszalkowskiej. Znalem
z widzenia wszystkich dawnych grajkow, a teraz prawie same nowe twarze,
wykruszyly sie szeregi, choc melodie jak kiedys.
 
Po miescie jezdzi sie ciezko, koncept przepuszczenia samochodu nie
majacego pierwszenstwa, aby rozladowac tworzacy sie korek, nie
istnieje. Bylem swiadkiem, jak zablokowalo sie rondo przy
Chalubinskiego, bo nikt nie chcial nikogo puscic, czyli jak za dawnych
lat. Widze pare wypadkow, powazne, po jednym panu zostala tylko ogromna
kaluza krwi, buty i rozbite audi, z ktorym mial nieszczescie sie
zderzyc. Zauwazylem, ze teraz, jak i podczas poprzednich powrotow,
okolo 4-go dnia ulice zaczely mi sie optycznie poszerzac, rozwijac z
ciasnych uliczek w niemalze drogi szybkiego ruchu. Czyli nie jest zle,
przyzwyczaje sie znow, gdybym mial tu wrocic na stale.
 
Pare spacerow po srodmiejskich podworkach, te sie nie zmienily, jedne
troche czystsze, lecz wiele brudniejszych; brak dzieci, moze po prostu
juz wyrosly i jest to pomalu dzielnica ludzi starych? Akademia Medyczna
wita mnie napisem na murze `Good Luck, Fijolku!', a wewnatrz bez
zmian. Anatomicum zaskrzeplo w swej szaroburosci znanej z poczatku
moich studiow, w Medyku ciec powital mnie znajomym: `A czego tu, nie
widzi, ze zamkniete?' Przeszedlem sie po terenie szpitala - remont
nadal trwa, ale nie mialem sily zajrzec do srodka. 

Kino Skarpa jak dawniej; obok, jak przed 10 laty, nieczynny telefon,
tyle ze budka inna. Na kinie reklama filmu "Uciec, ale dokad?"
 
Msza w kosciele Sw. Krzyza. Sporo ludzi, ale nie tlumy. Szaro, ludzie
zmeczeni, starsi panowie z fasonem w koszulach pod krawatem, ale z
bliska widac, ze i krawat i koszula, choc czyste, najlepsze lata
maja juz za soba. Pod kosciolem usmiechnieci staruszkowie z pokora
polecaja sie, aby dac datek na tzw. "Antene na wschod". Jest to zbiorka
na anteny satelitarne dla rodakow na Wschodzie. U wejscia do kosciola
rozlozona jest jakas Cyganka (Rumunka?) generalnie ignorowana przez
tlum. Pod Katedra za to sa rodzimego chowu dziady warszawskie. Przez
Plac Zamkowy dziarsko maszeruje poczet sztandarowy z kompanii
reprezentacyjnej WP, tuz obok grupka z Ekwadoru czeka, az bedzie mogla
kontynuowac swoj "Lot kondora", jak tylko umilkna dzwieki marsza.
 
Pomnik Powstancow przy Pl. Krasinskich harmonizuje z otoczeniem, patrze
na niego jak na cos naturalnego, czego w tym miejscu brakowalo, zaluje,
ze nie dane bylo memu stryjowi ewakuowac sie kanalami jak powstancowi z
pomnika. Stryj zginal tuz obok na Dlugiej, pozostal na zawsze mlody -
osiemnastoletni... Odwiedzam tez cmentarze, tam czas stanal w miejscu,
te same baby z kwiatami i zniczami, a moze to juz nastepne pokolenie?
Jakos zgrzebnie, brudno, pamiec o zmarlych miesza sie z widzianymi
obrazami, nawet bujna zielen nie jest w stanie przykryc tego, ze i tu
sie nic nie zmienilo. Jedynie chyba to, ze Fogg naprawde przestal
spiewac i lezy w okazalym grobowcu na Brodnie.

Czym predzej wracam do swiata zywych. Chce sie przekonac, czy to, co
zaobserwowalem z zewnatrz, nie jest tylko maska, ktora zalozyla sobie
moja poprzednia ojczyzna - PRL, i udaje teraz, ze jest w najlepszym
razie Turcja, a nie wolna i niepodlegla Rzeczypospolita. Czytam gazety,
zauwazam, ze dawne "Zycie Warszawy" ma swoje dwie mutacje: "Zycie
Warszawy" i "Zycie Codzienne", ale te mutanty i tak nie dorownuja w
poczytnosci "Gazecie Wyborczej", sadzac po ilosci reklam. Na podstawie
lektury gazet trudno wyczuc, czy zagrozenie jest wieksze z prawa czy z
lewa. Programy radiowe tez sie rozmnozyly, niektore audycje sa
prowadzone tak, ze az zal, ze dobre spikerskie glosy kroluja tylko na
Stadionie X-lecia. Glosy, ktorych brzmienie i polszczyzna zestraja sie
z wypowiedziami prezydenta, sa gora. Telewizja - trudno powiedziec, nie
jestem w stanie obejrzec wiele, choc wizualnie zdecydowana poprawa;
najbardziej wciaga mnie retransmisja programow rosyjskich. Opole na
zywo: najlepszy jest "Atrakcyjny Kazimierz", tak dobry jak polski
rapper Kazik, co spala mi sie na dysku do tej pory.


(dokonczenie w nastepnym numerze)

                                       Miroslaw Tadeusz Sochanski
________________________________________________________________________

Jurek Krzystek

			   NIE BYLO NAS, BYL LAS
                           =====================

                       Czyli rzecz o sowie cetkowanej


Nazwa tej sowy jest moim dowolnym spolszczeniem amerykanskiego terminu
"Spotted Owl" (zoologow z gory przepraszam), a rzecz bedzie o
ekologii. Nie zebym byl specjalnie egzaltowanym `environmentalista',
ale gwalt zadawany przyrodzie w regionach, gdzie przypadlo mi mieszkac
ostatnie pare lat, jest tak okropny, ze wola o pomste do nieba.

Czytelnicy amerykanscy slyszeli zapewne o wspomnianym w rzadkim ptaku,
choc nie jestem do konca pewien, czy wszyscy wiedza, o co chodzi. Sowa
cetkowana zyje wylacznie na wybrzezu Pacyfiku i rownie wylacznie w
starych lasach nazywanych tu `old growth forests'. Grozi im wlasnie
ostateczna zaglada i ekolodzy wymyslili tego ptaka jako pretekst, aby
je uratowac. Rzecz w tym, ze nie ma zadnej ustawy, ktora pozwolilaby
uchronic lasy przez wycinka, natomiast "Endangered Species Act"
Kongresu USA nakazuje chronic ginace gatunki zwierzat.

Gdy pierwszy raz lecialem samolotem do Seattle, nasluchalem juz sie
bylem o wspanialych lasach polnocnego zachodu USA. Tak sie zlozylo, ze
pierwszy raz chmury sie rozwialy, gdy przelatywalismy nad Gora Swietej
Heleny - czynnym wulkanem, ktory wybuchl w maju 1980 roku, siejac
zniszczenie na dziesiatkach tysiecy hektarow okolicznych lasow. Widok
istotnie byl (i jest) niezwykly - szare pustkowie, uslane pniami
powalonych drzew wygladajacymi z wysokosci 10 km jak rozrzucone
bezladnie zapalki. W miare zblizania sie do Seattle krajobraz wbrew
oczekiwaniom wcale sie jednak nie poprawial: powalonych drzew juz
wprawdzie nie bylo, ale drzew stojacych bylo niewiele wiecej - cale
gory lyse, poprzecinane gesta siecia drog dojazdowych.

Pierwsza wizja lokalna w pare miesiecy po zadomowieniu sie w Seattle,
czyli wycieczka w pobliskie gory nazywajace sie Kaskadami (Cascades)
potwierdzila pierwsze wrazenia: wspaniale lasy North-Westu istnieja juz
glownie na mapach turystycznych, dominuja zas w krajobrazie tzw.
`clearcuty', czyli olbrzymie polacie, na ktorych kiedys byl las,
obecnie pokryte niewykarczowanymi pniakami drzew i olbrzymia iloscia
innych pozostalosci, zwanych ogolnie `slashem'. Pomiedzy `clearcutami'
rozposcieraja sie plantacje drzew (tree farms), czyli sztucznie
zasadzone lasy, hodowane z mysla o jak najszybszej wycince (na ogol po
40-50 latach).

Czy oznacza to, ze oryginalnych `old-growth forests' juz nie ma?
Niezupelnie. Przede wszystkim sa w parkach narodowych, ktore na terenie
stanu Waszyngton sa trzy: Olympic, North Cascades i Mount Rainier.
Procz tego w lasach panstwowych (National Forests) wyodrebniono
rezerwaty, znane jako `wilderness' - tam rowniez drzew sie nie scina.
Zachowalo sie rowniez nieco starodrzewia poza obszarami chronionymi,
ale nie wiecej niz 5-10% ogolnej powierzchni. I te lasy wlasnie
przemysl drzewny chce koniecznie i bezapelacyjnie wyciac.

Kilka slow o strukturze wlasnosciowej: Najmniejsza czesc lasow stanowia
parki narodowe (ok. 1% powierzchni). Nastepne ok. 30% zajmuja lasy
panstwowe (federalne). Lasow stanowych jest malo, natomiast najwiecej
pozostaje w rekach prywatnych.

Z nich wszystkich z eksploatacji wylaczone sa jedynie parki narodowe i
wspomniane rezerwaty w lasach federalnych. Na terenach prywatnych nie
uchowaly sie juz w zasadzie zadne lasy oryginalne: zostaly sciete
przewaznie w latach 20-40tych. Aktualnie konczy sie scinke lasow
drugiego porostu, czyli zasadzonych sztucznie plantacji, na miejsce
ktorych sadzi sie porost trzeci. To wlasnie wielkie prywatne koncerny
zapoczatkowaly w latach 40tych idee `clearcutow'. Do owych lat scinka
drzewa prowadzona byla selektywnie, metodami raczej europejskimi. W
latach II Wojny specjalisci doszli jednak do wniosku, ze *z
ekonomicznego punktu widzenia* bardziej sie oplaca sciac wszystkie
drzewa na danym obszarze, male i duze, po czym wywiezc z terenu scinki
same pnie i to tylko te, ktorych transport sie oplaca, a wszystko co
pozostanie zostawic - niech gnije. W nowszych czasach, pod wplywem
protestow, zaczeto te pozostalosci palic. O zadnym karczowaniu pniakow
nie ma mowy - nowe drzewa sadzi sie miedzy nimi. Rezultatem jest
krajobraz iscie ksiezycowy, choc znalezli sie specjalisci - lesnicy
uzasadniajacy te praktyke teoria, wedlug ktorej ma to byc rowniez
zdrowe dla przyrody. Zdajac sobie sprawe z wlasnej niekompetencji,
trudno mi nie uznac ich argumentow za naciagane, zreszta uprawia sie
juz tu rowniez, choc na niewielka skale, tzw. lesnictwo ekologiczne,
ktore porzucilo idee `clearcutow' ostatecznie i ktorego wydajnosc - jak
twierdza jego proponenci - jest tylko niewiele nizsza od gospodarki
prowadzonej metodami rabunkowymi.

O ile lasy prywatne sa juz z punktu widzenia ekologii bezpowrotnie
stracone, cala awantura o sowe cetkowana dotyczy lasow federalnych
(National Forests). Poddawane sa one eksploatacji, zas Department of
Agriculture ma w zasadzie dbac o wywazona jej forme. Ekolodzy twierdza,
ze jest to czysta teoria i lasy te wycinane sa rownie intensywnie, jak
lasy prywatne. Przejazdzka po Kaskadach lub Polwyspie Olympic raczej
potwierdza te opinie: w krajobrazie lasow panstwowych rowniez dominuja
`clearcuty', choc moze jest ich nieco mniej niz na terenach prywatnych.

A mimo to gdzies w bardziej niedostepnych rejonach lasach panstwowych
zachowalo sie jeszcze 5-10% starodrzewia. Osoby, ktore nie widzialy
`old-growth forests', zachecam do odwiedzin Waszyngtonu albo Oregonu:
wspaniale daglezje (Douglas firs), redwood cedars, hemlocks
(przepraszam, nie znam nazw polskich, zreszta drzewa te w Polsce nie
rosna - redwood cedar jest bliskim krewnym sekwoi i prawie tak samo
duzym, jesli pozwoli mu sie wyrosnac), czesto majace po 1000 i wiecej
lat, wysokie na prawie 100 m, porosniete mchem od nadmiaru wilgoci
tworza tzw. `rain forests'. Niestety, oprocz wartosci estetycznych maja
one tez olbrzymia wartosc handlowa, gdyz jest oczywiste, ze drewno z
takich drzew jest cenniejsze od drzew sadzonych na plantacjach.

Cala wiec afera z sowa cetkowana sprowadza sie do dylematu: czy
wyciac nedzne resztki starodrzewia, co zapewni dalsza prace na pare lat
kilkudziesieciu tysiacom indywidualnych drwali i pracownikow przemyslu
drzewnego, czy tez wprowadzic ochrone gatunku i srodowiska, w ktorym ma
szanse przezyc. Po obu stronach konfliktu zaangazowane sa duze srodki
finansowe i powazna presja polityczna, mediacji musial sie podjac sam
Clinton, ktory przed paru miesiacami zjawil sie na specjalnej
konferencji w Oregonie. Niedawno (1 lipca) Clinton oglosil swoj wlasny
plan rozwiazania kontrowersji. Zgodnie z oczekiwaniami, nikogo on nie
zadowolil: przemysl drzewny nie jest usatysfakcjonowany, gdyz ilosc
drewna przewidzianego do eksploatacji wyniesie 1/3 objetosci z polowy
lat 80-tych, ekolodzy - gdyz nie zostaly przewidziane zadne nowe
obszary wylaczone z eksploatacji, innymi slowy `clearcuty' beda
powstawaly wszedzie, nawet w najstarszych i najpiekniejszych lasach.

W oczach nizej podpisanego jest to jaskrawy przyklad egoizmu gatunku
ludzkiego: scinka pozostalych jeszcze kilkusetletnich `old growth
forests' zajmie przy dzisiejszej wydajnosci najwyzej kilka lat. Potem
kilkadziesiat tysiecy ludzi, ktorych losem lobby anty-ekologiczne
szantazuje politykow i opinie publiczna, i tak straci prace, bo
starych drzew zabraknie. Glownym argumentem przemyslu lesnego jest to,
ze przeciez na miejsce wycietych sadzi sie nowe drzewa, a wiec
powierzchnia lasow sie nie zmniejsza. Kazdy, kto widzial `old growth
forests' i zajmujace ich miejsce plantacje, moze sie tylko rozesmiac na
ten argument. A poza wszystkim innym dlaczego juz dzis nie
skoncentrowac sie na wycince `second-growth forests'? No wlasnie...
Drewno z nich uzyskiwane jest kilkukrotnie mniej wartosciowe.

Pozostaje wiec robic wycieczki do parkow narodowych, ktore sa
przynajmniej bezpieczne przed zakusami drwali i zzymac sie widzac
zniszczenia dokonywane wokol tych parkow. Rok temu wraz z moim
wspolredaktorem, Zbyszkiem Paskiem, zrobilismy wycieczke do Olympic
National Park. Wieksza czesc drogi biegla wsrod lasow prywatnych badz
federalnych, gdzie dominuja `clearcuty'. Nowa szosa biegnaca wzdluz
ciesniny San Juan de Fuca zsuwa sie z tego powodu pomalu do morza, gdyz
wzgorza polozone nad nia sa kompletnie ogolocone z drzew i gleba
podlega bardzo silnej erozji. Ciekawe, ze nikt tego nie przewidzial,
ciekawe rowniez, czy kosztami naprawy tej drogi zostana obciazeni
sprawcy, czyli firmy dokonujace wycinki. O drobiazgach ekologicznych
juz nie wspomne, bo dopiero teraz sie okazalo, ze lokalne lososie, z
ktorych stan Waszyngton tak byl i jest dumny, nie sa w stanie doplynac
na tarlo w strumieniu zamulonym z powodu erozji, w zwiazku z czym
niemal wszystkie juz wyginely.
 
Nie tak dawno czytalem w lokalnej gazecie wywiad z pewnym brazylijskim
ekologiem, aktywnie zaangazowanym w ochrone tropikalnych lasow
deszczowych w dorzeczu Amazonki. Po obejrzeniu z helikoptera lasow na
Vancouver Island, lezacej wprawdzie w Kanadzie, ale gdzie sytuacja
jest identyczna (patrz konflikt dotyczacy Clayoquot Sound, gdzie chce
sie wyciac *ostatni* pozostaly duzy starodrzew na wyspie, a jak
niektorzy twierdza, na calym zachodnim wybrzezu Kanady), rzekl,
cytuje:

`You think we have a problem in Brasil? It's YOU who have a problem.'

I dodal jeszcze cos, z czego wynikalo, ze olbrzymie zainteresowanie,
jakim USA i Kanada darza los tropikalnych lasow deszczowych jest
spowodowane hipokryzja: chodzi o ograniczenie wyrebu w Brazylii,
aby tym latwiej ogolacac i wyprzedawac wlasne lasy.

I na koniec maly przyczynek do roli panstwa w calej historii.
Zwiedzajacego stan Waszyngton nieco dziwi rozmiar terenow lesnych
pozostajacych wlasnoscia wielkich koncernow drzewno-papierniczych jak
Weyerhauser czy ITT Rayonnier. Historia tych terenow jest nastepujaca:
w latach 60-tych ubieglego stulecia prez. Lincoln zainicjowal akt
Kongresu, ktory postanawial ulatwic budowej trzeciej, polnocnej trasy
kolei transkontynentalnej. Budowa ta miala ciezki start z powodu braku
funduszy i zeby zebrac potrzebny kapital, towarzystwo kolejowe Great
Northern uzyskalo od Kongresu nadanie (grant) olbrzymich terenow w
wiekszosci lesnych, lezacych po obu stronach projektowanej trasy. Jesli
sie popatrzy na mape, to widac, ze tereny te zajmowaly po ok. 30%
powierzchni stanow, przez ktore przechodzila kolej, w szczegolnosci
Montana, Idaho, Waszyngton i Oregon. Kompania kolejowa otrzymala prawo
sprzedawania ich osobom prywatnym i firmom, aby zebrac niezbedny
kapital.

Nawet jednak odprzedaniu czesci terenow i zbudowaniu kolei w pierwszych
latach obecnego stulecia wlasnoscia towarzystw kolejowych byly ciagle
tysiace km kwadratowych lasow. Przyszly lata piecdziesiate, Great
Northern zaczal podupadac, aby ostatecznie splajtowac w latach
70-tych. Korzystajac z nakazanej przez sady restrukturyzacji,
towarzystwo to sprzedalo pozostale w jego posiadaniu lasy `na pniu' (w
tym wypadku ponura gra slow) koncernom papierniczym, ktore natychmiast
zaczely je masowo wycinac. Nie majac odpowiedniej mocy przerobowej,
sprzedaje sie nawet surowe pnie drzew za granice, glownie na Daleki
Wschod. Wydaje sie, ze glowna idea przyswiecajaca wspomnianym koncernom
jest: `wyciac jak najwiecej jak najszybciej, poki sie jeszcze da'.
Obecnie toczy sie bowiem dyskusja, jak im tereny te odebrac, choc
nadzieje sa niewielkie. Zanim sie to stanie, moga pozostac same
`clearcuty' na tle Mount Rainier i nie ma ludzkiej sily, ktora moglaby
temu zapobiec.

       
                                             Jurek Krzystek

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                        HISTORIA JEDNEGO SAMOCHODU
                        ==========================


Drogie dziatki! Dzis opowiem Wam przypowiastke autentyczno-alegoryczna,
calkowicie prawdziwa, a nawet jeszcze bardziej niz prawdziwa, gdyz
tak, jak rozne wielkie dziela, kryje ona w sobie Prawde Realna i Prawde
Symboliczna.

Przyjechalem do Francji samochodzikiem, symbolem Ojczyzny mojej, zoltym
Fiacikiem 126p. A wtedy sytuacja w Polsce zaczela wlasnie sie
zmieniac. Komunizm zdycha, Mazowiecki premierem, prywatyzacja,
kapital, nowe twarze, nowe technologie...

Postanowilem sprawic sobie jakis samochod, ktorym mozna by tu jezdzic,
znaczy sie postanowilem tak jak moja Ojczyzna - upasc na kolana przez
Swietym Zachodem.

Problem byl tylko w tym, ze tak jak moja Ojczyzna - nie mialem w ogole
pieniedzy (co zreszta zostalo nam po dzis dzien...).

Pojechalem wiec do Paryza i tam rozni znajomi mi zakrecili w glowie i
naraili Polaka, ktory zwal sie szumnie mechanikiem-garazysta i rzekomo
zajmowal sie warsztatem (tak nazywal to swoje pokraczne zlomowisko
niedaleko bylego lotniska Le Bourget). Naprawde, to mistrz kombinowal
rozne dziwne samochody, remontowal je (czasami remont polegal na
jakichs dziwnych operacjach ze zmianami wytloczonych numerow),
zalatwial papiery dzieki swoim znajomym Turko-Arabom, po czym rozwozil
po calej Europie. Ja sie o tym zreszta dowiedzialem pozniej i nic mnie
to nie obchodzi. Swiety Rousseau, patron celnikow z nim tancowal.

Kupilem czteroletnia Lade - Samare.

Pan Jozio tlumaczyl mi jak dziecku: `no pewnie, nie jest to mercedes,
ale pan chcial cos niedrogo. Montowane w Sojuzie, ale czesci tu sporo
jest zachodnich, w ogole *wzor* tego samochodu jest jak najbardziej
zachodni'. Wzialem auto pomyslawszy sobie, ze w koncu nasza Ojczyzna
tez korzysta z wzorcow zachodnich, i politycznych i ekonomicznych, a
to, ze montaz jest nasz, rodzimy, przasny, coz, moze jakos
przetrzymamy, skoro na nic innego i tak nas nie stac...

Polska w miedzyczasie prula do przodu. Kupowalismy mnostwo dobr
wszelkich. Zakladalismy banki, spolki, gazety. Globalnie zaczela sie
rysowac wizja nowej demokracji i nowego porzadku ekonomicznego. Co
prawda jakos nic nie produkowalismy, ale mielismy pelne zaufanie do
naszych wladz i do politykow. Ale wkrotce po kupnie Samary moj mechanik
w Caen stwierdzil, ze dalem sie potwornie orznac, bo auto mialo kiedys
solidny wypadek, ma zmasakrowany przod podwozia, pospawany byle jak i
tego auta juz sie nie da nikomu sprzedac, bo nie przejdzie zadnego
badania technicznego.

Pomyslalem sobie - no coz, moze to podwozie jest rzeczywiscie niedobre,
ale w koncu ta Samara to sprawa przejsciowa, moze wytrzyma, podwozia
nie widac na zewnatrz, a nadwozie jest nienajgorsze. To samo zreszta
wynikalo z lektury polskich gazet.

No i wlasciwie przez caly czas to auto bylo dla mnie Symbolicznym
Symbolem Naszego Nowego Starego Swiata.

Gdy Walesa gromko grzmial i oskarzal zachodnich politykow i
kapitalistow, ze nie chca w Polsce inwestowac, gdy tlumaczyl jak
dzieciom, ze w Polsce warto i nalezy, gdyz mamy Jeden Standardowy Narod
i Jeden Standardowy Kosciol, zadnych problemow z wewnetrznymi
sprzecznosciami, ze wystarczy zle dzialajacy zaklad przemyslowy
przeniesc do Polski i pstryk - juz leca pieniazki - ...

...mnie w Samarze sie zupelnie spsiakrewily wycieraczki i podczas
deszczu w ogole nie widzialem dokad jade. Tylko bryzgaly blotem i
rysowaly szybe. Dokupic sie nie dalo uczciwych wycieraczek do Samary po
dzis dzien, bo to jest standard radziecki, a dealer Lada-Poch kaze
strasznie duzo placic za bardzo dlugi okres czekania. Postanowilem
wymienic z korzeniami cale ramiona, co tez bylo trudne, bo francuskie
ramiona nie pasowaly do radzieckich srub. W koncu mechanik wzial stare
ramiona i przy pomocy mlota, obcegow, pilki do zelaza, pilnika i
przeklenstw, zestandaryzowal wycieraczki ze Swiatem Zachodnim.

Gdy okazalo sie, ze glownym celem Solidarnosci jest przystapienie do
wyborow z wlasna lista, a jedyna dzialalnoscia zwiazkowa jest
popieranie dzikich strajkow wlasnych czlonkow i ganienie dzikich
strajkow czlonkow innych zwiazkow, ...

...u mnie okazalo sie, ze wentylator chlodnicy mial zwarcie,
potwornie sie grzal i pobieral tyle pradu, ze w koncu spalil
bezpiecznik. I na drodze z Paryza do Caen, w korku, chlodzenie calkiem
siadlo, zagotowalo mi sie wszystko i zbiornik wyrownawczy chlodnicy
popekal. A po miesiacu to w ogole pompa wodna sie zatarla gdzies za
miastem i trzeba bylo trupa holowac.

Gdy jacys publicysci narzekali, ze inni narzekaja, ze stopa zyciowa
spada, a polscy rzemieslnicy i drobne przedsiebiorstwa bankrutuja, a
tymczasem przeciez dobrze jest, od jedzenia polki sie uginaja, a
import prywatny kwitnie i kabze nabija nowej klasie polskich
przedsiebiorcow,...

...moja Lada zaczela miec okropny przepal i kompletnie stracila moc.
Okazalo sie, ze gaznik jest do niczego i trzeba wymienic. Auto palilo o
dwa litry wiecej niz normalnie, ale wszystko szlo w smrod.

Coz robic, gaznik wymienilem, a Bagsik wyjechal.

Jak sie okazalo, ze trzeba oszczedzac i ciac na budzecie Sluzbe Zdrowia
opieke spoleczna i Nauke (glownie),...

...to moj mechanik mi powiedzial, ze jakis czas na tych
amortyzatorach jeszcze moge jezdzic, prosze bardzo, skorom taki
oszczedny, ale nie bede znal dnia ani godziny kiedy mi to nagle
strzeli, rozleci sie w drobny mak i nie dojade do domu albo juz wrecz
do Nikad.

No wiec ja sie zastanowilem, jak to jest w Polsce z ta Sluzba Zdrowia i
z wydatkami na Oswiate i stwierdzilem, ze nie takie rzeczy te
instytucje wytrzymaly i amortyzatorow nie wymienilem.

I mialem racje, komunizm zaczal ostatecznie padac nawet w ZSRR, potem
padl i sam ZSRR, a Samara nadal jezdzila (o ile to mozna tak nazwac,
czasami stala u mechanika). Przezyla swojego stworce, jak przystalo
na robust'nyj produkt robust'nego proletariatu.

Stwierdzilem, ze przezyje niejednego premiera Rzadu RP i mialem racje.
Byl to znakomity miernik sytuacji ekonomiczno-politycznej w Polsce.

W miedzyczasie kupilem starego Peugeota 505, ale zanim zdecydowalem sie
pozbyc Samary, Peugeota rozwalilem, siebie o malo co tez. Samara
zostala.

Pewne drobne przykrosci mialy jak gdyby charakter chroniczny, np.
podczas kryzysu zwiazkowego nawalilo mi chlodzenie (wentylator), a gdy
wizyta naszych parlamentarzystow na Litwie, majaca zalagodzic nasze
drobne nieporozumienia spowodowala tylko rozdraznienie, nawalilo mi dla
odmiany chlodzenie (pompa). I tak dalej. Mnozyc to mozna jeszcze
dlugo.

Potem auto przestalo palic. I juz. Czytam gazety. W Polsce formujemy
rzad, juz drugi tydzien, no wiec moje auto dwoch tygodni dalej u
mechanika z tym nieszczesnym ukladem zaplonowym. Nie zapala i juz.
Trudno i darmo.

Opisywalem te sytuacje w Poland-L. Wiem, ze gdzie jak gdzie, ale na tej
liscie dyskusyjnej sa prawdziwi fachowcy od wszystkiego. Niestety.

Prosilem o komentarze natury politycznej, ale doczekalem sie glownie
porad technicznych, dotyczacych kopulek, rozrzadu i innych czesci
ciala, ktore nie za bardzo przystaja do zagadnienia.

Otoz to. W prasie, i naszej i zagranicznej tez roi sie od porad
technicznych. Mnostwo, i od amatorow i od fachowcow. No i co? Jedynym
konkretnym doradca okazal sie Mariusz Kopec, ktory wzial na serio
mistyczne powiazanie Samary z wydarzeniami w kraju i napisal:

   `Z drugiej strony, jesli sugerowany przez Ciebie zwiazek zachodzi, 
    to moze odbierz auto od mechanika i nic nie robiac zaczekaj do, 
    powiedzmy, piatku. Kto wie, czy to nie pomoze :-)'

Wiec sie zdenerwowalem i zadzwonilem do warsztatu. Powiedziano mi, ze
czesci ida i ze mechanik juz sie zabiera. *Ale jest mlody* i jeszcze
nie jest pewien czy te czesci pasuja. Wtedy premierem byl Pawlak. A
warsztat byl nie moj ulubiony, tylko inny, do ktorego zaholowano
Samare, gdy sie rozkraczyla na drodze, jak, nie przymierzajac jaki
Lepper.

Zdziwilem sie, zwrocilem uwage, ze auto jest w remoncie od ponad
tygodnia, a moj rozmowca na to, ze `przeciez my mamy tez inne sprawy na
glowie!!!'. To ja powtorzylem moja juz raz sformulowana propozycje, ze
jak nie potrafia, to niech powiedza od razu, a nie wytracaja czas.
Zaholuje auto do mojego mechanika standardowego, a on w tzw. `kassie',
czyli zlomowisku starych Samar znajdzie jakis stary uklad zaplonowy i
go zalozy.

Reakcja bylo chwilowe milczenie, a potem uwaga o charakterze *bardzo*
mieszanym. Zgrubsza:

  `Panie, problem jest trudny. Lada jest do d. My jestesmy koncesjono-
   wanym zakladem, nie wszyscy mechanicy natychmiast potrafia zlokali-
   zowac uszkodzenie, ale nie widzimy powodu, zeby pan jakos tak tracil 
   zaufanie. Jak pan chce, to prosze, tylko zaplaci pan za holowanie, 
   wsadza panu byle co i auto rozkraczy sie za najblizszym zakretem.'

Znaczy sie: prosze bardzo, moge oddac wladze, ale na moje miejsce
przyjdzie jeszcze gorszy!

No to odczekalem jeszcze dzien i znowu telefon. I wiecie co?

Mechanik, w ktorego rekach bylo auto, nie kiwnal nawet palcem! *Tez
postanowil wziac Samare na przeczekanie*!!! Powiedziano mi, ze zaraz
wlasnie sie zabierze!

I jeszcze jedno mi powiedziano, cos, czego interpretacja polityczna
znowu budzi we mnie raczej niezdrowe skojarzenia.

Powiedziano mi mianowicie, ze aparat zaplonowy to jedna sprawa, ale tam
chyba jest jeszcze jakies inne uszkodzenie, byc moze znacznie glebsze,
ale nikt nie potrafi powiedziec gdzie, bo ta Lada, to he!, he! prosze
pana, he! he! to bardzo dziwne auto, ha! ha! tak poskrecane, hi! hi!,
ze smiech bierze jak sie przygladnac blizej!.

No to tym lepiej, to mozna sie nie przejmowac. Takie he! he! to ja juz
znalem z wystapien Korwina-Mikkego, bardzo to wesole, ale i tak nie
wiadomo co robic z tym he! he!, wiec nalezy sie zrelaksowac.

Ostateczny kryzys rzadowy nastapil na poczatku wakacji. Ruszylismy w
droge do Polski, na wakacje, jedna opona byla zdechnieta, pare razy
probowalem ja napompowac, ale ciagle puszczala, wiec z westchnieniem
kupilem nowa i Hanne Suchocka mianowali premierem, po czym bez
przeszkod zajechalem do Krakowa.

Koalicja Suchockiej byla bardzo zwarta i sprawna. W Polsce musialem
tylko jeszcze wymienic lozysko przednie i nie mrugnalem nawet, gdy po
naprawie mechanik mi oswiadczyl, ze to lozysko kosztuje trzy razy tyle
co cena uzgodniona przed naprawa. Tak musialo byc, tak samo jak to, ze
w drodze powrotnej, w Austrii trzeba bylo spawac rure wydechowa, bo
spaliny dostawaly sie do srodka auta. (Co w pierwszym momencie trudno
bylo wykryc, bylismy przyzwyczajeni do spalenizny w powietrzu i na
Slasku i w lasach olkuskich...)

Po powrocie do Caen jezdzilem jeszcze Samara do niedawna, ale patrzac
na zdecydowana odmiane sytuacji w Polsce, postanowilem sie z nia
pozegnac. W warsztacie kupilem inne auto, starego Peugeota 505, a
Samare zostawilem.

Porozumienie Ludowe zglosilo, ze wychodzi z koalicji. Zadzwonilem do
warsztatu, powiedziano mi, ze Samara nadal stoi i nikt nie jest
zainteresowany. Spuszczono cene do symbolicznego franka. Porozumienie
Ludowe wyparlo sie, ze wychodzi z koalicji. Powiedziano mi w
warsztacie, ze nadal nabywcy nie ma, ale nie ma sie co przejmowac. Za
ubezpieczenie juz nie place, a w najgorszym razie auto sie skasuje i
moze dostane nawet sto frankow. Porozumienie wyszlo z koalicji, ale
jakos to zdaje sie niewielu ludzi w Polsce wzruszylo.

Powoli to wszystko odchodzi w niepamiec. Przez jakis czas przestalem
czytac polskie gazety. Ale nie wiem, czy ta Samara jeszcze do mnie nie
wroci...

                                                    Jurek Karczmarczuk


[od skladacza dyz.: Autor powyzszego wybral sie wlasnie do Polski. Nie
poinformowal tylko, czy przypadkiem nie Samara. J.K-ek]
 
_______________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Jurek Krzystek 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.

____________________________koniec numeru 83____________________________