______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

  Piatek, 12.03.1993          ISSN 1067-4020                   nr 66
_______________________________________________________________________

W numerze:
              Ryszard Legutko - Miedzy papuga a zasciankiem
           Jurek Karczmarczuk - Im delikatniejsze uszy tym ciezszy kij
                                w rece?
                Jacek Walicki - Krytyka Absolutu
          Jacek Leszczylowski - `Nowomowa'... i
                   Leszek Zuk - Odczyt goscinny
             Piotr Winkielman - Polska uczynila mnie pelniejszym -
                                rozmowa z Gilbertem Levine
________________________________________________________________________

[Od Red. dyz.: Ze wzgledu na wielkie zainteresowanie problematyka, ktora
poruszyl w numerze 64 "Spojrzen" Maciek Cieslak przedstawiajac antynomie
tolerancji i normatywnosci w sferze zasad wspolzycia spolecznego,
zamieszczamy dalsze materialy na ten temat: przede wszystkim szerszy
tekst samego Ryszarda Legutki, oraz dwa artykuly podejmujace dyskusje
z tezami gloszonymi przez tego filozofa. Dodajemy list do redakcji w
sprawie innego materialu przedrukowanego w nr. 64. Dwa pozostale teksty,
to przewrotny jakby komentarz do powyzszej dyskusji autorstwa Leszka Zuka,
oraz aktualny material zwiazany z polnocnoamerykanskim tournee Orkiestry
Filharmonii Krakowskiej. M.B_cz]
________________________________________________________________________

Maciek Cieslak 


Ponizszy artykul Ryszarda Legutki ukazal sie w styczniu 1992 r. w
krakowskim czasopismie "Znak". Mysle, ze wart jest uwagi co najmniej z
dwoch powodow. Po pierwsze byl tzw. `wydarzeniem intelektualnym' i
jednoczesnie sygnalem, ze wspolczesna polska mysl polityczna ma szanse
wyjsc poza dominujaca dzis forme felietonowej moralistyki. Przede
wszystkim jednak - to drugi powod, najwazniejszy - stawia tezy-pytania:
wazne, smiale, inspirujace. Niejako naturalnie prowokuje do dyskusji. Ma
tez swoja licencje: autor jest intelektualista, a jednoczesnie nie jest
dzialaczem politycznym, co daje swobode i ostrosc spojrzenia. Tekst
podany jest z niewielkimi skrotami. Polecam, zyczac milej lektury.

-----------------------------------------------------------------------
Ryszard Legutko


                    MIEDZY PAPUGA A ZASCIANKIEM
                   ============================

                 (POLSKIM LIBERALOM KU PRZESTRODZE)



                               `Prawda przykra jest taka: nie ma we
                                Wszechswiecie ukrytego sensu moralnego.
                               ...Nie musimy sie jednak przerazac taka
                               pustka. Mozemy stworzyc wlasne znaczenia,
                               kazdy z nas na wlasna reke.'

                          B.A. Ackerman, "Social Justice in the Liberal
                          Society", New Heaven, 1990, s. 364


Dokonujacy sie w Polsce proces okcydentalizacji wymaga trzezwego osadu i
wielkiej uwagi. Do tej pory niewiele sie nad tym zastanawiano, gdyz
dominuja dwa schematy myslenia, ktore taki trzezwy sad wykluczaja.
Wedlug jednego w Polsce zachodzi konflikt miedzy Europejczykami a
nacjonalistami, wedlug drugiego linia podzialu przebiega pomiedzy
demokratycznymi kapitalistami a zwolennikami trzeciej drogi, czyli
kryptosocjalistami. Oba podzialy nie pozwalaja sensownie rozmawiac o
dokonujacej sie okcydentalizacji. Pierwszy ignoruje fakt, ze
okcydentalizujemy sie wszyscy, nawet nacjonalisci; drugi wprowadza
falszywy trop, jakoby krytyka okcydentalizacji prowadzila predzej czy
pozniej do przyjecia koncepcji `trzeciej drogi'.

(1) Nalezy odroznic okcydentalizacje (instytucjonalne i polityczne
zblizenie do Zachodu) od liberalizacji gospodarczej (wprowadzenie
kapitalizmu) i od modernizacji (przyjecie zespolu idei okreslanych
terminami modernizm i postmodernizm). Rzeczy te wspolwystepuja, ale
nie sa ze soba tozsame. Ocena jednego procesu, pozytywna albo negatywna,
nie implikuje takiej samej oceny innego procesu. Moge krytykowac
modernizm i postmodernizm, a to nie czyni mnie automatycznie ani
nacjonalista, ani zwolennikiem trzeciej drogi.

(2) Liberalizm byl zawsze w znacznym stopniu systemem reaktywnym i
pasozytniczym. (Ocena taka nie jest w zadnym razie dyskwalifikacja jego
wielkich osiagniec.) Glosil on program wyzwolenia, ale realne systemy
polityczne w duzej mierze korzystaly z obyczajowosci nieliberalnej -
oligarchicznej, konserwatywnej, republikanskiej, arystokratycznej,
nacjonalistycznej, religijnej, itd. W swoich maksymalnych ambicjach
liberalizm zmierzal do ich likwidacji. Nalezy zastanowic sie, do jakiego
stopnia triumf liberalizmu na Zachodzie zneutralizowal te wszystkie
elementy; co ma on do zaoferowania na ich miejsce i jakie skladniki
zycia spolecznego nalezy chronic przed wplywem dalszego wyzwalania.
Trudno nie zauwazyc, ze emancypacyjna pasja liberalizmu wcale nie
oslabla. (...) Czy nie nadszedl juz czas porzucenia frazeologii
wyzwolenczej i zastapienia jej frazeologia konserwujaca?

(3) Istnienie komunizmu odgrywalo zawsze funkcje mitygujaca wobec
liberalizmu. Komunizm (podobnie jak nazizm) - mimo szerokiego poparcia
w sferach intelektualnych - przypominal swoja obecnoscia o istnieniu
zasadniczej roznicy miedzy dobrem a zlem. Liberal swiadomy zagrozen
plynacych z totalitaryzmu realnego myslal powaznie o rzeczywistosci
i nie popadal w przesadny relatywizm i frywolnosc ocen. Dlatego, wedlug
mnie, najdojrzalsze twory mysli liberalnej powstaly w latach
czterdziestych i piecdziesiatych, kiedy to mysliciele liberalini,
poddani presji totalitaryzmu zmuszeni byli do zachowania znacznej dozy
umiarkowania. Nalezy zatem zadac sobie pytanie: jaki wplyw na mentalnosc
liberalna ma upadek komunizmu? Nie ulega watpliwosci, ze mentalnosc ta
przechodzi w nowej epoce przez szybki proces zmian, niekoniecznie na
lepsze. W kazdym razie zmiane te nalezy opisac i sprobowac
zinterpretowac.

(4) Kazda filozofia polityczna w zetknieciu z szeroka praktyka spoleczna
staje sie zwykle ideologia. Ideologia to - mowiac najprosciej - taki
uproszczony obraz koncepcji filozoficznej, ktory zurnalisci
rozpowszechniaja na skale masowa. Cos takiego dzieje sie od pewnego
czasu na Zachodzie z liberalizmem. Liberalne teorie filozoficzne maja
pewne cechy wspolne: neutralizm wobec glownych wartosci, wartosci
okreslone jako subiektywne preferencje, egalitaryzm, uprawnienia
(rights) jako glowna kategoria polityczna, autonomia jednostki (wybor
jednostkowy nie moze byc manipulowany). Wszystkie te idee dysponuja
pewnym uzazadnieniem i stoja za nimi nieblahe racje; sluzyc one maja
przede wszystkim ulatwieniu komunikacji miedzy ludzmi wyznajacymi rozne
swiatopoglady. Gdy przeksztalcaja sie w ideologie, zaczynaja pelnic
role destruktywna. Wytwarza sie wielka rzesza lumpenintelektualistow,
ktora korzysta z gotowych formul, a czyni to glownie po to, zeby zamknac
usta potencjalnym adwersarzom. I tak, slowo `wartosc' zamyka wszelka
dyskusje, a nie otwiera jej; wszak jedni wyznaja wartosci homoseksualne,
a inni chrzescijanskie. Podobnie slowo `uprawnienia': skoro uprawnienia
sa przyrodzone, to nie musze sie tlumaczyc, dlaczego jestem satanista, a
nie baptysta; ilosc uprawnien rosnie zreszta w blyskawicznym tempie i
niewiele jest w tej chwili spraw, co do ktorych jednostka nie moglaby
wysuwac roszczen bedac jednoczesnie zwolniona z ich uzasadniania.
Ktokolwiek sledzi polityczny dyskurs na Zachodzie, ten dostrzeze, ze
coraz wiecej pojawia sie pojec, ktore uniemozliwiaja dyskusje. (...)
(Tu autor podaje kolejne przyklady: `wybor', `freedom of expression' -
por. "Spojrzenia" nr 64, mc.)

(5) W trzecim tomie "Law, Legislation and Liberty" Hayek pisal, iz
najwiekszym zagrozeniem liberalizmu jest marksizm i freudyzm w swoich
licznych odmianach. Od czasu napisania tej ksiazki wplywy tej orientacji
na folklor liberalny wyraznie wzrosly. Kryptomarksism wyraza sie w
pogladzie o konflikcie miedzy grupami czy `kulturami' i o ich wzajemnej
nieprzekladalnosci - kobiety `vs' mezczyzni, biali `vs' czarni, Europa
`vs' Afryka, Zachod `vs' Wschod, etc. Niemal caly wysilek wspolczesnego
liberalizmu sprowadza sie do zbudowania takiego systemu, w ktorym
rozmaite `kultury' nie beda sie wzajemnie dyskryminowac (przy czym
kultura moze byc wszystko, od Europy do gitowcow). Celem nie jest zatem
obrona jakiejs hierarchii kulturowej, ale `tolerancja', czyli powszechny
egalitaryzm. (...) Kryptofreudyzm wzmacnia taka tendencje, bo
doszukuje sie wszedzie dyskryminacji. Reguly i normy uznane sa za
zagrozenia dla jednostki ludzkiej. Stad bierze sie opisana powyzej
metoda wywodzenia moralnosci z `uprawnien', ktore zakladaja ekspresywna
interpretacje czlowieka, a odrzucenia (fundamentalnej dla Hayeka)
kategorii prawa jako dyskryminujacej istote ludzka: uprawnienia afirmuja
tolerancje, zas prawo ogranicza i zniewala. Kryptofreudyzm kaze
doszukiwac sie represywnosci norm i instytucji poza przymusem, na
przyklad, w rozmaitych nieswiadomych i spontanicznych tworach
kulturowych - w jezyku, mitologii spolecznej, nauce, literaturze, etc.
Dlatego najbardziej zagorzali zwolennicy tolerancji na Zachodzie
zaczynaja swoje dzielo od przewartosciowania kultury zachodniej pod
katem `kultur'. Obiektywizm i prawda zostaja w ten sposob opatrzone
cudzyslowem jakko bedace w istocie narzedziami represji jednych grup w
stosunku do innych.

(6) W Polsce od wielu lat istnialy dwie drogi budowania swiatopogladow:
przez imitacje i przez zachowanie tradycji. Stosujac metafore (ktora w
tym kontekscie zawdzieczam Pawlowi Kloczowskiemu) mozna przedstawic je
jako alternatywe - papuga lub zascianek. W komunizmie obie drogi byly
dobre, bo sluzyly obronie przed systemem. Obecnie dwaj niegdysiejsi
sojusznicy zaczynaja prowadzic wojne ze soba, co jest spektaklem dosc
zalosnym, bo nie prowadzacym do niczego tworczego. Do grupy imitatorow
zaliczam srodowiska "Gazety Wyborczej"; do grupy zascianka zaliczam
rozmaite srodowiska narodowo-katolickie (i czesciowo hierarchie
koscielna). Twierdze, ze grupa druga nie powiekszy swojego stanu
posiadania, a mozliwe, ze z czasem straci na znaczeniu. Natomiast jako
rozwojowa widze grupe pierwsza: papuga ma szanse stac sie coraz bardziej
opiniotworcza, przejmujac najbardziej modne i niestety nie najlepsze
tresci z dzialu kulturalnego czasopism zachodnich. Paradoksem jest to,
ze niektorzy z zachodnich myslicieli nastawionych krytycznie wobec
obecnego stanu ducha na Zachodzie spogladaja z nadzieja na Europe
Wschodnia, ktora, jak wierza, po triumfie politycznym, zregeneruje
zachwiana na Zachodzie wiare w tradycyjne normy. Czesciowo - na wzor
Papieza, ktory chcialby aby Polska stala sie Nowym Izraelem - podpisuja
sie pod swoistym slowianskim mesjanizmem. William Phillips, redaktor
naczelny wplywowego kwartalnika "Partisan Review", tak pisal niedawno:
`Jesli jest jakis historyczny powod, dla ktorego mielibysmy odrzucic
nieuchronnosc postmodernizmu, to tkwilby on w tym, ze mody
intelektualne, zwlaszcza w tym kraju, nie trwaja dlugo... Jednakze w
sferze popularnej sztuki i opinii wchodzimy byc moze w nowa faze
zachodniej kultury, trudna do przewidzenia, i jak zwykle Ameryka wydaje
sie wskazywac droge. Jesli jednak szukamy nie powrotu do przeszlosci,
ale do jakiegos odrodzenia tradycyjnych wartosci i tradycyjnych
rozroznien, czy nie byloby nierozsadnym oczekiwac, iz powstanie krajow
Europy Srodkowej przeciw ruchom represywnym, ktore paradowaly pod flaga
rewolucji, moze poprowadzic nas w podobny sposob do zakwestionowania
teorii postmodernistycznych, przedstawiajacych sie jako radykalne i
wyzwolencze? Bylaby to z pewnoscia jedna z wielkich ironii
historycznych, gdyby kraje niedawno wyzwolone z pet komunizmu mialy
dostarczyc nam intelektualnego przykladu' ("Partisan Review" 2/91, s.
203).

Jesli intelektualne wzorce w krajach Europy Srodkowej beda nadal
ksztaltowane przez papugi modernizmu i postmodernizmu, ludzi typu
Williama Phillipsa spotka niedlugo wielkie rozczarowanie.

                                             Ryszard Legutko

-----------------------------------------------------------------------

Ryszard Legutko - ur. 1949. Absolwent Wydzialu Filologii Angielskiej
oraz Filozofii UJ. Pracuje w Katedrze Filozofii UJ, specjalizujac sie w
filozofii politycznej. Stypendysta Uniwersytetu Chicago; spedzil rok w
slynnym All Souls College w Oxfordzie. Wydal: "Dylematy kapitalizmu",
"Bez gniewu i uprzedzenia - (szkice o ksiazkach, ludziach i ideach)"
oraz "Krytyka demokracji w filozofii politycznej Platona". Publikowal
m.in. w podziemnej "Arce", "Res Publice", "Znaku". Mieszka w Krakowie.

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


            IM DELIKATNIEJSZE USZY TYM CIEZSZY KIJ W RECE?
            ==============================================


Maciek Cieslak polemizuje w nr. 64 "Spojrzen" z Czeslawem Sikorskim,
wedlug ktorego w Polsce naduzywa sie pojecia `obrazania uczuc' do celow
politycznych. Sikorski analizuje postawy srodowisk zwiazanych z
Kosciolem, stwierdza nieuchronnosc konfliktow w spolecznosci, w ktorej
istnieje kilka systemow wartosci i wnioskuje, ze nieprzejednane, czesto
histeryczne stanowisko dzialaczy ZChNu wzmaga tylko napiecie i grozi
destabilizacja nowej demokracji. Wedlug Sikorskiego dyskusje o sprawach
moralnych nalezy zalatwiac na spokojnie, alergiczne reakcje wywodza sie
z czasow komunizmu, gdy wszystko bylo czarno-biale i kazda teza nie
przystajaca w 100 procentach do jednej kategorii byla natychmiast
wrzucana do drugiej.

Maciek Cieslak zaczal bardzo ostro, analizujac kto jest bardziej
zsowietyzowany, czy fundamentalisci katoliccy, czy rzekomo tolerancyjna
pani Lipinska, ktora wspolpracowala z telewizja rezimowa. Moze jednak
redaktorzy "Wprost", wywodzacy sie z PZPRu? I Maciek - zastrzegajac
sie, ze nie chce byc zlosliwy - wspomina nazwisko Urbana, ktory na ogol
sie nie obraza, czyli jest tolerancyjny, a trudno go zaliczyc do modeli
godnych nasladowania.

Oczywiscie nie te rozwazania stanowia dla mnie plaszczyzne dyskusji.
Wydaje mi sie, ze przedstawione przez Macka tezy Sikorskiego nie
przystaja do mojego zrozumienia artykulu. Wg mnie chodzilo tam o
naduzywanie swietego oburzenia w sprawach moralnych do celow
polityczno-prawnych. Nie ma w tekscie Sikorskiego oskarzen o
zsowietyzowanie kogokolwiek, jest natomiast obawa przez tyrania. Nie
zgadzam sie z teza Macka, byc moze podkreslona zbyt wyraznie i
sprzecznie z jego intencjami, ze glowna konkluzja Sikorskiego jest
zdanie o uksztaltowanych za socjalizmu stereotypach kulturowych, z
ktorymi nalezy walczyc.

Maciek uwaza, ze nerwowe reakcje na obrazanie uczuc odbijaja glownie
lek przed demokracja wyzuta z transcendentnych wartosci, religii,
swiadomosci narodowej itp., czyli `tego, co utrzymywalo i utrzymuje
[demokracje] w istnieniu'. (Hm?) Wspomina dalej o liberalnych ekscesach
artystycznych, cytuje Poppera i Kolakowskiego i daje wyraz swojej
niecheci wobec zaniku wartosci absolutnych w spoleczenstwie:

  `Tymczasem, nowa demokracja wyzuta z autorytetow i wartosci
  absolutnych, nie tylko toleruje niedorzeczne i dziecieco naiwne
  poglady - ona nadaje im, z zasady, ten sam status waznosci! Nie ma
  kryteriow oceny, a wiec nie ma twierdzen madrych-glupich, prawdziwych-
  falszywych, moralnych-niemoralnych. Nie wolno tak oceniac ani ludzi,
  ani ich wypowiedzi, ani ich dzialan. Wszystko jest przeciez wzgledne
  i uwarunkowane: swiatopogladowo, kulturowo, srodowiskowo itd. - nie
  moze byc wiec przedmiotem wartosciujacej oceny. Kto odwaza sie
  oceniac, naraza sie z miejsca na zarzut nietolerancji.

   (...)

   Demokracja bez wartosci absolutnych moze wiec popasc w nihilistyczne
   zniedoleznienie i stac sie lupem tyranii.'

Wyznam, ze nie wiem skad Maciek wzial twierdzenie, ze demokracja
liberalna nadaje pogladom glupim ten sam status waznosci co pogladom
madrym. Upieram sie, ze prawdziwa wykladnia tolerancji nie jest zakaz
oceny pogladow, lecz nie wpychanie ich komus.

Maciek pisze, ze nie mozemy przymykac oczu na ewidentne ekscesy i zanik
wartosci moralnych, ze to dzieki dzialaczom ZChN rozpoczeto dyskusje na
temat wartosci chrzescijanskich w Polsce, a nowe bostwa na piedestale:
tolerancja i pluralizm moga miec fatalne dla demokracji skutki, bo
przez swoj relatywizm, jak twierdzi ksiadz Neuhaus, ucinaja dyskusje.

Tylko im bardziej sie wchodzi w cytowane przez Macka teksty, tym
wieksze watpliwosci nachodza odnosnie celow i metod autorow. Zostawmy
na boku ksiedza Neuhausa z jego 20 ksiazkami, `zdewastowanym
intelektualnie spoleczenstwem', w ktorym `nie istnieja kryteria dobra i
zla', bo takie slogany wciskal kazdy z tzw. myslicieli. (Literatura
uzupelniajaca: dowolna kampania wyborcza prezydencka w USA, dowolne
przemowienie dowolnego kandydata.)

Popatrzmy na rodzime podworko, na cytowanego przez Macka Ryszarda
Legutke, ktory walczy z naduzywaniem pojecia `wolnosc wyboru' i
przypisuje nastepujacy grzech swoim wrogom liberalom:

   `() Jesli za podjeta decyzja stoi wolnosc wyboru, to decyzja jest
   tym samym dobra. Pokazuje to chocby przyklad aborcji, ktorej
   zwolennicy zabraniaja oceniac ja moralnie, gdyz, jak twierdza, jest
   ona kwestia wyboru; mowia wiec o sobie, ze sa ``pro-choice''.'

Uwazam, ze autor tych slow jest po prostu nieuczciwy. Moze prowokujac
w ten sposob robi sobie publike, nie wiem, moze Maciek dobral szczegolnie
kontrowersyjne cytaty.

Zauwazmy charakterystyczne sformulowanie `zwolennicy aborcji', ktore
pokazuje, ze autor lubi nowomowe, ktora obroncow *prawa do* aborcji
ustawia tak jak *ja teraz* ustawiam milosnikow szubienicy, czy
poplecznikow narkomanii. Przypadkowo, czy celowo?

Zauwazmy dosc ponura insynuacje zakazu oceny moralnej, gdy tymczasem
jest wrecz przeciwnie: adwokaci `pro-choice' chca sprowadzic zagadnienie
aborcji - tam gdzie panuje rozbieznosc pogladow - do *kwestii moralnej*,
natomiast nie zgadzaja sie na drastyczne zakazy prawne.

Ale pierwsze zdanie cytowanego fragmentu jest najgorsze, gdyz jest
karykatura, ktora rzekomo ma byc portretem. Ze mnie liberal jest raczej
mierny, ale i tak chce miec prawo do zlej decyzji, pod warunkiem, ze
jest to *moja* decyzja, a moj wybor nie grozi innym. Dlatego np. uwazam,
ze obowiazkowe ubezpieczenia sa konieczne, bo i tak cywilizowane
spoleczenstwo bedzie placic za nieubezpieczonego, ale w kwestiach
moralnych wara! Niech sobie p. Niesiolowski holubi swoja transcendencje
tudziez inne walory, ale niech mi ich nie wlewa pod przymusem za
kolnierz zmieszanych z jego kwasna, zraca slina.

Oczywiscie, p. Niesiolowski moglby mnie pociagnac na jezyk i powiedziec,
ze skorom taki spolegliwy i odmawiam sobie prawa do zlej decyzji, gdyby
ta miala zaszkodzic innym, to wlasnie fakt, ze ja go krytykuje, jest dla
niego strasznie szkodliwy i winienem natychmiast przestac. Wtedy ja juz
nie mam argumentow i jedynym sposobem rozstrzygniecia dylematu bedzie
zastrzelenie jednego z nas.

Wydaje mi sie, ze walczacy o Prawde Absolutna w imie jakiegos uznanego
Kosciola nie zmienia tego faktu, ze tej prawdy mozna nie uznac i koniec
z Absolutem. Etyka oparta na wierze nie jest matematyka. Szczerze mowiac
malo mnie obchodzi taki Absolut. A mimo to jakos do tej pory ani nikogo
nie okradlem, ani nie zabilem, a podejrzewam, ze takich jak ja na swiecie
jest wiekszosc. Sprzeciwiam sie, aby w imie Absolutu spoleczenstwo bylo
*zmuszone do uznania* czyjejs partykularnej prawdy. I nie podoba mi sie
uzycie przez Macka slowa, ktore w ponizszym cytacie znajduje sie w
nawiasach:

   `Lek taki, w skrajnej postaci, prowadzi oczywiscie do dzialan w
    stylu ZChN, ktore polegaja na wymuszaniu (demokratycznie) na
    panstwie ochrony wartosci.'

Walka o moralnosc przy pomocy zakulisowych i nieformalnych presji na
srodowiska lekarskie, na publicystow, na wiernych w kosciolach itp. ma
malo wspolnego z demokracja. Tyle, ze nie paluja. Na razie?

Pan Legutko oszukuje nas nadal piszac o `wspolczesnym nihilizmie', ze
`nie jest to nihilizm w tradycyjnym rozumieniu, a wiec przekonanie, ze
nie ma dobra, prawdy, falszu, Boga itd. Wspolczesny nihilizm nie mowi,
iz tych rzeczy nie ma. On po prostu zabrania o nich mowic'. I dalej
Maciek pisze, za Talmonem, ze ci `nihilisci' zakazuja oceniania
czegokolwiek w imie tolerancji.

Tymczasem kto tu komu czego zabrania? Lipinska zakazuje Niesiolowskiemu
oceny jej kabaretu? Moze i nadmiar relatywizmu prowadzi do anarchii i
tyranii. Moze. Ale absolutyzm w wykonaniu moralistow z ZChN jest *juz*
zamordyzmem w czystej postaci. A o Instytucjach i Osobistosciach, o
ktorych wolno mowic albo na kleczkach albo wcale, to slyszelismy nie ze
srodowisk liberalnych.

Sadze, ze - choc to moze paradoksalne - najlatwiej jest tworzyc
partykularyzmy i realizowac relatywizm etyczny wlasnie w imie Absolutu.
Ktos musi wszak bronic Absolutu (prosze sie nie smiac), stad np. dogmat
o Nieomylnosci Imama. Nie znajdziemy go w Pismie, ani u sw. Pawla, czy
Tomasza.

(Zamieszczonym na poczatku tego numeru pelniejszym artykulem Legutki
warto zajac sie osobno, ale ja moze zaczekam, az ktos z Czytelnikow go
pochwali i potrafi uzasadnic za co.)

Niedawno jeden z uczestnikow listy dyskusyjnej Poland-L stwierdzil, ze
najciezszymi zbrodniami przeciwko wierze to schizma i apostazja. Smiac
sie troche chce, gdy sie wie, ze operatywna definicja schizmy to
pojawienie sie odlamu na tyle malego i slabego, ze przegrywa.
Ewangelikow ani prawoslawnych juz nie wyzywa od schizmatykow, prawda?
Natomiast w imie Absolutnych wartosci zwiazanych z Kultem Maryjnym,
czasopismo "Niedziela" moglo kiedys paskudnie nawarczec na protestantow,
calkiem w anty-ekumenicznym duchu. Tego tez nie ma w Pismie.

Walka z aborcja i caly kompleks bio-etyki moze i powinien byc
dyskutowany racjonalnie, na plaszczyznie zawodowej, etycznej i prawnej.
I jest. A nie znajdziemy go w Pismie, chyba, ze bedziemy interpretowac
wszystko po swojemu.

W *innych* pismach natomiast znajdziemy inne Absoluty: dogmat o
Czystosci Rasy, oraz dogmat o Wyzszosci Uspolecznienia Srodkow Produkcji
nad Swietami Bozego Narodzenia. Dziekuje. I dziekuje ZChN za to, ze w
imie jakiegos Absolutu, np. naszej Suwerennosci Narodowej zalatwilo nam
odmownie praktyczna mozliwosc skorzystania przez polskich obywateli
z faktu podpisania przez Polske europejskiej Konwencji Praw Czlowieka.

Uwazam, ze moralnosc istnieje, uczciwosc, wolnosc, rownosc i braterstwo
tez. Nikt nie chce tyranii i dobrze jest przestrzec ludzi przed pewnymi
patologiami. Ale jesli ta walka z ewentualnoscia tyranii ma polegac na
tym, ze *tym drugim* nalezy na wszelki wypadek zakneblowac usta i nie
tylko pozbawic wplywu na prawodawstwo, na obyczaje spoleczne itp., ale
wrecz uczynic ich tego prawa ofiarami, to tez dziekuje. Rozumiem, ze
Maciek w swoim dosc rzeczowym i spokojnym artykule zajal sie nie
metodami obrony wartosci absolutnych, ktore pewnie tak samo mu nie
odpowiadaja jak mnie, ale chcial zwrocic uwage na sam fakt
niebezpieczenstwa relatywizmu. Pozwole wiec sobie powtorzyc moje credo,
ktore jest niezalezne od biezacej polskiej paranoi polityczno-moralnej:

Uwazam, ze w czlowieku chec dobra i jakies idealy spoleczne istnieja
samorzutnie i nie wymagaja bata. Zlo, swinstwa, nietolerancja tez
istnieja, a bat nic na nie nie poradzi. Uwazam, ze w momencie, w ktorym
moralista stwierdzi, ze musi bronic jakichs wartosci, winien znalezc
lepsza odpowiedz na zarzut: `dlaczego twoje wartosci maja byc lepsze od
moich?', niz: `bo nas jest wiecej i mamy lepsze kije, a poza tym nasze
uszy sa delikatniejsze od waszych'.

                                                 Jurek Karczmarczuk

_______________________________________________________________________

Jacek Walicki 


                         KRYTYKA ABSOLUTU
                         ================

Maciek Cieslak w numerze 64 "Spojrzen" swoimi i cudzymi ustami wyklada
prawde o etycznym, moralnym i rzeczywistym piekle funkcjonujacej
demokracji. Medrcow zaangazowal wielu, ale temat przewodni wydaje sie
byc taki: relatywizm pojeciowy i moralny grozi nam wszystkim, i jedyna
droga znad tej przepasci jest uswiadomienie sobie prawd absolutnych i
niepodwazalnych.

Czytam to i skrobie sie w glowie. Bo absolut mnie pociaga. Tylko jako
agnostyk nie wiem, gdzie on jest i jaki jest. I tu sie zatrzymuje.
Odrozniac miedzy dobrem i zlem tez bym chcial umiec. Dyskutowalismy na
tych lamach tez o prawie naturalnym. Rownie ono pociagajace jak
absolut. I na cale szczescie przed wpadnieciem w te przepasc broni nas
znow zdroworozsadkowy agnostycyzm. Bowiem rozwazac to wszystko trzeba.
Natomiast kierowac cudzym zyciem wedlug absolutnych regul absolutnie
nie mozna.

Artykul Macka C. wywolal reakcje na Poland-L. Bardzo dobrze. Niektorzy
jednak padaja na kleczki i przyjmuja jego tresc jako objawienie w skali
dekady. Bardzo niedobrze. Wlasnie takie atawistyczne ciagoty do
porzadkujacego wszystko absolutu powoduja, ze prawie polowa polskiego
spoleczenstwa uwaza, ze ma za duzo wolnosci. Nie jest to spowodowane
moralnym pieklem relatywizmu, a prosta niedojrzaloscia - indywidualna i
spoleczna.

Posrod luminarzy cytowanych przez Macka C. znalazl sie krakowski
filozof Ryszard Legutko, ktory wypowiada sie na temat wyboru oraz
wolnosci slowa. Nie wiem, dlaczego uzywa zwrotow angielskich, ale z
tego tez wnioskuje, iz nawiazuje do koncepcji `freedom of speech and
expression' wpisanej w amerykanska konstytucje i dwustuletnie
rozwazania Sadu Najwyzszego. Ryszard Legutko rozumie pojecie wolnosci
mowy w sposob przedziwny i przerazajaco plytki.

Wysmiewanie sie z niedoskonalosci funkcjonujacej demokracji jest latwe.
Zrozumienie dialektycznych (tak!) elementow analizy i syntezy obecnych
w codziennych konfliktach, dotyczacych problemu wolnosci slowa, jest
znacznie trudniejsze.

To niezrozumienie problemu wolnosci slowa byloby malo istotne, gdyby nie
sugerowane polaczenie z nihilizmem, relatywizmem i innymi izmami, co to
nam groza tak strasznie, ze innego wyjscia jak absolutne prawdy nie ma.

  `Wolnosc to uswiadomiona koniecznosc'

Ci, ktorzy wiedza, od ktorego z brodatych medrcow to stwierdzenie
pochodzi, pewnie tez i zrozumieja moje obawy, gdy slysze, ze moralna
odnowa ma byc oparta o absoluty. A ja sie zatem pytam, kto zna te
absolutne prawdy i prawa naturalne i objawi mi je w taki sposob, abym
zyl dobrze i godnie? Gdy ktos zaczyna mowic o wartosciach absolutnych to
ja zaczynam myslec, w jakich to `uswiadomionych' koniecznosciach
przyjdzie mi zyc.

Maciek C. cytuje Kolakowskiego (ktorego znacznie bardziej powazam od
filozofa z Krakowa), wiec ja sobie tez pozwole:

Kolakowski (w: "Jesli Boga nie ma...") argumentuje, ze wierzacy i
sceptyk nie maja sposobow, by sie nawzajem przekonac. Niemoznosc ta,
powiazana z uporem, jest nieprzelamywalna, bowiem nie istnieje dla nich
super-arbiter, ktory by ich przekonal jakimkolwiek meta-argumentem.

Jako agnostyk, uwazam za rownie prawdopodobne, ze zrodlem pewnosci
istnienia dobra i prawdy jest, lub nie jest, Bog. Ludzie wierzacy z
kolei utozsamiaja to poczucie pewnosci z objawieniem Boskim. Sceptyk
natomiast albo neguje pewnosc dobra i prawdy absolutnej calkowicie, albo
(w lagodniejszej formie) akceptuje pojecia dobra i prawdy, lecz neguje
potrzebe istnienia elementu religijnego jako zrodla tych pojec.

Kolakowski, powtarzajac za Husserlem, uzywa takich slow: `cokolwiek jest
prawda, jest niezaleznie od tego, czy o tym wiemy, lub kiedykolwiek
bedziemy wiedziec, i bez wzgledu na to, czy myslimy o tym, czy tez nie,
czy istniejemy, czy nie istniejemy, i czy w ogole maja miejsce, teraz
lub kiedykolwiek, jakiekolwiek akty poznawcze'.

Zanim jednak poczujemy sie zbyt pewnie, musimy pamietac o diabelskiej
ulomnosci ludzkiego charakteru. Bardzo latwo poddac sie niezlomnemu
przekonaniu, ze podstawowe pojecia absolutne - dobra i prawdy, zostaly
mnie i tylko mnie objawione. Ta kuszaca pulapka czyha na nas wszystkich.
Nie tylko wierzacych, ale i sceptykow, agnostykow i ateistow. Jest to
prawie tak, jakbysmy sie, wszyscy niewierzacy, pozbyli Boga, ale byli
dalej w mocy Szatana.

Boje sie tego, ze `zbawiciele i inzynierowie ludzkich dusz' wykorzystaja
pojemne pojecie prawa naturalnego dla osiagniecia swoich szatanskich
celow. Wiec prosze mnie zostawic w spokoju. Ja chce byc dobrym
czlowiekiem, ale i tez miec prawo do bledow i grzechu. Na wlasny
rachunek. Bez falszywego zwalania winy na to, ze ktos mi nie
`uswiadomil koniecznosci'.

                                                   Jacek Walicki
                                                   3 marca 1993
_______________________________________________________________________

Jacek Leszczylowski 


                       `NOWOMOWA' I ...
                       ================

Sprowokowany przedrukiem artykulu "Zgnilo-liberalne stosunki" w numerze
64 "Spojrzen", chce zaprezentowac stanowisko w sprawie, wydaje mi sie, o
wiele ogolniejszej niz `nowomowa' i na przykladzie wspomnianego wyzej
artykulu zilustrowac moje poglady. Sprawa ta jest `zamulanie' - szum
informacyjny wprowadzany w obieg spoleczny. Zaciemnia on obraz oraz
zaciera ostre kontury problemow, by przekonac czytelnika, ze `nic sie
w zasadzie' nie zmienilo, gdy porownuje sie czas, jaki przezylismy `pod
czerwonym', z czasem obecnym. Ze, owszem, sa roznice, lecz spowodowane
sa obecnym (odmiennym od poprzedniego) kierunkiem biegu nurtu zycia,
mechanizmy jednak sa te same. Wniosek: bylo normalnie!

Kilka przykladow tego typu naciaganej `interpretacji': byla `nowomowa'
i, prosze, `jest' i teraz, choc inna z racji zmienionej sytuacji;
kradzieze byly i, prosze, sa i obecnie (kradna teraz dawni
opozycjonisci, czyli znow kradna `decydenci', czyli mechanizm nie ulegl
zmianie); rzadzil `czerwony', a tu, prosze, `czarny' zabiera sie, by
zajac jego miejsce.

Daleki jestem od tego, zeby twierdzic, iz niwelujace roznice wypowiedzi
sa `zorganizowane' czy tez skoordynowane. Czesc ich, niewatpliwie, ma
wszelkie znamiona takich dzialan. Np. pismo "Wprost" dziarsko utrzymuje
taka linie, ale trudno, zeby moglo byc inaczej, biorac pod uwage sklad
redakcji. Nie chce przez to twierdzic, ze pan Wojciech Rzehak pisal ten
artykul `na zamowienie' i bez przekonania. Nie znam go, wiec nic na ten
temat nie moge powiedziec. Natomiast fakt, ze artykul zostal wlaczony w
numer "Wprost", juz mnie tak nie dziwi (patrz wyzej; prywatnie moge
dodac, ze znany mi jest fakt ingerencji w zamowionym przez redakcje
"Wprost" tekscie - zmieniajacym jego wydzwiek tak, by pasowal do `linii'
rzec by sie chcialo `jedynie-slusznej' tego tygodnika). Zakladajac, ze
zawarte w tym artykule poglady sa w istocie pogladami autora, nasuwaja
sie dwie intepretacje: albo autor jest mlody i juz dal sobie wmowic, iz
w powojennej Polsce wszystko bylo normalne, tylko system polityczny byl
inny, albo autor jest reprezentantem starszego pokolenia, ktore zdazylo
`nagrzeszyc' i uporczywie twierdzi, ze wszystko bylo OK. Chca miec mily
psychiczny komfort, ze nie zmarnowali tamtych lat i tak bardzo to oni
sie nie zeswinili. Jacek Kuron swietnie to ujal mowiac o psychicznym
koszcie, jaki poniosl, gdy przyznal przed samym soba, ze `bladzil', a
wiec `zmarnowal czas' wierzac w `komunistyczne idealy'.

Dlaczego twierdze, ze taka postawa zamula obraz rzeczywistosci okresu
powojennego i go zaklamuje? Dlatego, ze w tamtym okresie zdarzaly sie
rzeczy w *skali* nieporownanie wiekszej niz moga sie dziac w `normalnych'
demokratycznych warunkach. I tak: byla `nowomowa' w skali, powiedzmy to
sobie uczciwie, `przemyslowej' - to byl caly skomplikowany przemysl
propagandy, ktory zabijal jezyk, a przez jezyk indoktrynowal sposob, w
jaki ludzie wyrazali sie lub mysleli. Np. przez ciagle wtlaczanie w
obieg jezyka zbitki `nasze biuro polityczne' osiagano to, ze co mniej
swiadomi przeciwnicy komuny tak sie tez wyrazali. Kiedy teraz slysze,
ze ktos uzywa zwrotu `z pewna niesmialoscia' to wiem, ze robi to w
pelni swiadomie i z przymruzeniem oka robiac aluzje do telewizyjnej, a
idiotycznej reklamy. Jest roznica? Nie mowiac juz o tym, ze `watowanie'
jezyka odbywa sie co prawda zywiolowo, ale w sposob `chalupniczy' tak,
ze skolowany obywatel moze zmienic `kanal', by nie ulegac, gdy mu sie
nie chce.

Byly zlodziejstwa, ale byly one `norma' tamtego systemu, podczas gdy
teraz chcemy zlodziejstwo uwazac za wynaturzenie - odstepstwo od normy,
jaka uznajemy, gdy mowimy `nie kradnij'. Roznica? Rzadzil `czerwony' w
ramach totalnego systemu opartego na terrorze, podczas gdy w budowanym
systemie demokratycznym `czarny' nie moze miec kompletnej wladzy (bo
system na to nie pozwala), co najwyzej moze wywierac wplyw i to mniej
wiecej taki jak inne tych rozmiarow organizacje. Wiec jeszcze raz: skala
nie ta.

Mowilismy o ewentualnych celach i przyczynach `zamulania', a teraz slow
kilka o uzywanych srodkach. Zwroce uwage na dwa z nich: zonglowanie
slowami i pojeciami (to spadek po `czerwonym'), oraz przedstawianie
spraw we fragmentach, ktore lokalnie (podczas gdy sa rozpatrywane w
oderwaniu od konteksu) mozna uwazac za prawdziwe, ktore jednak nie maja
spojnej interpretacji, gdy na sprawe spojrzymy calosciowo. W tego typu
mistyfikacjach celuja red. K. Teoplitz i J. Urban (w tyle zostaje zgola
dobry, `oddelegowany do innych zadan', przebywajacy w Ameryce D.
Passent).

Przejdzmy na koniec do tematu `nowomowy', ktory stal sie bezposrednim
powodem mojej wypowiedzi. Zarzucanie Olszewskiemu (uzywam tutaj celowo
samego nazwiska, by pokazac, ze nie czyni to mojej wypowiedzi
obrazliwa), iz uzywa slowa `pewne', w zwiazku z tym posluguje sie
`nowomowa', jest nieetycznym lub niezgrabnym naduzyciem. W kontekscie,
w jakim slowo to wystepowalo w srodkach `masowego razenia'
komunistycznej propagandy, bylo ono nic nie mowiacym ozdobnikiem; jego
uzycie sluzylo do zatarcia prawdy o jakims kawalku rzeczywistosci.
Wydaje mi sie, ze cel, w jakim uzyl tego slowa premier Olszewski to
kwestia oddzielenia meritum sprawy od poruszenia problemu zaangazowanych
w te sprawe osob. Mowienie bowiem o osobach przy rownoczesnym atakowaniu
ich pogladow politycznych, na obecnym etapie zdewastowania spoleczenstwa
(czy to pod wzgledem norm zycia spolecznego czy `niewyrobienia'
politycznego), uwazane jest za atak na osobe, a nie na przekonania. Jest
to tak nagminne, ze kompletne niezrozumienie dziennikarza tv wzbudzila
wypowiedz osoby umieszczonej przez pomylke na liscie `agentow MSW',
kiedy mowil smiejac sie `No i co? Nic sie nie stalo! Jestem przeciez
niewinny. Sprawa sie wyjasnila.' Ten facet, o dziwo, nie uznal sie za
zaatakowanego i nie byl oburzony!

Kuriozalny jest ostatni paragraf, w ktorym autor porownuje uzycie slowa
`ludozerstwo' w kontekscie `imperializmu amerykanskiego' do `kampanii
politycznego ludozerstwa', jaka wg zespolu miesiecznika politycznego
`Orientacja ``na prawo''' miala miejsce w stosunku do ministra spraw
wewnetrznych Antoniego Macierewicza. W wolnym kraju kazdy moze uzyc
takiego okreslenia, jakie mu sie podoba! Biorac pod uwage `ducha', a nie
tylko `litere' wypowiedzi, nie mozna miec watpliwosci, ze zepol ten nie
odwolywal sie do skojarzen wtlaczanych przez komune. To tak jakby ktos
podejrzewal babcie opowiadajaca swej wnuczce bajke o zlym niedzwiedziu,
ze naprawde to chciala posluzyc sie skojarzeniem z `naszym ukochanym
bratem' (robie to swiadomie wiec nie jestem zarazony `nowomowa'!) ZSRR.

Konczac chce oswiadczyc, ze nie czytuje "Wprost" (poza przedrukami oraz
cytatami zamieszczonymi w milych mi tygodnikach czytanych `od deski do
deski'). Uwazam jednak, ze jezeli mamy dokonac tego ambitnego dziela,
jakim jest uczynienie z Polski kraju `normalnego', to roznica stanowisk
jest na tej drodze (i w normalnym kraju) rzecza konieczna. I to nie na
zasadzie: `szczypta soli' by potrawa nie byla mdla. Rowniez dlatego, ze
roznica spojrzen zmusza nas do ciaglego rewidowania wlasnych pogladow.
Nikt, wszak, z nas nie jest nieomylny.

                                      Jacek Leszczylowski
_______________________________________________________________________

Leszek Zuk


                         ODCZYT GOSCINNY
                         ===============

Szanowni panowie... o, pardon, widze tu takze panie. A zatem, szanowni
panstwo. Zgodzilem sie na wygloszenie odczytu tylko wyjatkowo, poniewaz
zasadniczo nigdy nie zabieram glosu publicznie. Oczywiscie jest to dla
panstwa calkowicie zrozumiale, jak sadze. A poza tym nie zapominajmy,
ze wlasciwie nigdy mnie do glosu dopuscic nie chciano. Albo co
niektorzy probowali przegnac mnie, a wiec rowniez zamknac mi usta, za
pomoca polewania woda z kropielnic, odczytywania egzorcyzmow, bicia w
dzwony itp. Albo tez stosowano jeszcze bardziej naiwny sposob. A
mianowicie udawano, ze mnie nie ma.

Wbrew pozorom ta druga metoda jest stosowana powszechnie w wielu
dziedzinach i wszystko wskazuje, ze jeszcze przetrwa niejedno wasze
imperium i niejedna kleske. Tak zwani powazni uczeni nie chca na
przyklad zajmowac sie niepowaznymi zjawiskami. `Tego nie ma',
argumentuja, `to nie istnieje'. Mimo ze dziesiatki a czasem setki
swiadkow zdaja sie swiadczyc o czyms zgola przeciwnym. Ostrozniejsi
mowia w takich wypadkach, ze nie maja dostatecznej ilosci danych, aby
zajac sie badaniem. Oczywiscie i oni po prostu unikaja niewygodnych
zjawisk nie pasujacych do teorii, ale robia to w sposob lekko
zawoalowany. Fakty nie zgadzaja sie z teoria? Tym gorzej dla faktow.

Widze na niektorych twarzach niechec i slysze wasze szepty. Tak, bo
przeciez i wsrod was sa naukowcy. No coz, tak to wyglada, i gdybyscie
potrafili uwolnic sie od przesadu naukowosci, moglibyscie przyznac sie
przed samymi soba, ze unikacie wielu pytan. To bardzo wygodne ograniczyc
zakres badan tak, aby wszystko do siebie pasowalo. Zjawiska spoza tego
zakletego kregu staja sie wtedy zludzeniem, przesadem, bajka czy
przedmiotem sztuki. A w sztuce? No, w sztuce wszystko wolno. Licentia
poetica. Zwroccie panstwo uwage, ze jeszcze w dwudziestym stuleciu
Anglosasi rezerwowali nazwe `science' wylacznie dla dziedzin, w ktorych
liczenie, myslenie za pomoca liczb i logiki matematycznej stanowilo
podstawe metodologii. W ten sposob historia, socjologia, psychologia,
filozofia stawaly sie sztuka, czyli `arts'. Nic ich przy tym nie
obchodzilo, ze wszystkie te dziedziny mialy za cel poznanie
rzeczywistosci i ze wszystkie inne narody juz dawno przyjely wlasnie
poznanie jako wyroznik nauki.

W kazdym razie taki sposob myslenia eliminuje ze swiadomosci tak zwanego
nowoczesnego czlowieka cala klase zjawisk, ktorymi zajmowaly sie takie
starozytne dyscypliny, jak demonologia, angelologia, teologia a do
pewnego stopnia takze astrologia i inne. Prosze mnie dobrze zrozumiec.
Nie chodzi o to, ze takze moja osoba i dzialalnosc znalazly sie na tym
wspolczesnym, naukowym indeksie herezji. W gruncie rzeczy wcale mi nie
zalezy na tym, byscie wierzyli we mnie. Bo coz to znaczy wierzyc?
Akceptowac istnienie. Jak akceptuje sie istnienie czegokolwiek? Z
pewnoscia nie przez slowne deklaracje. Swiat jest pelen deklaracji i
kolejnych przeniewierstw. Prawdziwa akceptacja oznacza takie
postepowanie, ktore uwzglednia istnienie rzeczy akceptowanej, albo
spelnia postulaty osoby akceptowanej. Przyznacie, szanowni panstwo, ze w
takim ujeciu wasz swiat calkowicie mnie akceptuje. Nie jest mi wiec
potrzebna wasza demonologia. To raczej wam brakuje gdzies pomiedzy
psychologia i filozofia szufladki z ta zakazana dziedzina.

Tyle o stosunkach miedzy wami i mna. Nie zgodzilem sie na wywiad,
poniewaz wiem, ile niepotrzebnych pytan padloby i ile czasu
strawilibysmy na jalowym kreceniu sie wokol tych samych zagadnien. Wole
sam, znajac was doskonale, odpowiedziec po kolei na podstawowe pytania,
ktore i tak bylyby postawione.

A zatem, czy jestem wrogiem ludzkosci? Odpowiadam: nie. Nie jestem
niczyim wrogiem. Czy sila grawitacji jest czyimkolwiek wrogiem? Po
prostu pytanie jest zle postawione. A takie wlasnie widzenie mnie i
mojej roli wynika z niedobrej, wielowiekowej tradycji. Jestem jedna z
dwoch sil pozostajacych w rownowadze a tworzacych cale universum. Brak
ktorejkolwiek z nich spowodowalby upadek bytu jako calosci. Nie moge
wiec byc wrogiem tak samo, jak nie moge byc przyjacielem. To sa wasze
pojecia, ale nie odnosza sie do mnie. Byt nie ma charakteru
monistycznego ani tym bardziej dualistycznego. On jest dialektyczny.
Sklada sie ze sprzecznosci tworzacych calosc na zasadzie ciaglej walki i
przenikania. Zadna z walczacych sil nie moze zwyciezyc ani byc
pokonana. Nawzajem siebie warunkujemy.

Wiaze sie z tym klasyczne pytanie o moje pochodzenie. Czy opisane w
Ksiedze Rodzaju wypadki sa prawdziwe? Czy rzeczywiscie zaistnialem w
historii jako degeneracja dobra stracona z wyzyn niebieskich na dno
piekiel? Juz odpowiedz na pierwsze pytanie, czy jestem wrogiem
czlowieka, zaprzecza temu. Jak powiedzialem, nie jestem, bo nie moge
byc, wrogiem kogokolwiek. Reprezentuje sile symetryczna do przeciwnej
sily nazywanej dobrem. Jestem wiec zlem, ale nie wrogiem. Poczalem sie
o wiele wczesniej, niz to sugeruje wspomniana Ksiega Rodzaju.
Narodzilem sie wraz ze swiadomoscia wlasnej, osobniczej odrebnosci
niektorych organizmow. I nie byl to czlowiek. Spytajcie zoologow i
zoopsychologow, ktore organizmy jako pierwsze rozwinely system nerwowy
wystarczajacy, aby indywiduum biologiczne stalo sie indywiduum
psychologicznym. Innymi slowy, kiedy niektore organizmy zaczely patrzec
na swiat przez pryzmat wlasnych, osobniczych interesow?  To one, z braku
jezyka jeszcze nie nazywajac tego w ten sposob, rozdzielily swiat na
dobro i zlo. Dobrem bylo to, co im sprzyjalo, a zlem wszystko szkodliwe
dla nich. Oczywiscie oznacza to, ze oba pojecia beda zmieniac sie
zaleznie od gatunku i osobnika. Otrzymujemy wiec relatywizm etyczny.
Udane polowanie na antylope jest dobre dla lwa, a zle dla antylopy.
Jakie wiec jest `obiektywnie'? Oczywiscie zadne, neutralne.

Zwazcie panstwo, iz wasze oceny moralne maja dokladnie ten sam charakter
i sa rownie stronnicze. A zatem jestem, zreszta na rowni z dobrem,
wynalazkiem swiadomosci osobniczej niektorych organizmow. Czlowiek z
jego etyka nie jest wcale oryginalny. Wasi przodkowie na zwierzecym
etapie rozwoju mieli zasadniczo te same zasady moralne, co wy. Liczy
sie wiec moj osobisty interes i interes mojej rodziny. W biologii jest
to nazywane samolubnym genem. Im wiecej jest genow wspolnych miedzy mna
i drugim osobnikiem, tym bardziej mu pomagam. Nie zawsze to prawo
wystepuje w postaci czystej, ale zasada jest wlasnie taka. Licza sie
krewni. Zwykle dochodzi tez tak zwana bezinteresowna pomoc. Polega ona
na faktycznej albo potencjalnej wzajemnosci. Ja dzis pomagam tobie,
choc nie jestes moim krewnym (nie mamy zbyt wielu wspolnych genow) ale
licze, ze w przyszlosci ty pomozesz mnie. Obie strony zwiekszaja szanse
swego przezycia.

Ta zasada lezy u podstaw tego, co wy przywykliscie okreslac mianem
altruizmu. Dlatego tak niechetnie przyjmujecie rewelacje niejakiego
Wilsona, ktory zaczal badanie moralnych zagadnien u zwierzat i odkryl,
ze wasza etyka jest etyka samolubnego genu i pojawila sie wraz z
pierwszym organizmem zywym. Zarowno pokrewienstwo jak wzajemnosc pomocy
moga przybierac forme wielkich wspolnot. Tak narodzil sie patriotyzm,
czyli dobro pewnej grupy w przeciwienstwie do dobra innych grup. Stad
plyna sprzecznosci waszych historii. Historyk jednego narodu pisze o
triumfach i slusznych zwyciestwach, a dziejopis innego narodu ocenia ten
sam moment w dziejach jako zagarniecie, napasc i triumf przemocy. Kiedy
nasi napadaja, jest dobrze, kiedy naszych - zle.

Tak, tak, wiem, ze w ostatnich dziesiecioleciach patriotyczne oceny
powoli traca znaczenie ale czym sa zastepowane? Ogolnoludzkim, czyli
ogolnogatunkowym solidaryzmem. Znowu jest to wiec relatywizm etyczny.
Bo co z innymi gatunkami? Staly sie miesem albo slugami czlowieka. Na
zwierzetach dokonujecie eksperymentow albo polujecie na nie dla zabawy.
Sa surowcem. To samo dotyczy roslin. A przeciez dobro tworzone przez
uczonego krojacego psa jest dobrem dla czlowieka tylko. Dla psa to
przejaw najwyzszego zla.

Nawet wasza ochrona przyrody wynika tylko ze strachu o wlasna skore.
Katastrofa ekologiczna Ziemi oznacza koniec czlowieka. Chronmy wiec
zwierzatka, bo... my sami zginiemy. W tym tonie sa utrzymane apele o
ochrone organizmow na Ziemi, a w koncu o ochrone calej planety. Nie jest
to zatem wasza dobra wola ani wysokie standarty etyczne nowoczesnego,
cywilizowanego czlowieka. To efekt dzialania samolubnego genu, tyle ze
przeniesiony na wyzszy, niz u innych gatunkow, poziom abstrakcji
intelektualnej i poparty technologia zdolna zmieniac praktycznie cala
planete.

Przyznaje, ze nieliczni ludzie juz dawno dostrzegali te, nazwijmy to,
nieetycznosc etyki, i probowali wyjsc poza ciasne ramy uwarunkowan
biologicznych. Ale bylo ich niewielu, a malo inteligentni nasladowcy
najczesciej wypaczali pierwotna nauke w jakas forme religii. Buddyzm i
dzinizm sa typowymi przykladami. Oczywiscie nie jest to wina tych
medrcow. Kazda najmniejsza czynnosc odbywa sie przeciez z krzywda
innych istot. Nawet oddychajac, chodzac, jedzac, czy spiac wasze
organizmy zwalczaja inne organizmy, aby trwac. Tego nie mozecie
uniknac. Ja jestem wlasnie ta odwrotna strona medalu waszych dzialan i
calego waszego istnienia i istnienia calego wszechswiata.

Wielu zapytuje o zasieg mocy i wiedzy Szatana. Jak dalece jestem zdolny
wplywac na swiat? Zakres mego wplywu na bieg wydarzen zalezy od stopnia
ewolucyjnego zaawansowania zycia. Rozwiniete organizmy o wysokiej
inteligencji potrafia zrobic wiecej zla, niz formy prymitywne. Oznacza
to, ze duza liczba inteligentnych gatunkow zwieksza moje wladztwo.
Powstanie cywilizacji staje sie moim triumfem. Wtedy wlasnie zyskuje
istnienie osobowe. Zlo staje sie Szatanem. Oczywiscie dotyczy to rowniez
dobra przeksztalcajacego sie w Bostwo.

Zagadnienie mojej wiedzy nurtuje demonologow od stuleci. Byli tacy,
ktorzy sugerowali, ze jestem wszechwiedzacy. Inni robili ze mnie glupca
dzialajacego na oslep. Obie skrajne opinie sa przesadzone. Nie jestem
glupcem ale tez nie wiem wszystkiego. Aby wiedziec wszystko, nalezaloby
wyzwolic sie z przyczynowo-skutkowych powiazan bytu. A to oznacza
niebyt. A przeciez istnieje. Poniewaz jednak moje istnienie warunkuja
miliony inteligencji, jestem niejako suma ich wiedzy. Przewyzszam wiec
wiedza was wszystkich.

Na zakonczenie mego wystapienia chce panstwa zapewnic, ze na niczym
spelzna wysilki przekonania ludzi o prawdziwosci naszego dzisiejszego
spotkania. Nie zechca wam wierzyc. Bedzie to reakcja typowa dla
waszych wspolczesnych. Wy sami zaczniecie watpic, czy sluchaliscie tego
odczytu. Taka jest sila zbiorowych opinii. Dziekuje za uwage.

-----------------------------

Notes z tekstem odczytu zostal przypadkowo odkryty w jednej z paryskich
bibliotek. Byl zapisany z data 30 kwietnia 1960.


                                             Leszek Zuk
_______________________________________________________________________

Piotr Winkielman 


   POLSKA UCZYNILA MNIE PELNIEJSZYM -- ROZMOWA Z GILBERTEM LEVINE
   ==============================================================


Gilbert Levine jest dyrektorem muzycznym i dyrygentem Orkiestry
Filharmonii Krakowskiej. Kiedy objal to stanowisko w 1987, Levine zostal
pierwszym Amerykaninem na czele wschodnio-europejskiej instytucji
kulturalnej. Teraz zabral on orkiestre na tournee po 9 miastach
amerykanskich. Tournee zaczelo sie w piatek 19 lutego w Cleveland, i
poprzez miedzy innymi Chicago, Toronto, Detroit, Washington D.C.,
skonczylo sie 3 marca w Nowym Jorku. Ponizszy wywiad zostal nadany przez
National Public Radio 14.02.1993. Rozmowe przeprowadzila Lilian Hansen.

- Dlaczego chcial pan pracowac z Krakowska Filharmonia?

- Prawdopodobnie z szalenstwa. 1987 to byl okres po stanie wojennym,
lecz kiedy przyjechalem tam po raz pierwszy w lutym 1987, odnalazlem
sytuacje w sensie muzycznym i ludzkim tak cudowna, jak byla ona okropna
w sensie politycznym. W ciagu 9 miesiecy rozwazan nad ta decyzja
doszedlem do wniosku, ze te dwa pierwsze aspekty sa duzo wazniejsze niz
aspekt polityczny i przyjalem stanowisko dyrygenta w grudniu 1987.

- Co znalazl pan w orkiestrze w sensie muzycznym?

- Jest to orkiestra o niezwyklym dziedzictwie. Krakow byl nie tylko
pradawnym siedziskiem krolow Polski, lecz takze znajdowal sie w
austriackiej prowincji zwanej "Galicja". Poprzez caly XIX wiek az do I
wojny swiatowej, a byl to czas Brahmsa, Schuberta i Dworzaka, Krakow
zwiazany byl z Austria. Nawiasem mowiac, w Krakowie bardzo cieplo mysli
sie o tych czasach. Tak wiec, jest to orkiestra z olbrzymim poczuciem
historii repertuaru symfonicznego. To wlasnie przywiodlo mnie do niej i
z tego czerpie, od czasu jak tam przebywam.

- Jak ta tradycja wyraza sie w wykonaniach orkiestry? Czy zauwazyl pan,
jako zachodni dyrygent jakies roznice?

- Z pewnoscia sa roznice. Dla mnie bylo to jednak spotkanie bratnich
dusz, gdyz nad tym wlasnie repertuarem najwiecej pracowalem i
najchetniej go wykonywalem, zanim przybylem do Krakowa. Ta orkiestra
zyla zas tym repertuarem na miejscu, od czasu jego powstania. Z drugiej
strony, oni maja bardzo szczegolne poczucie stylu - na przyklad, mowia
ze ich Brahms to galicyjski Brahms, ktorego tradycja datuje sie od XIX
wieku, kiedy Brahms pisal swe dziela, ich Czajkowski jest wciaz
zanurzony w tradycji romantycznej. Bardzo wiele nauczylem sie od tych
tradycji.

- Czego sie pan nauczyl?

- Nauczylem sie dawania muzyce oddychac w naturalny sposob, dawania
frazom tych kompozytorow specyficznego rodzaju przestrzeni, co jest
bardzo, bardzo wazne. Daje to krakowskiej orkiestrze cudowna spiewnosc.
Nie zostala ona, przynajmniej jeszcze nie zostala, wtloczona w zachodni
stereotyp jak `powinna' brzmiec orkiestra. Oni rozwineli sie jako
calosc sama w sobie. Daja muzyce oddychac i maja inne poczucie kolorytu
niz amerykanskie lub zachodnioeuropejskie orkiestry. Poprzez fakt
odizolowania, przez ostatnie 50 lat nie mieli oni takich samych jak my
mozliwosci sluchania innych orkiestr, sluchania innych tradycji,
zachowali wiec wlasna. Jeszcze inna charakterystyczna wlasciwoscia
krakowskiej orkiestry jest wychowywanie wlasnych muzykow. Kazdy z nich
jest absolwentem Krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie wszyscy byli
studentami czlonkow orkiestry. Naprawde, jest to ciagla tradycja. Czy
zmieni sie wraz ze zmianami w Polsce? - nie wiem. Jest to w kazdym
razie jedna z rzeczy, ktore cenie najbardziej.

- Czy wspolpraca ukladala sie dobrze od samego poczatku?

- Muzycznie z pewnoscia, co jest naprawde niezwykle, gdyz z poczatku nie
mowilem slowa po polsku. Bylo to naprawde dziwne doswiadczenie miec do
dyspozycji tylko muzyke jako wspolny jezyk. Nasz pierwszy program z III
symfonia Mahlera i VIII symfonia Dworzaka dowiodl jednak, ze muzyka jest
miedzynarodowym jezykiem przekraczajacym wszelkie granice.

- Jaka byla ta przeprowadzka w sensie emocjonalnym? Pana rodzina jest z
Polski, z Warszawy?

- Bardzo trudna. Prace zaoferowano mi w lutym 87, a przyjalem ja dopiero
pod koniec roku. Jedna z najwaznieszych rozmow, jakie przeprowadzilem,
byla z moja tesciowa, ktora przezyla Auschwitz. Pojechalem do Auschwitz
w lutym 87 i jezdze tam podczas kazdego dluzszego pobytu w Krakowie.
Chodzilem ulicami opustoszalego zydowskiego getta, gdzie kiedys
dziesiatki tysiecy Zydow wnioslo wspanialy wklad do badan talmudycznych,
jak i do rozwoju Uniwersytetu Jagiellonskiego. Byl to bardzo istotny
aspekt mojej decyzji. Moja tesciowa powiedziala mi, ze jej zycie w
obozie zostalo ocalone przez Polaka. Pomyslalem, ze jest bardzo wazne,
abym przyjechal do Polski. Chce powiedziec, ze zostalem niezmiernie
wzbogacony przez to doswiadczenie, zarowno w sensie rozumienia polskiej
kultury, jak i zrozumienia swych wlasnych korzeni.

- O dyrygowanie orkiestra symfoniczna zostal pan raz poproszony przez
papieza?

- Tak, to przedziwna historia! Nie spedzilem jeszcze pieciu dni w
Krakowie, jak zostalem zaproszony przez kardynala Macharskiego, ktory
zapytal mnie o termin mej nastepnej wizyty w Rzymie - co nieco dziwne
pytanie.

Kiedy w lutym 1988 zawitalem do Rzymu, zostalem przyjety na prywatnej
audiencji w bibliotece papieskiej. To bylo naprawde niezwykle, bo
papiez powiedzial najpierw, ze czytal o mnie w "Newsweeku", i potem
zaczal wypytywac o to, jak traktuje `jego' Filharmonie - taki troche
panski gest. Potem pytal sie o moje zycie w Krakowie, aby w koncu
zagadnac, czy nie zechcialbym poprowadzic koncertu na 10-lecie jego
pontyfikatu. Bylo to naprawde wzruszajace, i chce wspomniec, ze moja
tesciowa, ktora przyleciala na koncert, spotkala sie z papiezem w
towarzystwie moim i zony. Papiez rozmawial z nia po polsku i opowiadal
o swych przezyciach wojennych po polskiej stronie. Moja tesciowa byla
gleboko wzruszona.

- Polacy traktuja muzyke jako bardzo powazna forme komunikacji?

- Na koncertach sluchaja uwazniej niz wiele innych znanych mi
publicznosci. Po jednym z naszych wykonan "Niemieckiego Requiem"
Brahmsa bylo 30 sekund ciszy - zadnego ruchu - oni naprawde upoili sie
duchem dziela. Tak, mysle, ze traktuja muzyke powazniej. Ekonomicznie
sytuacja wiekszosci Polakow pogorszyla sie, a muzyka i sztuka jest wciaz
jednym ze sposobow, jaki maja na przetrwanie okresow przemian.

- Jak wiedzie sie polskiemu srodowisku muzycznemu? Czy ciezka sytuacja
ekonomiczna odbija sie na jego losach?

- W straszny sposob! Kiedy po raz pierwszy oglosilismy tournee,
oswiadczylismy, ze jest to podroz na ratunek. Warunki finansowe
orkiestry byly okropne, muzycy zarabiali 148 dolarow miesiecznie za
prace w, jak to okreslil Walesa, `jednym z narodowych skarbow
kulturalnych'. To bylo 6 miesiecy temu, na dzien dzisiejszy czlonkowie
orkiestry otrzymuja 140 dolarow - jeszcze gorzej! Moze kiedys $140
warte bylo sporo pieniedzy, dzis jednak nie wystarcza na nic.

Jeszcze innym powodem, ze zdecydowalismy sie na tournee, bylo tragiczne
spalenie sie naszej sali w grudniu 1991, prawdopodobnie z powodu
podpalenia, co jednak nigdy nie zostalo udowodnione. Sala zostala
natychmiast odbudowana za milion dolarow, ale z funduszy, ktore
praktycznie nie istnialy i teraz musza byc jakos znalezione. Organy
doslownie sie stopily, tak goracy byl ogien, i jak sie teraz wchodzi do
Filharmonii, to widac wspanialy posag Szymanowskiego i groteskowy twor
ze stopionych piszczalek. Stracilismy tez biblioteke muzyczna, jak i
pare instrumentow. To byl straszny szok dla calego Krakowa. Wlasnie po
tym zdecydowalismy sie na tournee.

- Byl pan rowniez pomocny w rozwiazaniu klopotow finansowych orkiestry
poprzez kontrakty plytowe.

- Tak, rowniez w ciagu tego tournee nagramy dwie plyty kompaktowe - VI
Symfonie Dworzaka w sali, gdzie gra Cleveland Philharmonic Orchestra,
jak i III Symfonie Czajkowskiego i utwor Goreckiego w Bostonie.

- Co szczegolnego wyniesie pan ze swego doswiadczenia?

- Pewna `calosc'. Muzycznie, przede wszystkim zrozumienie, czym naprawde
w sensie historycznym jest tworczosc mych ulubionych kompozytorow. W
ludzkim sensie, czuje, ze zatoczylem pewne kolo, wypelnilem te potezna
przepasc dzielaca maja babcie, ktora opuscila Warszawe w 1890, i mnie -
urodzonego w Ameryce po drugiej wojnie. Ta przepasc byla naprawde
gleboka, biorac pod uwage warunki zycia babci, w pewnym sensie trwajace
tam do dnia dzisiejszego, i to niezwykle bogactwo otaczajace nas w
Ameryce. To doswiadczenie uczynilo me zycie o wiele pelniejszym.

                                           Spisal: Piotr Winkielman
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia

____________________________koniec numeru 66___________________________