______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 8.03.1996          ISSN 1067-4020             nr 128
_______________________________________________________________________

W numerze:

                    Janusz Tazbir - Twarda wiara w agenture
       Maryvonne de Saint Pulgent - Sredniowiecze, nasza milosc?
              Mieczyslaw Porebski - Czy Matejko byl malarzem?

_______________________________________________________________________


Polityka 52/1993

Janusz Tazbir 

                        TWARDA WIARA W AGENTURE
                        =======================


Zarowno PIW, jak krytycy literaccy, liczyli sie z sukcesem wydawniczym
kolejnej powiesci Umberto Eco. Nie przewidzieli wszakze tego, iz
<> przez wiele tygodni utrzyma sie na liscie
bestsellerow. Sprawila to nie tylko magia nazwiska autora, ale i
tematyka ksiazki osnutej wokol dzialalnosci tajnych stowarzyszen, ktore
mialy prowadzic ja przez wiele stuleci z oczywista szkoda dla Kosciola
katolickiego oraz panstw z nim sprzymierzonych.


Podobnie jak to uczynil w poczatkach naszego wieku (1914)
Andre Gide w znakomitych <>, tak i Eco stworzyl pyszna
parodie literatury spiskowej, w ktorej ongis celowali Dumas i Sue, zeby
tylko wymienic najbardziej popularnych i po dzien dzisiejszy wznawianych
autorow. Swoj rozglos, i to zarowno w XIX stuleciu, jak obecnie,
zawdzieczaja oni w jakims stopniu wierze w spiskowa teorie dziejow.


                     Historycy i magowie


Oglaszajac przed piecioma laty (<>) artykul
<>, sadzilem naiwnie, iz w ten sposob klade
jeden z kamieni nagrobnych na mogile takiego wlasnie traktowania
historii. Tymczasem cieszy sie ono nadal krzepkim zdrowiem, co wiecej,
zyskuje coraz to szerszy rozglos i to zwlaszcza w krajach Europy
Srodkowo-Wschodniej. Od 1989 roku zarowno w obecnej Rosji, jak w dawnej
Jugoslawii czy Czechoslowacji, na Wegrzech i w Polsce ukazuja sie
publikacje dowodzace, iz rozpad imperium radzieckiego byl procesem
starannie przygotowanym przez dzialajace w ukryciu sily, ktore kierowaly
wszystkimi jego etapami. Jedni wskazuja na KGB, inni pisza o spisku
swiatowego wolnomularstwa, jeszcze inni widza w tym diabelska intryge
Medrcow Syjonu, ktorzy juz u schylku ubieglego stulecia ulozyli perfidny
plan zapanowania nad kula ziemska. We wszystkich wyzej wymienionych
panstwach pojawily sie nowe edycje ich Protokolow, przy czym tylko dwie
z nich, mianowicie polska (J. Tazbir, <>, 1992) i wloska (S. Romano, <>, 1992) zostaly zaopatrzone w przedmowy ostrzegajace, iz
mamy tu do czynienia z falsyfikatem. Wstepy do pozostalych kaza wierzyc
w autentycznosc tego dokumentu. Jedne z nich zostaly wiernie
przedrukowane z przedwojennych edycji, inne sa napisane aktualnie, z
powolaniem sie na wydarzenia polityczne ostatnich lat.

Najdalej chyba poszedl niejaki Roman Helebrandt, ktory w ubieglym roku
opublikowal <> w jezyku czeskim i slowackim. Ukazaly sie one
w wydawnictwie <>, specjalizujacym sie w literaturze
antysemickiej ("antysyjonistycznej"), oraz w publikacjach demaskujacych
"aksamitna rewolucje" jako perfidna intryge KGB. Zdaniem Helebrandta,
spor o autentycznosc <> stal sie obecnie bezprzedmiotowy,
poniewaz zawarty w nich program jest krok po kroku urzeczywistniany
przez miedzynarodowe zydostwo, ktore po roku 1989 odnioslo dalsze
sukcesy. Do podobnych wnioskow dochodza rowniez niektorzy polscy
publicysci, wypowiadajacy sie na lamach <>, <>,
czy <>. Poniewaz wszystko zlo zaczelo sie ich zdaniem od
obrad "okraglego stolu" chcialbym te wywody podbudowac argumentem
historycznym. Juz Kazimierz Marian Morawski, niestrudzony obronca tezy,
iz to masoneria spowodowala upadek dawnej Polski, twierdzil, ze pierwsze
plany jej rozbioru ukuto (z poczatkiem XVII stulecia) w lozy
drezdenskiej, nazywajacej sie Towarzystwem Okraglego Stolu.

"Ludzkosc nie moze zniesc mysli, ze swiat powstal wskutek przypadku,
bledu (...). Trzeba wiec znalezc kosmiczny spisek, Boga, aniola albo
diabla". Do tej wypowiedzi jednej z bohaterek <>
(Lii) warto dodac opinie Leszka Kolakowskiego, ktory przed laty napisal,
iz dla wielu ludzi irracjonalnosc historii jest czyms nie do zniesienia,
jako prowadzaca do poczucia calkowitego bezsensu zycia. Natomiast
przyjecie spiskowej wizji dziejow zwalnia od wysilku umyslowego: urojony
wrog wystepuje jako koziol ofiarny. Ludzie nie lubia sie przyznawac do
wlasnych bledow: wola je przypisywac innym. Zamiast wizji dziejow, w
ktorej wiele wydarzen bywa rezultatem zbiegu okolicznosci, glupoty lub
szalenstwa wladzy, o wiele bardziej kuszace wydaje sie uznanie tezy, iz
steruja nimi tajemnicze sily, dzialajace z pelna premedytacja oraz
konsekwencja, a podporzadkowane jakiemus centralnemu kierownictwu.

Jest rzecza oczywista, iz historyk nie moze uznawac spiskowej teorii
dziejow za busole swej pracy badawczej, zamieniajac obiektywny wyklad
dziejow w "system podejrzen" (tak notabene nazwal Karol Irzykowski
marksistowska teorie literatury). Przeszlo pol wieku temu Wladyslaw
Konopczynski, recenzujac z wyrazna irytacja ksiazke wspomnianego juz K.
M. Morawskiego (<>) pisal, ze podejrzenia nie
moga zastapic zmudnej i opartej na zrodlach pracy historykow.
Przeciwstawiajac obiektywnych badaczy wyznawcom wiary w wolnomularska
konspiracje, Konopczynski stwierdzal: "My musimy kazda prawde
udowadniac, tamci magowie kaza sobie wierzyc na slowo".

Jeden z moich przyjaciol zwykl byl mowic, ze nie wierzy w spiskowa
teorie dziejow, ale wierzy w praktyke. Istotnie, roznego rodzaju
sprzysiezenia towarzyszyly ludzkosci niemal od zarania jej dziejow.
"Tajne zmowy" poprzedzily Noc Sw. Bartlomieja (1572 r.), podczas ktorej
w Paryzu oraz na prowincji dokonano rzezi hugenotow i Noc Listopadowa,
zamach majowy Jozefa Pilsudskiego i wprowadzenie stanu wojennego w
Polsce (13.12.1981). Nie przemawia to jednak wcale za spiskowa (nazywana
takze przez niektorych agenturalna lub policyjna) wizja dziejow. Nikt
bowiem, jak dotad, nie dowiodl istnienia tajnej organizacji, ktora by
dzialajac przez stulecia, w decydujacy sposob wplywala jesli juz nie na
losy swiata, to przynajmniej jakiegos kontynentu. A przeciez wiara w nie
wystepowala w roznych wiekach, tworzac jednoczesnie obraz wroga.


                  Na poczatku byli templariusze


Nie liczac spisku tredowatych, ktory "wykryto" juz w sredniowieczu,
jedno z pierwszych ogniw tego lancucha stanowili bez watpienia
templariusze. Nie darmo ten zakon rycerski, rozwiazany przez papieza
Klemensa V w 1312 r., tak czesto wystepuje na kartach <>. Poddani straszliwym torturom przez krola francuskiego
Filipa IV Pieknego, poczatkowo przyznali sie do najgorszych zbrodni, aby
nastepnie odwolac swe zeznania. Mimo to spalono na stosie 54 przywodcow
zakonu, z wielkim mistrzem na czele. Pozostali przy zyciu zaprzysiegli
ponoc zemste wszystkim krolom Francji. Powtarzana przez stulecia legenda
chciala, aby przygotowywali ja trwajac w glebokiej konspiracji. Jej
zwolennicy z tryumfem przyjeli do wiadomosci uwiezienie Ludwika XVI oraz
Marii Antoniny wlasnie w dawnym klasztorze templariuszy. Stamtad pare
krolewska powieziono na szafot; osobnikiem w czarnej masce, ktory
pokazywal tlumowi okrwawiona glowe Ludwika XVI, mial byc jeden z
templariuszy. W rzeczywistosci uczynil to kat Sanson, ten sam, ktory
nieco pozniej zgilotynowal Robespierre'a wraz z innymi architektami
jakobinskiego terroru.

Wielkie odkrycia geograficzne oraz zwiazana z nimi ekspansja
Europejczykow na inne kontynenty sprawiaja, iz spiskowa teoria historii
nabiera globalnego charakteru. Po templariuszach na lawie oskarzonych
zasiedli czlonkowie innego zakonu, mianowicie jezuici. Byli oni
znienawidzeni nie tylko przez protestantow. Takze w wielu kolach
katolickich zazdroszczono Towarzystwu Jezusowemu sukcesow misyjnych,
odnoszonych w innych czesciach swiata, przede wszystkim zas wplywow
politycznych, jakie posiadali na wielu dworach Europy.

Wszystko to sprawilo, iz pamflet naszego rodaka, Hieronima
Zahorowskiego, noszacy tytul <>
(1614 r.) juz w XVII wieku doczekal sie pol setki wydan (w dwoch
nastepnych stuleciach ich liczba wzrosla do 300!), i to zarowno w
lacinskim oryginale, jak tlumaczeniach na wiele jezykow nowozytnych.
Choc inne utwory antyjezuickie bily nieraz na glowe jego dzielko
zaletami stylu czy celnoscia zarzutow, to jednak wiedziano dobrze, iz sa
pamfletami. Natomiast <> dosc powszechnie uwazano za
autentyk. Ambicje jezuitow byly wszystkim znane, tym latwiej wiec
uwierzono w przypisywana im zadze podporzadkowania sobie wszystkich
katolickich monarchow, a co za tym idzie, opanowania calego swiata.
Zahorowski potrafil dosc udanie (co przyznawala i strona katolicka)
nasladowac rzeczywiste instrukcje, wydane przez generala zakonu,
Klaudiusza Akwawiwe. Pozadany skutek wywolywalo takze zrecznie do
pamfletu dodane pouczenie, aby w razie dostania sie go w niepowolane
rece, wyprzec sie tych instrukcji, przeciwstawiajac im oficjalne
zalecenia wladz zakonnych. Zarowno dzieki swej formie, jak i takim
wlasnie sformulowaniom <> staly sie waznym ogniwem w
rozwoju spiskowej teorii dziejow.

Popularnosc pamfletu nie oslabla nawet po - przejsciowej zreszta -
likwidacji zakonu jezuitow (1773 r.). W jego tekscie znajdowano moralne
uzasadnienie tej decyzji. Sam fakt kasaty posluzyl zas do stworzenia
legendy mowiacej, iz oryginal instrukcji zostal znaleziony w jednym z
archiwow zakonnych. W dwoch ostatnich stuleciach kazda kolejna fala
antyklerykalizmu (i zwiazanej z nim jezuitofobii) przynosila nowe
wydania tego dzielka. Choc juz u schylku XIX wieku ostatecznie
dowiedziono, ze mamy tu do czynienia z falsyfikatem, to jednak wsrod
badaczy radzieckich jeszcze przed kilkunastoma laty odzywaly sie glosy w
obronie autentycznosci <>.


                 Masonskie loze i zydowscy medrcy


Powstale w poczatkach XVII stulecia wolnomularstwo dlugo nie budzilo
wiekszych zastrzezen. Choc Rzym byl mu niechetny, to jednak w lozach
znalezli sie rowniez liczni ksieza, w tym nawet paru biskupow.
Rownoczesnie tajemnica, ktora okrywaly swa dzialalnosc, stwarzala
podatny grunt do snucia najbardziej fantastycznych domyslow na temat
zasiegu wplywow "fartuszkowych braci". Pomimo ze wladze jakobinskie
podejrzewaly loze o rojalizm, a na gilotynie stracily glowe dziesiatki
ich arytokratycznych czlonkow, to jednak jeszcze w czasie rewolucji
pojawily sie ksiazki przypisujace jej wybuch dzialalnosci francuskiego
wolnomularstwa. Ono tez mialo inspirowac jakobinski terror, ktory
doprowadzil do egzekucji nawet samej pary krolewskiej (nota bene zarowno
Ludwik XVI, jak i jego bracia, byli czlonkami loz masonskich). Do
upowszechnienia tej tezy przynilo sie walnie wydane w 1797 roku
pieciotomowe dzielo ksiedza Augustyna Barruela o jakobinizmie.

Zdaniem Barruela, masoneria zostala powolana do zycia przez wspomnianych
juz templariuszy, stawiajacych sobie za cel obalenie nie tylko
monarchii, ale i wladzy Kosciola. Od schylku XVII stulecia wizja
wolnomularstwa jako swoistej "miedzynarodowki szatana", wszechpoteznej,
zaczyna sie utrwalac w konserwatywnej propagandzie, szerzonej w znacznym
stopniu przez duchowienstwo katolickie. Z czasem do wywodow Barruela
dodano teze, iz templariusze (a nastepnie masoni) stale podlegali
centralnemu kierownictwu ("superrzadowi"), bez ktorego nie mogliby
przeciez tak dlugo przetrwac.

Zmarly w 1820 roku autor dziela o jakobinizmie pod koniec zycia
rozbudowal jeszcze swoja teorie swiatowego spisku: gesta siecia loz
masonskich, ktorych wplywy mialy ponoc docierac do najmniejszych nawet
zakatkow swiata, kierowala rzekomo najwyzsza rada. Wsrod jej 21 czlonkow
nie mniej anizeli dziewieciu stanowili Zydzi. Barruel obdarzyl ja takimi
samymi wlasciwosciami, jakie pozniej przypisywano Medrcom Syjonu:
olbrzymie talenty organizacyjne oraz takiez wplywy rada miala laczyc ze
zdolnoscia do calkowitej konspiracji wobec spoleczenstw zachodniej
Europy, nieswiadomych zlowrogiej roli, jaka organizacja odgrywa, oraz
potegi, jaka posiada.

W swiatowy spisek Zydow przeciwko chrzescijanstwu wierzyl "papiez"
francuskich konswerwatystow, Joseph Marie Maistre (1753-1821 r.), wsrod
polskich autorow pierwszej polowy XIX stulecia poglady te popieral
Zygmunt Krasinski. Wystarczy przypomniec <> (Paryz
1835 r.), w ktorej "przechrzty" odgrywaja role inspiratorow opisanej w
dramacie rewolucji. Zdaniem Krasinskiego, wyznawcy judaizmu zawsze
zawiazywali sprzysiezenia przeciw chrzescijanskiemu swiatu. "Moja
scena o przechrztach nie taka bajeczna. Wiele prawdy w niej." - pisal
poeta w lipcu 1848 roku. Nic wiec dziwnego, iz w przedmowie do
angielskiego przekladu <>, jaki ukazal sie w 1923 roku,
znany ze swych konserwatywnych pogladow Gilbert K. Chesterton uznal
wizje Krasinskiego za wrecz prorocza. W jego dramacie bowiem "Zydzi
ukladaja plan zniszczenia naszej spolecznosci w takich samych prawie
scisle slowach, jakie pozniej przypisywano Medrcom Syjonu". Angielski
pisarz wydawal sie - jak widac - niezbyt wierzyc swemu rodakowi,
Filipowi Gravesovi. Ten bowiem dwa lata wczesniej niezbicie wykazal, iz
<> stanowia przerobke pamfletu przeciwko Napoleonowi III,
ktorego autorem byl paryski dziennikarz, Maurice Joly.


                     Protokoly Medrcow Syjonu


Juz po ukazaniu sie ich z moim wstepem wyszly w Paryzu dwa pokazne tomy,
liczace w sumie ponad 1200 stron, a zatytulowane <>. Oba pod redakcja Pierre-Andre Taguieffa, autora kilku
ksiazek poswieconych dziejom nacjonalizmu, rasizmu oraz faszyzmu. O ile
Norman Cohn w klasycznej juz dzis pracy na temat <> (1967
r.) ograniczyl sie do omowienia ich recepcji w srodkowowschodniej
Europie oraz w USA, to Taguieff uwzglednil takze poslugiwanie sie nimi w
walce z "syjonizmem", prowadzonym w bylym ZSRR, siegnal rowniez do
swiata arabskiego i na Daleki Wschod, gdzie ten falsyfikat uzyskal
nieoczekiwana popularnosc.

W swietle wywodow Taguieffa oraz innych autorow, ktorych studia
zamieszcza, nie ulega juz dzis wapliwosci, iz mamy tu do czynienia z
dosc zrecznym falsyfikatem, sporzadzonym u schylku XIX stulecia na
zamowienie carskiej ochrany. Po pierwszym wydaniu, jakie ukazalo sie w
jezyku rosyjskim (1903 r.), nastapily przeklady <> na niemal
wszystkie jezyki europejskie, jak rowniez na arabski i ...  japonski.
Wszedzie, z wypiekami na policzkach, czytano o tajnych planach Zydow,
ktorzy - podobnie jak ongis jezuici - chcieli sobie podporzadkowac 
cala kule ziemska.

W samej Europie o popularnosci <> zadecydowalo zwyciestwo
dwoch totalitaryzmow: radzieckiego i hitlerowskiego. W wydarzeniach
rewolucji bolszewickiej dopatrywano sie kierowniczej roli rzekomych
Medrcow Syjonu, natomiast III Rzesza uczynila z <> "biblie
nienawisci". Zlowroga rola, odgrywana podobno przez Zydow, miala
uzasadniac i moralnie usprawiedliwiac holocaust. Co nie przeszkadzalo
wcale, iz z kolei w biblii stalinizmu, ktora byl <>, cale jej dzieje jawia sie jako walka z potezna konspiracja.
Zdolala ona umiescic swoich agentow na najwyzszych szczeblach wladz
partyjnych i rzadowych, w wojsku oraz gospodarce, w kulturze i sluzbie
bezpieczenstwa. Byla to niejako kolejna wersja tej wizji dziejow, ktora
dawaly <>. Z ta jedynie roznica, ze miejsce
przewrotnego Zyda-masona zajmowal w <> skrajnie
niebezpieczny, bo dobrze zamaskowany i wszechobecny trockista. Staly
uczestnik "wielkiego spisku przeciwko ZSRR", o ktorym traktowala slynna
ksiazka M. Sayersa i A. Kahna pod tym wlasnie tytulem, oparta na
podobnej historiozofii.

<> stanowil niejako zalacznik do kolejnych aktow oskarzen w
trakcie krwawych procesow, jakie przetoczyly sie przez Rosje schylku lat
trzydziestych. Opracowana pod patronatem i przy wspoludziale Wodza
ksiazka usprawiedliwiala zbiorowy i indywidualny terror, bez ktorego nie
udaloby sie zrealizowac tak monstrualnych czystek i wymusic na
oskarzonych odpowiednich zeznan. Wydaja sie tego nie rozumiec
nieswiadomi zwolennicy spiskowej wersjii przeszlosci. Mam tu na mysli
podjeta w czerwcu ubieglego roku na forum sejmowym RP probe przekonania
naszego spoleczenstwa, iz solidarnosciowy przewrot przygotowali i
nastepnie nim pokierowali agenci sluzb bezpieczenstwa (podobnie,
dodajmy, jak ongis agenci obcych wywiadow mieli stanac na czele
bolszewickiej rewolucji). Za material dowodowy posluzyly w roku 1992
teczki sporzadzone i preparowane przez SB. Aby jednak historia mogla sie
powtorzyc, nalezalo od oskarzanych o wspolprace ze sluzba bezpieczenstwa
wymusic odpowiednie zeznania. Tych wszakze bez zastosowania szerokiego
asortymentu tortur, ktorymi tak chetnie poslugiwal sie Stalin,
niepodobna bylo w polskiej rzeczywistosci uzyskac.


                   Konkluzja raczej smutna


Spiskowa teoria dziejow nalezalaby dzis wylacznie do obszaru
zainteresowan autorow powiesci sensacyjnych, gdyby takie widzenie
przeszlosci znajdywalo posluch jedynie wsrod ludzi niezbyt
wyksztalconych i o niskim ilorazie inteligencji. Tak jednak niestety nie
jest, co dobitnie wykazala historia ostatnich czterech lat. Jak juz
wspominalem, wiare w w spiski oraz w zlowroga role agentow zadeklarowalo
sporo czlonkow nowego establishmentu politycznego, jak rowniez ludzie z
tytulami profesorskimi (z jednym z nich gwaltowna polemike stoczyl
pazdziernikowy numer paryskiej <>). Wszyscy oni wykazali wrecz
zatrwazajaca sklonnosc do widzenia jednej tylko, gleboko ukrytej
sprawczej sprezyny dziejow. Swiadczy to niezbicie, ze zarowno wyzsze
wyksztalcenie, jak aktywny udzial w zyciu politycznym moga isc w parze z
- mowiac delikatnie - ubostwem umyslowym. Co gorsza, wiara w policyjna
wizje historii jest nadal w stanie wplywac na bieg dziejow. Bo przeciez
rzad premiera Jana Olszewskiego potknal sie wlasnie na manii
demaskowania rzekomych agentow bezpieki.

Tak modne obecnie zestawianie sytuacji po roku 1918 i 1989 sklania do
smutnych raczej refleksji. Choc carska ochrana prowadzila systematyczna
inflitracje srodowisk socjalistycznych oraz niepodleglosciowych, to
jednak w Odrodzonej, po 123 latach niewoli, Polsce nikt nikomu nie
wytykal rzekomych powiazan z tajna policja caratu. Zaden z przeciwnikow
Jozefa Pilsudskiego nie traktowal powaznie opowiesci o tym, ze w trakcie
wojny polsko-bolszewickiej porozumiewal sie on ze sztabem armii
czerwonej przez radiostacje ukryta w soborze na placu Saskim. Kazdy, kto
by wowczas twierdzil, iz obce wywiady wywarly jakikolwiek wplyw na
wydarzenia z listopada 1918 roku, a ich agenci zasiedli na najwyzszych
szczeblach polskiej wladzy panstwowej, naraziliby sie na smiesznosc we
wlasnym srodowisku politycznym.

Czyzby wiec obecnie nastapil tak daleko idacy regres w poziomie
niektorych ugrupowan politycznych, ze wszelke wywody historykow,
demaskujacych spiskowa teorie dziejow, sa przyslowiowym glosem
wolajacego na puszczy? Racje mialby Jerzy Szaniawski, ktory w usta
profesora Tutki wlozyl przekonania, ze "gdy cos przylgnie do bestii,
czlowieka czy jakiegos miasta, nie pomoga zadne wyjasnienia". Obawiam
sie, ze policyjna wersja historii przezyje nas wszystkich.



- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Trzy (falszywe) srebrniki spiskowca dyzurnego. Rozwazania Tazbira beda
<> aktualne, gdyz tak jak od tysiacleci medrcy sie zastanawiali
jak ten swiat jest urzadzony, tak medrcy pomniejsi beda po kraj czasu
rozwazac komu to sluzy i kto za tym stoi. Wedlug niektorych, ongis
znanych ale nadal czynnych polskich politykow rzad Jana Olszewskiego nie
padl w Sejmie na skutek afery teczkowej, to byl tylko pretekst. Poslowie
zostali sterroryzowani przez okreslone kola ubecko-solidarnosciowe,
ktore wtedy wlasnie przewidzialy przejecie wladzy, tylko im nie calkiem
wyszlo. Polecam ksiazeczke Jana Marii Jackowskiego <>,
wyd. <>, r. 1993. Jest tam wszystko, wszystko, boki mozna
zrywac calymi godzinami. Od spiskowcow na Rakowieckiej po spiskowca
Onyszkiewicza, ktory rekomunizowal wojsko. Mamy i tajne spiski
ohydo-europejskie, na skutek ktorych ludzie w Holandii boja sie isc do
szpitala, zeby ich nie zgladzono, gdyz tam na 120 tys. zgonow rocznie 30
tys. to tajnie zabici przez "humanitarnych" eutanatorow. A caly rozdzial
XVIII jest poswiecony masonerii. Autor skromnie zauwaza, ze masonami sa
lub byli tacy rozmiekczacze polskiej opozycji jak zalozyciele KORu
Lipinski i Lipski, wspomina od niechcenia, ze Lem, znany protagonista
pigulki aborcyjnej RU486 teraz propaguje nowa nauke "globalistyke",
ktorej zadaniem jest zorganizowanie calego swiata wedle wiadomo jakich,
gnostycznych itp. zasad, zreszta metnie wiadomo, ale na pewno Kosciol
jest przeciw, czemu daje wyraz.

Sa w tej ksiazce i rozwazania filozoficzne, np. odroznianie Pana Boga od
Wielkiego Architekta masonskiego i problemy bardziej doczesne, jak
dowodzenie, ze klopoty ekonomiczne Polski sa celowym "fragmentem
wiekszej calosci" i ze najwzietsi "Europejczycy" jak np. Szczypiorski,
to znani piewcy Stalina, tylko komu teraz sluza, hm? 

Belkot? Glupota?

O nie, prosze Panstwa! Tazbir sie okrutnie myli! Ta ksiazka, artykuly w
gazetach w rodzaju <>, puszczane w Internecie wywiady ze
szpiegami oraz tajne instrukcje sowieckich doradcow Bieruta, to nie jest
zaden belkot. Ktos naiwny moglby przypuscic, ze po prostu ciemnoty na
swiecie jest tyle, ze to sie dobrze sprzedaje. Ze piszacy zbijaja swoj
kapitalik na ludzkiej glupocie, ktora byla i bedzie zawsze. Ze jest to
zjawisko calkowicie naturalne, samorzutne, ot, nisza ekologiczna, prawa
rynku i samo-napedzajaca sie atmosfera tajemniczosci, ktora lubimy jak
dzieci, tylko nie wypada nam juz wsiadac w pociag duchow, wiec czytamy u
takich Jackowskich o krwawych spiskach Unii Wolnosci i o wloskich
masonskich profesorach, ktorzy na zlosc papiezowi chca krzyzowac
czlowieka z szympansem.

|Powiem Wam Prawde|. To jest *spisek*, uknuty przez wyjatkowo perfidnych
drani. Omamianie naiwniakow to sprawa drugorzedna. Wazna jest walka z
tymi, ktorzy im <> wierza. Tych nalezy zniszczyc i to sie udaje. Ja
juz jestem prawie zniszczony. Najpierw [po przeczytaniu <>] dostalem ataku histerycznego smiechu, ktory zepsul atmosfere 
rodzinna i podwazyl szacunek moich dzieci. Potem dostalem wzdecia, ktore
na pewno skroci mi zycie, a proba wyleczenia sie z szoku solidnym 
kielichem Calvadosu niechybnie wtraci mnie do rynsztoka. I oni wygraja, 
tak, tak, najpierw beda z ukrycia lypac na moj pisuar w pracy, a potem 
zaczna infiltrowac nasze nieszczesne loze masonskie i produkowac tajne 
dokumenty znalezione w biurku samego Trockiego. No i my w koncu 
dostaniemy swira, bo jak dlugo mozna z takimi wytrzymac?

Ale na razie sie trzymamy, mam nawet pewien pomysl. Sprobuje kiedys
napisac kompletnie paranoidalny artykul o spisku majacym opanowac
Internet i kompletnie oglupic spoleczenstwo swiatowe z polskim na czele.
Nie wiem jeszcze czy tzw. Polskie Towarzystwo Internetowe uznam za
swojego wroga, czy sprzymierzenca (bo szczerze mowiac jest mi wszystko
jedno, a tam sa "tacy" rowniez, przy czym odmawiam odpowiedzi na pytanie
"jacy?"), ale bedzie tam i gnoza i zydomasoneria i ten niby
humanistyczny liberalny idealizm, ktorego wlasciwe oblicze znane jest
nie od dzis. Bedzie troche realistycznych detali technicznych i kilka
prawdziwych URLi. Wypunktuje zazydzenie i zawolnomulenie srodowiska
informatykow i Kongresu Amerykanskiego (przypomne zreszta ktory to mason
zaprojektowal Statue Wolnosci... ), podam swoje prawdziwe nazwisko i
adres i posle do najbardziej wszawego nacjonalistycznego wydawnictwa,
jakie uda mi sie w Polsce znalezc. I poniewaz troche grosza mi sie
przyda, nie tylko wezme od nich pieniadze, ktore przepije, to jeszcze
chce sie z Czytelnikami <> zalozyc o niezla sumke, ze mi sie uda,
mimo, ze caly projekt zostal wlasnie zdekonspirowany. A potem zarobie po
raz trzeci piszac do innych gazet artykulik o tym, jak tamtych zrobilem
w konia. No co, kto przyjmuje zaklad? Jurek K_uk.

________________________________________________________________________


Le Point, 24.12.1993 via Forum, 20.02.1994

Maryvonne de Saint Pulgent 


                      SREDNIOWIECZE, NASZA MILOSC?
                      ============================


Wraca moda na Sredniowiecze. Nikt sie tego nie spodziewal,
dopoki nie przyszedl nieoczekiwany sukces wydawniczy, a potem ekranowy
ezoterycznej powiesci Umberto Eco pt. <>. Miliony zwolennikow
powiesci Jeanne Bourin, a nastepnie wielki sukces <>, pokazaly,
ze sredniowieczomania stala sie elementem kultury masowej. Brak jej bylo
tylko namaszczenia w postaci jakiegos wydawnictwa slownikowego. Lecz
wlasnie oto nadeszlo i ono - dzieki wydaniu <> Jeana Favrier: dziesiec tysiecy hasel, z ktorych kazde zajmuje
od dwoch wierszy do dwunastu stron. Mozna z niego dowiedziec sie
wszystkiego, co dotyczy miejsc, ludzi, obyczajow, instytucji i
sredniowiecznej sztuki - od Grzegorza z Tours i Dionizego Areopagity az
po Abelarda i Francois Villona, od sadu Bozego po podatek solny. Coz
mogloby byc bardziej oszalamiajacym osiagnieciem niz ten uczony i
ozdobny <> stworzony przez jednego czlowieka i w ktorym
dostrzec mozna tylko jeden znaczacy brak: nieobecnosc samego terminu
<>.

Termin <> pochodzi - jak podaje slownik <>
- z roku 1640. Ale samo pojecie zawdzieczamy epoce renesansu, ktora
jako pierwsza w historii Zachodu odrzucila dziedzictwo swojej
bezposredniej przeszlosci - w przekonaniu, ze - po okresie
obskurantyzmu i barbarzynstwa - nawiazuje na powrot do czasow
najwyzszej kultury, a mianowicie do antycznych Grecji i Rzymu.
Sredniowiecze: owe - zdaniem Rabelais'ego - <> w jednej chwili przeistoczylo sie w
tysiacletnia czarna dziure, okres powszechnie zaniedbany, rozpoczynajacy
sie wraz z koncem kultury rzymskiej (rokiem 476, rokiem obalenia
Odoakra, ostatniego rzymskiego cesarza Zachodu - wyjasniaja
podreczniki), a poczatkiem nowozytnosci, czyli - zaleznie od autorow -
upadkiem Konstantynopola (1453) lub odkryciem Ameryki (1492). W tym
jednym worku mozna znalezc zarowno Chlodwiga jak i Ludwika XI,
frankonska krolowa Brunhilde i Agnieszke Sorei (metrese Karola VII),
najazdy Wikingow, Saracenow, oraz Wojne Stuletnia. Periodyzacja ta
pomija tez cezure wiekow X i XI, w ktorych z ruin panstwa karolinskiego
wylonil sie swiat feudalny i w ktorych wzrost demograficzny i wielkie
karczowanie lasow rozpoczely gospodarcza ekspansje Zachodu.

Romantyczna rehabilitacja Sredniowiecza nastepujaca be-zposrednio po
okresie bezwzglednego odrzucania tej epoki zarowno w dobie Renesansu,
jak i w Oswieceniu w sposob paradoksalny wzmocnila tylko falszywy obraz
tej epoki: XIX wiek poslugiwal sie tym samym szablonem, zmieniajac
jedynie przypisywany mu znak wartosci. Romantycy, znuzeni klasycznym
porzadkiem i jasnoscia, odkryli na nowo walory sredniowiecznych mrokow,
ktore tym razem staly sie zrodlem poezji i uroku. Chateaubriand slawi
<> w gotyckich katedrach, ktore jednak godne sa uwagi raczej
przez smialosc swych konstrukcji, a stworzona przez Victora Hugo wizja
paryskiego kosciola Notre-Dame stala sie wzorcem dla sredniowiecznych
wystrojow, jakie z upodobaniem tworzono w latach 30. XIX wieku. W owej
znacznie ulepszonej wersji Sredniowiecza az roi sie od czarownic,
alchemikow, smokow, demonow i upiorow, co staje sie zrodlem XIX-wiecznej
wyobrazni w odniesieniu do wszystkiego co fantastyczne i wszystkiego, co
mogloby sluzyc za antidotum na wszechwladny racjonalizm Oswiecenia.

Romantyczna fala pozwolila jednak przynajmniej Merimee'mu i
Voilet-le-Ducowi powstrzymac rujnacje niektorych wielkich
sredniowiecznych budowli. Micheletowi i Augustinowi Thierry dala szanse
rozpoczac historyczne studia nad ta epoka, a Guizotowi umozliwila
nakazanie podleglemu sobie ministerstwu oswiecenia publicznego
sfinansowanie krytycznych i filologicznych wydan dziel, ktore do dzisiaj
stanowia punkt odniesienia dla mediewistow. Czy bilans nawrotu milosci,
jaki obserwujemy teraz, bedzie rownie korzystny? Dzis mozna juz
stwierdzic, ze on rowniez obfituje w nieporozumienia.

W ostatnich latach XX wieku przesladuje nas obsesja schylku: skonczyl
sie Bog, sztuka, nowoczesnosc, a nawet historia. Stad tez bierze sie
nostalgia za wlasnymi korzeniami, za wiekiem prostoty i niewinnosci. Nie
moze nim byc epoka antyczna, bo dla umyslu czlowieka wspolczesnego, w
ktorym slady kultury greckiej i rzymskiej sa prawie ze nieobecne, jest
ona juz nieczytelna. Sredniowiecze zas, jako ciagle jeszcze zdominowane
w naszym jezyku, naszych zabytkach i krajobrazie, choc pozostaje juz w
niezgodzie z naszymi obyczajami i wartosciami, nadaje sie do tego, by
zrobic zen raj utracony. Jednak za cene pewnych, niemalej wagi,
przeinaczen. 

Jako model duchowosci, swiat sredniowieczny mialby byc zjednoczony w
wierze, bogaty w swietych i katedry oraz cudownie zachowany przed grozba
wielkich religijnych podzialow, ktore rozdzierac beda dopiero wieki
nastepne, az do naszego. Wierzyc w to, znaczy zapomniec o trudnym
problemie chrystianizacji wsi, ktora jeszcze w
przededniu Renesansu bardziej wierzyla w rozne zabobony niz w
jakakolwiek religie oraz o mnogosci herezji - poczawszy od arian w V
wieku, przez katarow wiekow XII i XIII, po spirytualistow wieku XIV,
ktorzy stali sie przyczyna powolania inkwizycji. To zapominac takze o
siejacych zgorszenie ksiezach, a symonii biskupow, rozwiazlych
papiezach, schizmach antypapiezy - tak czesto umieszczanych w piekle
przez sredniowieczne przedstawienia Sadu Ostatecznego, jak na przyklad
to na wspanialym portalu opactwa Sainte-Foy w Conques.

Prawda jest, ze Kosciol w spoleczenstwie sredniowiecznym zajmowal
miejsce poczesne. Wladzy koscielnej udalo sie zastapic zniweczona przez
barbarzyncow wladze Rzymu. Potem byla ona w stanie zapewnic wzgledna
ciaglosc rzadow w okresie wielkich inwazji.

W Kosciele kariery porobili ludzie oswieceni, ktorzy decydowali sie na
sluby, by tym latwiej znalezc sie w gronie krolewskich doradcow. Jesli
na dodatek byli oni religijni, to stawali sie wielkimi swietymi, jak
Bernard z Clairvaux lub wielkimi papiezami, jak Urban II.

Nasza nostalgia za swiatem wiejskim powoduje, ze w Sredniowieczu
dostrzegamy dzis tylko sama sielskosc. Oczywiscie, niezaprzeczalny jest
schylek miast - na korzysc wsi - jaki nastapil po upadku Cesarstwa
Rzymskiego. Jednak wielkie miasta nigdy calkiem nie zniknely, a
ekspansji, jaka nastapila w wieku XI, towarzyszyl burzliwy ich rozwoj.
Przy czym miasta te mialy juz pozostac na stale, pomimo epidemii i
XIV-wiecznych wojen domowych. W roku 1328 ustalono, ze Paryz liczyl
ponad dwiescie tysiecy mieszkancow, a ponad pietnascie innych miast
francuskich mialo juz ponad dziesiec tysiecy. Zreszta wlasnie dynamice
gospodarczej miast i miejskich kupcow zawdzieczamy to, ze prawie ze
zniknely katedry romanskie - wszystkie odbudowane juz w stylu gotyckim,
gdy tymczasem zachowaly sie owczesne opactwa, ktore wlasnie przezywaly
zarowno kryzys finansowy jak i kryzys duchowy zycia klasztornego.
Bardziej radykalnie rozprawiono sie z zabudowa swiecka - co bylo
zwiazane z urbanizacja - co zdaje sie burzyc dzis wizje Sredniowiecza
skoncentrowanego tylko na rolnictwie i prowadzeniu wojen: wizje
<> raju zarysowana przez <>.

Innym ulubionym stereotypem Sredniowiecza jest jego niechec do
nowoczesnosci: archaizm wiekow srednich zdaje sie szczesliwa postacia
bezruchu, dzieki ktorej udalo sie przez dziesiec stuleci ochronic
ludzkosc przed postepem i rewolucja przemyslowa. Przypomnijmy jednak
pare pomniejszych sredniowiecznych wynalazkow. Zawdzieczamy mu istnienie
nowoczesnego panstwa wraz z jego glownymi atrybutami: centralna
administracja w pelni uksztaltowana za panowania Filipa Augusta;
krolewskim systemem podatkowym, wprowadzonym przez Ludwika Swietego,
stala armia, utworzona przez Karola V i w pelni uksztaltowana za rzadow
Karola VII. Techniczne osiagniecia gotyckich budowniczych, wspaniale
opisane w ostatnio wydanej przez Alaina Erlande-Brandenburga ksiazce
(<>), nie mialy sobie rownych az do
konca XIX wieku. I o ile pojawienie sie druku (okolo 1436 roku, lecz na
ziemiach francuskich nie wczesniej niz w roku 1470) tradycyjnie wiaze
sie z koncem Sredniowiecza, to o takie rzeczy jak wynalazek armaty
(okolo 1340) czy weksla (poczawszy od XIII wieku) trudno juz byloby sie
spierac.

Mimo tej nowej erudycyjnej pasji, wieki srednie pozostaja jeszcze w
duzej mierze <>, o ktorej niewiele mowi sie w szkole i
ktora stanowi podatny grunt dla fantazji i przeliczen. W chwili gdy
historycy nadal jeszcze spieraja sie o date bitwy pod Poitiers (732 czy
733?), ludzie nadal sa sklonni wierzyc w zelazne klatki Ludwika XI i
skarby templariuszy i w nich wlasnie upatrywac symboli sredniowiecznego
swiata. Tak wiec niewatpliwie o zrodel naszej fascynacji Sredniowieczem
tkwi po czesci takze niezmiennie niewiedza i irracjonalizm.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Trzy dukaty mediewisty dyzurnego. Sredniowiecze jest zaiste
<>, skoro nawet piszacej ze swada pani de Saint Pulgent
wszystko sie pomylilo: to nie Odoakra obalono w 476 r. n.e., ktora to
date traktuje sie zwyczajowo jako poczatek wiekow srednich, tylko
Odoaker obalil ostatniego cesarza zachodniego, kukielke o imieniu 
Romulus Augustulus. (Odoakra, owszem, rowniez obalono, tylko parenascie 
lat pozniej. Uczynil to krol Ostrogotow, Teodoryk zwany Wielkim.) Dla
mnie osobiscie najbardziej fascynujace sa wlasnie tzw. Ciemne Wieki,
bezposrednio nastepujace po owym wydarzeniu, a zaczynajace sie nawet
stulecie wczesniej. Sa to dzieje dekadencji i ostatecznego upadku
Cesarstwa Rzymskiego i wraz z nim najbardziej wyrafinowanej cywilizacji,
jaka stworzyl czlowiek do tego czasu. Jak gleboki byl to upadek
swiadczy, ze we Francji, obfitujacej w zabytki z epoki rzymskiej
(zwlaszcza na poludniu), nie istnieja praktycznie <> budowle z
wiekow V-X. I nie to, ze sie nie zachowaly, tylko w ciagu prawie
pieciuset lat nie zbudowano w tym kraju prawie niczego, co mogloby sie
ostac dla potomnosci. Podobnie, sztuka z epoki merowinskiej, czy nawet
karolinskiej, uderza swym prymitywizmem w porownaniu ze stylem rzymskim.
W Italii, ktora stosunkowo najbardziej obronna reka wyszla z upadku
Cesarstwa, cos budowano, ale kosciolki z tego okresu bardzo sa
biedniutkie i w wiekszosci zbudowane z wyszabrowanych elementow budowli
antycznych. Sam Rzym, liczacy pod koniec starozytnosci okolo 2 miliony
mieszkancow, przeistoczyl sie w wieksza wioske, ktorej ludnosc, odkad
podczas oblezenia miasta przez Belizariusza w poczatkach VI w. odcieto
akwedukty, przeniosla sie w okolice Tybru i pila juz wylacznie brudna
wode tegoz. O czyms takim jak kapiel w lazni mowy wiecej nie bylo.

A wiec Sredniowiecze to historia niewiarygodnego upadku, ale rowniez
powolnego, stopniowego podnoszenia sie z tego upadku. W niektorych
dziedzinach podnoszenie sie bylo szybsze (chocby wspomniane przez
autorke budownictwo koscielne), w niektorych bardzo wolne (higiena
osobista, odzywianie, a w zwiazku z tym epidemie i wielka smiertelnosc).
Ale przeciez w koncu cywilizacja sie odrodzila. J.K_ek

________________________________________________________________________


Tygodnik Powszechny 43/1993

Mieczyslaw Porebski 

                       CZY MATEJKO BYL MALARZEM?
                       =========================


Pytanie zostalo postawione, nie pozostaje nam nic innego, jak probowac
na nie odpowiedziec, i od razu przyznac sie musze, ze nie bardzo
zdawalem sobie sprawe, jakie to bedzie trudne. Nie, zeby odpowiedz nie
byla oczywista: Malowal? Malowal. Farbami? Farbami. Wiemy nawet dosc
dokladnie, jak: 


                         "Sztaluga ulepszona"


Pomysl do obrazu notowal na kawalku papieru, a mnogosc 
kresek i linii dowodzi, ze kreslac, wyrabial i doskonalil w sobie obraz,
zamierzony <>. Dzieki
ogromnej <>, notate mysli przenosil na plotno przy
pomocy pedzla i Van-Dyck-Braunu (dawniej asfaltu uzywal) - 
relacjonowal niezrownany, nie tylko zreszta gdy chodzi o takie
obserwacje techniczne matejkowskiego warsztatu, starszy kolega artysty
Izydor Jablonski. Wiemy dzieki niemu wiele. Nie tylko zreszta dzieki
niemu. Chocby to, ze "W wielkich malowidlach znakomicie umial Matejko
wykorzystac <> plotna. W <> np. podlozone
lokalnie barwy, a swiatla sucho i grubo na <> rozmieszczone.
Przy stosunkowo mniejszym nakladzie rezultat bardzo dodatni" -
dopowiada uczen Matejki, Marian Wawrzeniecki.

No coz, to wszystko byloby oczywiste, gdyby Matejko byl tylko i
wylacznie malarzem *takim jak inni*. Czy tak jednak bylo rzeczywiscie?
Pytanie nie jest retoryczne, bo jesli mialby byc *nie takim* wlasnie, to
moze w ogole malarzem nie byl, a tylko sie malarstwem dla innych,
wyzszych celow poslugiwal? I nie za malarstwo czcic go mamy, tylko za
tamto.


                          Obraz i idea


Stanislaw Witkiewicz - ojciec w ekspiacyjnej broszurze o Matejce, ktora
ukazala sie w r. 1903, wyprzedzajac pozniejszy zarys monograficzny, za
to wlasnie wini dziewietnastowieczna "estetyke", ktora "nie umiala
odroznic obrazu od idei", i skutkiem tego "w Matejce tez widziala ona
tylko historyka przemawiajacego nie z kart ksiazki wprawdzie, lecz z
zamalowanych plocien".

I nie wiem, czy mam racje, ale tak naprawde to Matejko historycznym
malarzem (z akcentem na "historycznym") w dziewietnastowiecznym tego
slowa znaczeniu nie byl, bo sie w tym systemie kwalifikacyjnym po prostu
nie miescil. I wszystkie pretensje, ktorych mu oto na biezaco, a i
pozniej nie szczedzono, byly w zasadzie sluszne.

Jezeli jednak nie byl malarzem historycznym? Witkiewicz ma za zle
"estetyce" - sposobowi patrzenia na obrazy, odbiorowi wlasnie,
powiedzielibysmy raczej - ze nie umiala ona odroznic obrazu od idei.
Obawiam sie, ze i my nie zawsze jeszcze to potrafimy. Rezultatem jest
zabieg, ktory nazwalbym *redukcja ideologiczna* dziela, rownie zreszta
dla badan nad sztuka niebezpieczny jak wszelkie inne tego rodzaju
redukcje - stylograficzna, ikonograficzna, ikonologiczna. Rownie? Chyba
jednak duzo bardziej, ze wzgledu na oddzwiek spoleczny, jaki ona,
nieporownanie szerzej od tamtych, odnajduje. Bo co to w koncu daje,
zwlaszcza gdy idzie o Matejke, ktory ideologiem - nie sposob tego w
koncu nie przyznac - byl raczej watpliwym.

Pamietamy - lapie sie na tym "my", bo to przeciez rowne czterdziesci
lat temu - pamietamy wiec, jakie w owe lata toczyly sie spory o
ideologie Jana Matejki. Razem ze slynna teza o przelamaniu tworczosci
mistrza na dwa okresy: sluszny - patriotyczno-mieszczanski i niesluszny
- patriotyczno-solidarystyczny pod stanczykowskim patronatem. Dzielono
ja tak zreszta juz i wczesniej: "Wtenczas pomijalismy zalety malarza,
poniewaz <>, a teraz pomijamy i wady i zalety,
poniewaz ja gloryfikuje" - pisal z wlasciwym sobie sarkazmem Antoni
Sygietynski.


                         Czarny cien masona


Interesujace <> do tej ideologicznej przepychanki wniosla
ostatnio ksiazka Jaroslawa Krawczyka <>. Nie chodzi
mi o samo przypomnienie, ze poglady polityczne Matejki niekoniecznie
ewoluowaly w strone stanczykowskiego konserwatyzmu, ale grzezly gdzies
wsrod nadto dobrze nam znanych populistycznych, jakbysmy dzis
powiedzieli, fobii i resentymentow. <> stanowi to, ze Krawczyk
szuka jednoznacznych politycznie deklaracji artysty nie tylko w takich
czy innych jego wypowiedziach i komentarzach, ale takze i w samych
obrazach. Dochodzi przy tym do wniosku, ze taka ideologiczna sygnatura
luzno na ogol wiaze sie z glownym watkiem czy tematem obrazu. Nie
doszukamy sie jej obecnosci w przygotowawczych, precyzujacych przewodnia
idee artysty rysunkach i szkicach kompozycyjnych, pojawia sie juz w
ostatnim jakby momencie, gdzies na obrzezach czy w tle konczonego juz
plotna. Zablakany do obrazu czy troche na sile wciagany wen chlop,
czarny cien masona, zadowolony gest Zyda, odwrocona od wiwatujacego
tlumu twarz swiatobliwego jalmuznika, nie tyle uczestnicza w wydarzeniu,
co mu swiadkuja, informujac nas o ideowo-politycznym stanowisku autora. 

Jaki stad wniosek? Chyba ten, ze nie ideologia byla sila motoryczna,
ktora wyzwalala moce tworcze artysty.


                          Kaplan i blazen


Jesli wiec nie historia sama i nie ideologia, wiec co? Odpowiedzi szukac
musimy dalej w obrazach. Dac ja moga, sadze, te kluczowe postacie, z
ktorymi sie artysta, uzyczajac im wlasnych rysow, identyfikowal. A wiec
przede wszystkim Stanczyk i Skarga. Powiedziano o nich, wydac by sie
moglo, juz wszystko. Z jednej strony krowlewski trefnis, gorzko
zatroskany o losy ojczyzny w momentach nie tylko niepowodzen (utrata
Smolenska), ale i cieszacych oczy (hold pruski) triumfow. Z drugiej
rzucajacy od oltarza gromy i grozby kaplan - klasyczna opozycja Leszka
Kolakowskiego. Wlasnie kaplan, a nie prorok zaglady, jak zwyklo sie
interpretowac postac Skargi. Prorok wieszczy gdzies z peryferii, z
jednego z tych granicznych grobow, na ktorym podobnie jak w
<> usiadl pan-dziad z lira - Wernyhora. Skarga przemawia ze
stopni oltarza, przyodziany jest stula, powoluje sie, owszem, na
Izajasza, ale jest to wielka retoryka kaznodziei, a nie opetany
wieszczym widzeniem glos proroka. Skarga przemawia z poreczenia niejako
swietego meczennika, biskupa Stanislawa, wprost od jego wyniesionej na
oltarze srebrnej trumny. Czy jest to jednak az tak wazne? Sadze, ze tak.

Zwrocic chcialbym tu uwage na publikacje, ktora nasza matejkologia
dotychczas przeoczala. Nie tyczaca Matejki. Chodzi o blaznow, ale nie
tych ze znanym nam romantycznym rodowodem, ale tych prawdziwie, po
Matejkowsku staropolskich, ktorymi zajal sie niezmozony poszukiwacz
historyczno-obyczajowych ciekawostek, Kazimierz Wojcicki. Mlody Matejko
nie mogl nie miec w reku jego wydanych w roku 1843 <>. Czy zastanowil go tam, w szkicu o blaznach wlasnie,
cytat ze <> samego Reja, trudno powiedziec. Nam jednak
zrobic to warto. Powiada Rej:


      
        Stanczyk ci byl, lecz mogli Stanislawem prawie
        Przezwac go, przypatrujac sie dziwnej swieckiej sprawie,
        Bo sie prawdy namowil, w szalonej postawie,
        Gdyz ci, co im nalezy, milcza o niej prawie.
        


Prosze zauwazyc, ze stala sie tu rzecz szczegolna - zrownana zostala
"swiecka sprawa" Stanczyka - "malego Stanislawa" - z kaplanska misja
gloszenia prawdy, czego ofiara padl jego swiety patron. Czyz zatem
artysta, a wiec troche jakby jednak cieszacy wzrok gawiedzi foralny czy
palacowy blazen, nie mialby prawa uzyczyc swych portretowych rysow takze
i przeciwstawionemu mu kaplanowi, przemawiajacemu w samym sakralnym
centrum katedry biskupiej i kraju?


                       Berlo interrexa


A prawo wieszczenia? Zapewne rowniez i ono. Wszakze po wieszczach
przejmowal Matejko - berlo interrexa, a wiec rowniez i funkcje
krolewskie; w sensie oczywiscie duchowym, ale nie tylko. Potrafil
przeciez zzymac sie, awanturowac do upadlego, gdy w Krakowie, w ochronie
zabytkow na przyklad, cos dzialo sie nie po jego mysli. Nie mowiac juz o
tym, ze probowal prowadzic tez wlasna, dalekosiezna, choc nie
najbardziej ponoc udana polityke miedzynarodowa. Te z Sobieskim pod
Wiedniem, z Joanna d'Arc, ale i z bracmi Czechami, z unicka Rusia.

Bo jesli nawet nie byl krolem, to byl w swoim, oblednym moze, ale nie
pozbawionym wewnetrznej slusznosci mniemaniu, krolom rowny. Mogl siadac
u ich stop w pozie zamyslonego blazna w tak uroczystych momentach, jak
hold pruski, ale byl <> i tym, ktory w roli nadwornego
architekta i rzezbiarza, sledzil z ubocza rozwijajace sie w czerwieniach
i zlocie widowisko, by je potem uwiecznic, <>, czy moze
nawet kreowac w malarskiej wizji, tak jak jego poprzednik Berrecci
kreowal dla zasiadajacego na majestacie wladcy grobowa kaplice, sygnujac
ja u szczytu swoim imieniem.


                         Jak malowal?


I tu pora zapytac wreszcie, jakim malarzem byl Matejko. Bo zgodzic sie
chyba przyjdzie, po tym wszystkim, co tu przypomniane zostalo, ze nie
byl po prostu kronikarzem minionych wydarzen, nie byl ilustratorem nie
przez siebie pisanej ksiegi dziejow, nie byl inscenizatorem deklarowanej
na marginesach dziela koncepcji ideologicznej. Byl wlasnie i tylko
<>, ktory ma cos odbiorcy do powiedzenia
<> Poslugujac sie przy tym srodkami malarskimi.
A wiec - no wlasnie - co malowal?

Opowiadal kolega artysty Gryglewski, ze na prosbe by Matejko zabral go
ze soba, kiedy pojdzie na Wawel rysowac do kazania Skargi stalle,
chronione na codzien oponami, mial mu powiedziec, ze nie wie jeszcze jak
to z tymi stallami bedzie, bo "<>". W koncu
jednak stalle na obrazie sie pojawily, tyle ze zatopione w glebokim
mroku.

I oto widzimy mlodego Matejke, jak stoi sam w ciemnawym prezbiterium
wawelskiej katedry twarza ku sanktuarium swietego Stanislawa, widzi na
jego stopniach Skarge z wzniesionymi ramionami, widzi, w stallach
wlasnie, w ich wczesnobarokowym wystroju kanclerza Zamoyskiego, widzi i
innych aktorow majacego sie tu rozegrac widowiska, moze juz szuka wsrod
znajomych twarzy tych, ktore by najlepiej pasowaly do zobaczonych
przezen postaci i nie zdaje sobie chyba sprawy, ze te postacie to juz
tylko fantomy. Jako ze w tym czasie, gdy staly juz w prezbiterium owe
katedralne stalle (rok 1616) i gdy prochy swietego zyskaly swa
monumentalna oprawe (lata 1626-29), panowanie Zygmunta III dobiegalo
konca i wiekszosci tych, do ktorych kazac by mogl Piotr Skarga spod
dzwiganej przez anioly srebrnej trumny na swiecie juz nie bylo. O tym,
ze rezyserowane przez Matejke wielkie plotna zaludniaja fantomy, pisala
Stefania Zahorska juz w latach trzydziestych, teraz po opublikowanych
swiezo "fantazmatycznych" studiach profesor Janion, nabiera to
okreslenie necacej aktualnosci. Warto tez zwrocic uwage na to, co w
Krakowie jako pelnym mgiel i oparow miescie fantomow pisal niedawno <> Kantora znany francuski krytyk, Guy Scarpetta. Wywolywanie
duchow to przeciez nasza narodowa specjalnosc.

Podobnie jak ze <>, jest i z <>. Juz
czterdziesci lat temu, na sesji, podczas ktorej mowilo sie glownie o
ideologii i realizmie Matejki, jeden tylko profesor Bochniak trzezwo
zauwazyl, ze ten realizm nie do konca jest taki znowu historyczny, bo
"nizsza wieza Kosciola Mariackiego ma tu helm z roku 1592, a Sukiennice
postac nadana im w poczatkowych latach drugiej polowy wieku XVI przez
Padovana, mimo ze data akcji jest rok 1525". Dzis wydaje mi sie to
wystapienie najwazniejszym osiagnieciem naukowym sesji, wtedy pamietam,
zbulwersowalo mnie, ale wnioski przyszlo odlozyc na pozniej. Co
niniejszym czynie.


                             Mitotworca


Sa one takie: Matejko nie byl trzymajacym sie po dziewietnastowiecznemu
faktow malarzem "historycznym", byl mitotworca, dzialajacym w
pozaczasowym "metahistorycznym" acz wypelnionym zabytkami przeszlosci
<>. Stad nie fantazmatyczna ale wrecz fantasmagoryczna ostrosc
wmalowywanych przezen w obraz detali, ich agresywna pierwszoplanowosc,
ich nie historyczna ale alegoryczna intepretacja. Alegoryczna, ale
zwracajaca sie w strone symbolizmu. Czym bowiem symbol rozni sie od
alegorii?

Zapytajmy jednak najpierw, czym jest mit. Pomijajac wszystkie kolejne
uczone definicje, poprzestalbym na stwierdzeniu, ze mit jest czyms w
rodzaju zbiorowego snu okreslonej kulturowej, narodowej, czy
religijnej wspolnoty. Snu, ktory jak wszystkie sny staje sie uchwytny,
konkretyzuje sie dopiero, kiedy jest opowiadany czy widowiskowo
(rytualnie) tworzony, odtwarzany i przetwarzany. Matejko takim wlasnie
byl tworca - uwidaczniaczem mitu o niezwyklej, czego nie potrzeba
podkreslac, sile i nosnosci dzialania, mitu, ktory w oczach kilku juz
pokolen Polakow zastapil im uczciwa historie. Ktoz bowiem sklonny jest
dzisiaj tak naprawde uwierzyc, ze Skarga nie glosil swych kazan od grobu
sw. Stanislawa, ze pod Grunwaldem nie bylo salwujacego sie ucieczka, by
ratowac Zakon, komtura swieckiego von Plauen, ze Rejtan na sejmie 1773
roku nie protestowal przeciw Targowicy.

Co nie znaczy przeciez, ze mity klamia. Wlasciwa im jest, tak
przynajmniej chcialbym to zrozumiec, pewna szczegolna <> logiczna, taka mianowicie, ktora moze prawdziwie wynikac z
dowolnych, nawet ewidentnie falszujacych przeslanek, sama atoli,
interpretowana wlasciwie, moze prawdziwie implikowac - jak mity wlasnie
- prawdy wyzszego niejako rzedu. Ze na przyklad zdrada zawsze jest
zdrada, polityczna nieopatrznosc polityczna nieopatrznoscia, cywilna (i
duchowa) odwaga w gloszeniu prawdy - odwaga. Matejkowski mit zlotego
wieku, wielkosci, winy, kary i wielkopostnej pokuty narodu, takie
wlasnie, proste prawdy nader skutecznie malarskimi srodkami uwidacznial.
 

                             Sny prywatne


A teraz wracam do symbolizmu. Powiedzialem, ze mit jest snem zbiorowym,
a tym samym formulowanym niejako na dystans, publicznie, poprzez
alegorie. <> to wlasnie mowic na dystans, publicznie, na
agorze, oddzielajac slowa czy obrazy od znaczen, szukajac ich gdzie
indziej, dalej poza nimi. Symbol ten dystans likwiduje. <> to
spotykac sie, skladac sie razem, przyblizac. Poza snami snionymi
publicznie sa bowiem jeszcze sny prywatne, najglebiej osobiste,
najtrudniej przekazywalne. Ich trzecia wartosc logiczna nie znajduje
sie tu pomiedzy wyraznie rozdzielonymi prawda i falszem, znajduje sie
gdzies na styku pomiedzy samouluda, omamieniem, zmieniajaca widzenie
fascynacja a prawda wewnetrznego przezycia.

Czy Matejko miewal takie prywatne sny, wlasne prywatne widzenie
przetaczajacych sie przez nas dziejow? Sadze, ze tak. Te drugie, prywatne
sny Matejki odnajdziemy w obrazach mniej opatrzonych, pobocznych
niejako, zaskakujacych czasem swa malarska swietnoscia, a czasami, bo
bywalo niestety roznie, dosc, prawde powiedziawszy, kiczowatych.

Posluze sie przykladem. Jak wspomnialem, sposrod czterech rol, ktore
jako artysta i malarza bral na siebie Matejko, byla rowniez rola
krolewskiego interrexa. Dodac nalezy, ze w swoich wielkich plotnach
Matejko z sama osoba monarchy, co zreszta zrozumiale, nie identyfikowal
sie nigdy, wyznaczal sobie raczej miejsce wsrod krolewskiego dworu.
Zauwazmy jednak, ze w bardziej prywatnych snach artysty identyfikacja, i
to nie byle jaka, miala miejsce, przenikajac nawet do jednego z wielkich
plocien, a mianowicie do <>. Nie ulega bowiem kwestii, ze wlasnie
z tym, najbardziej "swieckim", jakby powiedzial Rej, z naszych monarchow
identyfikowal sie i to <>, w najbardziej osobistych swoich
snach, Matejko. Jest bowiem Zygmunt August z <>, swoja czernia i
spieta wewnetrznie postawa wyobcowany jakby z otoczenia, ktore wzywa od
tronu do wymuszonej przysiegi, i jest Zygmunt August,  <>
wlasnie w jego duecie milosnym z Barbara, w swietnych rysunkach,
akwarelach, mniej swietnym, moze i troche kiczowatym wlasnie obrazie. I
nic lepiej nie uprzytamnia tego wejscia w prywatnosc, jak fragment,
ktory chcialbym tu przytoczyc z malo dzis pamietanej
poetyckiej powiesci Juliana Woloszynowskiego <>.




"Zaczelo sie to od wilenskich radziwillowskich ogrodow. Wilia, rzeczka
srebrna. Drzaly drzewa topolowe sennym drzeniem. Na stawie plywaly
czarne labedzie - ubierajacej sie na czarno, w czern aksamitna
wdowienskiej zaloby - Barbary z Radziwillow Gasztoldowej.


Jej mala drobna noga stapala po swiezej trawie, obuta w czarny, na
wysokim obcasie bucik z miekka cholewka. Piekna mloda kobieta, okryta
czarnym szalem, miala suknie czarna, aksamitna, gleboko wycieta na
piersiach."




Tak i dalej - wizyjnie, nostalgicznie, konkretnie, zupelnie jak u
Matejki. W ten to sposob celebrowane publicznie alegorie przemieniaja
sie w najbardziej osobliwe, oniryczne symbole. Erotyki jest duzo w tym
drugim, symboliczno-sennym swiecie Matejki. Erotyki, nawet seksu,
sadyzmu, masochizmu, a takze krwi, katow, oprawcow, bestialstwa,
tumultow, potu, blota, motlochu. I coz, ze to historia. Takim jawil mu
sie dziejacy sie swiat. W calej jego wspanialosci i w calej jego grozie.
I gdy od tej strony spojrzec na calosc dziela artysty, trudno
zaprzeczyc, ze miedzy wielkimi plotnami, a ta mniejsza formatami, o ilez
je
dnak liczniejsza tworczoscia Mistrza zachodzi przeciez jakis przeplyw.


                       Oko wewnetrzne


I na tych, i na tamtych obrazach jest w gruncie rzeczy to samo: swiat
zobaczony <> malarza i uzewnetrzniany na kartkach
szkicownika, w akwarelach, na plotnach.

Bo nie jest jeszcze malarzem ten, kto mniej lub wiecej biegle, w taki
albo inny sposob, wedlug ustalonych zasad i wzorow, naklada, albo i nie
naklada farby na plotno, malarzem jest ten dopiero, kto potrafi ta droga
przekazac to, co swym wewnetrznym okiem rzeczywiscie zobaczyl.

I tu ostatni juz cytat.

Izydor Jablonski znotowal, ze Matejko "nie znosil <>."
Wawrzeniecki tak to fachowo komentuje:

Wiadomo, ze Wlosi, kraj wielkiej tradycji malarskiej uzywaja plocien
gruntowanych <>, "szarych" mianowicie. Lenbach juz w
fabryce zamawial "grunt lenbachowski", Whistler uznawal tylko grunt
srebrno-szary. I dodaje:

"Bialy grunt plotna, potrzebny impresjonistom dla podniesienia blasku
farby, <> i artysta musi sie go spiesznie
wyzbyc, zanim mysl swoja jako tako na plotnie zaznaczona zobaczy".

Impresjonisci byli w wieku Matejki, Cezanne, ktory czasem tu i tam biale
plotno zostawial, byl niemalze jego rowiesnikiem.

Zauwazmy, ze obaj byli dosc nieokrzesanymi prowincjuszami i, jak o tym
swiadcza wczesne prace Cezanne'a wyszli z dosc podobnego kregu
prowincjonalnych obsesji, lekow i fantazmatow. Roznica polegala na tym,
ze w czasie wojny francusko-pruskiej 1870 roku Cezanne "pracowal duzo
nad motywem z Estaque" i dal poczatek kubizmowi, Matejko w roku 1863
przewozil przez galicyjska granice chlopska furka bron dla powstancow,
malowal <>, a kiedy znalazl sie juz w Paryzu, "smutny swoj
wzrok obracal w strone Wawelu". I dal poczatek malarstwu, ktorego
najwybitniejszymi przedstawicielami byli Maurycy Gotlieb i Jacek
Malczewski, Wyspianski i - zapewne - Witkacy, Kantor, Brzozowski,
Nowosielski, i ci, ktorzy dzis jeszcze ich droge kontynuuja.  <>

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr

Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow:  krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                    karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)

Stale wspolpracuje: bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
                   
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1996). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 128_________________________