______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Wtorek, 16.01.1996 ISSN 1067-4020 nr 126 _______________________________________________________________________ W numerze: Norman Davies - Zle pojete zwyciestwo Maciej Siembieda - Wytwornia bohaterow Jurek Karczmarczuk - Francja Frangois Mitteranda, 1916 -- 1996 Jerzy Waldorff - Bonsoir monsieur Chopin _______________________________________________________________________ Szanowni Panstwo, <> budza sie niesmialo z dlugiego letargu, majacego wiele przyczyn, w tym jedna zasadnicza, czyli przeprowadzke jednego z nas (J.K_ek) w okolice Zatoki Meksykanskiej. Nie, nie znalazl sie zaden ksiaze, ktory pocalunkiem przywrocil je do zycia. Bylo paru reflektantow, ale przestraszeni rozmiarem pracy (a moze szpetota Spiacej Krolewny?) czym predzej podali tyly. Wznawiamy wiec nasz periodyk dalej we dwojke, znaczy Jurek Karczmarczuk i Jurek Krzystek. Z naturalnych powodow rezygnujemy z regularnosci ukazywania sie. Bedziemy sie pojawiac wowczas, gdy w szufladzie redakcyjnej znajdzie sie dosc materialow na nowy numer i akurat starczy sil i czasu do zredagowania go. Niniejszy numer zawiera sporo remanentow. Mamy nadzieje, ze zajmujacych. W zeszlym roku uplynelo 50 lat od zakonczenia II Wojny Swiatowej, zaczynamy wiec od artykulu Normana Daviesa z <> poswieconego temu tematowi. Ale jest i cos aktualniejszego, a w kazdym razie aktualnego dla jednego z nas - kilka slow o zmarlym przed paroma dniami Francois Mitterandzie. Przy okazji: zyczymy wszystkim Czytelnikom i Autorom wspanialego Nowego Roku. Oby sredni byl ten rok 1996: lepszy od 1995, ale gorszy od 1997. J.K_ek i J.K_uk ________________________________________________________________________ The New York Review of Books 25.05.1995 Norman Davies ZLE POJETE ZWYCIESTWO ===================== Piecdziesiat lat to wydawaloby sie bardzo wiele, aby napisano definitywna historie II Wojny Swiatowej, zas historycy osiagneli pewien konsensus w intepretacji jej przebiegu. W rzeczywistosci nic takiego nie nastapilo i piecdziesiata rocznica zakonczenia wojny obfitowala w kontrowersje dotyczace takich wydarzen jak wyzwolenie Auschwitzu, nalot na Drezno czy wystawa <> w Smithsonian Institute. Nieporozumienia te sa szczegolnie widoczne w przypadku wydarzen we wschodniej czesci Europy, a wiec tego regionu, w ktorym rozegraly sie decydujace o wyniku wojny kampanie wojskowe i gdzie w szczegolnym stopniu wystapil konflikt ideologii. Aby uwiecznic te wydarzenia nalezy na nie spojrzec znacznie szerzej, a spojrzenia takiego jak dotad brakuje. Dlaczego niektore wydarzenia sa zapamietywane, a inne zapominane? Temu problemowi chce sie poswiecic. Nie powinnismy miec iluzji: centrum kofliktu nie bylo na Zachodzie, lecz na Wschodzie kontynentu objawiajac sie rywalizacja na smierc i zycie Trzeciej Rzeszy pod Hitlerem i Zwiazku Sowieckiego pod Stalinem. Udzialem tych nieszczesliwcow, ktorzy znalezli sie w zasiegu wladzy jednego z tych dwoch dyktatorow, staly sie olbrzymie cierpienia, duzo ciezsze niz te poniesione przez mieszkancow Europy Zachodniej. Niestety, nie oni zdominowali pismiennictwo o tych wydarzeniach. Powstanie Warszawskie z sierpnia 1944 roku wybuchlo mniej wiecej w tym samym czasie co w Paryzu. Cele powstancow byly mniej wiecej te same: oswobodzic miasto przed przybyciem wojsk sojuszniczych: amerykanskich na Zachodzie, sowieckich na Wschodzie. Gdy jednak okazalo sie, ze Sowieci zatrzymali swa ofensywe na Wisle, kleska powstania stala sie oczywista. Planowane na 2-3 dni, gora tydzien, trwalo 63 dni. Zginelo cwierc miliona ludzi, pozostali zostali deportowani do obozow. Cala furia Hitlera obrocila sie przeciw miastu, ktore nakazal zrownac z ziemia. Zamiast bronic Niemiec, tysiace zolnierzy pozostalo w Warszawie wysadzajac w powietrze i palac budynek po budynku. Mozna by przypuszczac, ze tak metodyczne unicestwienie jak by nie bylo jednej z historycznych stolic Europy stanie sie faktem znanym kazdemu, kto liznal choc troche wiedzy o wojnie. Chyba jednak tak nie jest. Gdy prezydent Niemiec zostal zaproszony na uroczystosc 50 rocznicy Powstania, odpowiedzial listem, ktory brzmial mniej wiecej tak: "Prezydent Republiki Federalnej Niemiec czuje sie zaszczycony udzialem w obchodach rocznicy powstania w Warszawskim Getcie." Prezydent sasiadujacego z Polska kraju, a w kazdym razie Biuro Prezydenckie, nie ma pojecia, ze w Warszawie byly dwa powstania, jedno w kwietniu 1943 roku w Getcie, a drugie w sierpniu 1944. Prezydent Herzog wybrnal z tej gafy bardzo dobrym przemowieniem, ale incydent ten ukazuje, jak wiele faktow II Wojny pozostaje nieznanych szerszemu ogolowi. <> prezydenta Niemiec sklonil mnie, aby podjac temat selektywnosci, czyli dlaczego nasza wiedza o tej wojnie jest czastkowa, niepelna i czesto znieksztalcona. Co wlasciwie przeszkadza, zeby o wydarzeniach z lat 1939-45 mowic w pelni i otwarcie? Na swoj wlasny uzytek zdefiniowalem ponizsze 9 kategorii selektywnosci. Prawdopodobnie mozna by ich znalezc wiecej. 1. Pierwsza kategorie stanowi cos, co nazywam selektywnoscia propagandy, czyli swiadoma i celowa metoda prezentowania jedynie tych faktow i przeklaman, ktore odpowiadaja danemu celowi politycznemu. Pomiedzy 1939 a 1945 propagandzisci dzialali po kazdej stronie frontu, rowniez w Wielkiej Brytanii, ale nie ulega watpliwosci, ze prawdziwi specjalisci pracowali gdzie indziej. Jednym z tego przykladow jest mowienie w Rosji o "Wielkiej Wojnie Ojczyznianej lat 1941-45" zamiast o II Wojnie Swiatowej. Mozna uwazac, ze kazdy kraj ma prawo nazywac swe wojny jak chce, ale w tym przypadku nalezy dostrzec, ze nazwa ta sugeruje nastepujace dwie rzeczy: ze mianowicie Sowieci nie czynili nic innego niz bohatersko bronili swej ojczyzny, oraz ze nie byli w ogole zamieszani w wydarzenia poprzedzajace atak niemiecki w 1941 roku. Jak czesto dane mi bylo czytac, ze ZSRR w latach 1939-41 byl "neutralny". Gdy ktos mieszkal na terenach wschodniej Polski, w Finlandii lub w Rumunii i widzial wkraczajace oddzialy Armii Czerwonej, nigdy by nie przypuszczal, ze byly to akty neutralnosci. Wspomnialem powyzej Powstanie Warszawskie. Nie kazdy zdaje sobie sprawe, ze stalo sie ono po wojnie obiektem wyrafinowanej propagandy. Komunistyczny rezim objawszy wladze utrzymywal, ze jedyna sila walczaca z hitlerowcami byli komunisci. W istocie rzeczy sila ta byla Armia Krajowa, po wojnie unicestwiona przez komunistow. Wielu sposrod AKowcow trafilo do tych samych cel co hitlerowcy. Powojenny rezim pierwszy raz zaczal pozytywnie wspominac o AK w latach 70-tych, przedtem jednak AK przylepiono etykietke "kolaboranckiej" i "antysemickiej". 2. Kategorie druga nazwalbym selektywnoscia osobistych percepcji. Jest ona skrajna przeciwnoscia wspomnianej uprzednio i polega na dobrowolnych i bardzo czesto nieswiadomych preferencjach osobistych, ktore kazdy z nas nosi w sobie. Pomimo, ze wielu z nas, szczegolnie historykow, udaje ze sa naukowi i bezstronni, w mojej opinii nikt nie moze pretendowac do miana w pelni obiektywnego. Dwa sposrod dostepnych w jezyku angielskim opracowan dotyczacych Powstania Warszawskiego napisane zostaly piorami historykow bedacych jednoczesnie uczestnikami opisywanych przez siebie wydarzen. Jeden z nich, Janusz Zawodny, osiadl pozniej w USA; drugi, Jan Ciechanowski, zostal profesorem w Londynie. Kazdy z nich mogl pisac co uwazal. Obaj mieli dostep do tych samych zrodel. A jednak napisali dwie diametralnie rozne analizy. Zawodny, w zasadzie przychylny Powstaniu, widzial je jako grecka tragedie w ktorej Polacy, opuszczeni przez Aliantow, zostali zmiazdzeni przemoca. Ciechanowski z kolei jest bardzo krytyczny wobec przywodcow Powstania i ich decyzji podjecia walki bez uzgodnienia z Sowietami. Ksiazka Zawodnego byla w Polsce zakazana przez cenzure; dzielo Ciechanowskiego chwalone. Zaskakujace roznice miedzy obu zrodlami musza lezec w roznicach percepcji autorow. 3. Kategoria trzecia to selektywnosc geograficzna. Jesli sie chce, mozna ja nazwac zasciankowoscia. II Wojna Swiatowa byla prowadzona na dwoch zasadniczych teatrach dzialan: w Europie i na Pacyfiku. Oba te teatry sa na ogol opisywane niezaleznie od siebie. Niewiele opisow wojny w Europie na przyklad wspomina czynnik japonski, a jednak w niektorych momentach okazywal sie on kluczowy. 1 wrzesnia 1939 roku, po podpisaniu tajnego protokolu dzielacego Wschodnia Europe miedzy Niemcy i ZSRR, Niemcy zaatakowaly Polske. Ale Sowieci sie wstrzymywali, co powaznie niepokoilo dowodztwo niemieckie, liczace na szybsza pomoc. Nagle, 17 wrzesnia, Armia Czerwona wkroczyla do Polski szybko kruszac wszelki opor. 28 wrzesnia podpisano z nazistami traktat przyjazni, wspolpracy i o podziale terytorium. Powstaje pytanie: dlaczego Stalin zwlekal z atakiem? Czy tylko dlatego, ze zachowywal sie jak hiena? Byc moze. Ale najlepsze wytlumaczenie lezy w Azji. Na poczatku wrzesnia trwaly w Mongolii walki miedzy Sowietami a Japonczykami, w ktorych odznaczyl sie mlody general, Gieorgij Zukow. Rozejm z Japonia zostal podpisany 15 wrzesnia. Stalin dal rozkaz inwazji na Polske 16 wrzesnia, a 17-go wojska sowieckie przekroczyly granice. W lutym 1945 roku rozpoczela sie konferencja jaltanska. Zadaje sie czesto pytanie, dlaczego Roosevelt i Churchill, na progu zwyciestwa, podali Stalinowi Wschodnia Europe "na polmisku". Znowu, najlepsze wytlumaczenie lezy w Azji. Amerykanie nie mieli jeszcze bomby atomowej. Desant na Okinawe kosztowal ich 50 tysiecy ofiar. Gdyby przyszlo do inwazji glownych wysp japonskich, liczba ich bylaby duzo wyzsza; niektore szacunki siegaly miliona. Aby ich uniknac, wygodniej bylo wezwac na pomoc Armie Czerwona. Cena byla wolnosc Wschodniej Europy. To przypomina mi szczegolny przypadek zonglerki nazwami geograficznymi, w czym Rosjanie wykazuja wielka wprawe. Wszyscy Polacy znaja termin "Kraj Nadwislanski", ktorym zastapiono po 1864 roku zlikwidowane Krolestwo Polskie. Ale uwage zwraca jeden paragraf Umowy Jaltanskiej, ktory upowaznia Zwiazek Sowiecki do zaanektowania Wysp Kurylskich, od dawien dawna spornego terytorium miedzy Rosja a Japonia. W 1945 roku Sowieci szybko zajeli "Kuryle Polnocne" i "Kuryle Poludniowe" a ponadto cztery wysepki, ktore nigdy do Kuryli nie nalezaly. One to zostaly czym predzej nazwane "Malymi Kurylami" i japonska ich ludnosc deportowana. Gdy probuje sie wyjasnic, dlaczego rzad japonski nigdy nie pogodzil sie z tym trickiem, nieodmiennie sie slyszy: "Przeciez Stalin zajal Kuryle za zgoda Aliantow." 4. Kategoria czwarta zawiera sie w selektywnosci stereotypow. Mysle, ze jest powszechnie zrozumiale, ze jestesmy w stanie okreslac i rozumiec dzialalnosc spoleczenstwa tylko przy uzyciu nazw zbiorczych i stereotypow. Gdy opisujemy wielka wojne, nie mozemy w kazdym zdaniu detalicznie wyszczegolniac jednostek, ktore braly udzial w danej akcji. Bez uzywania nazw zbiorczych nie mozemy przetrawic calosci informacji. Dla Aliantow, Niemcy byli "wrogiem", a wrogiem byli "Niemcy". Ten najwiekszy narod Srodkowej Europy byl nam prezentowany jako skladajacy sie wylacznie z gorliwych sympatykow Hitlera. Gdy jednak przyjrzec sie blizej, mozna znalezc duzo ciekawych szczegolow. Znana jest np. historia Batalionu 101, jednostki policji pomocniczej z Hamburga, jednego z miast niemieckich najmniej oddanych ideologii hitlerowskiej (Christopher Browning, <>, Grove, 1993). Jeden ten maly oddzial wymordowal ponad 80 tysiecy ludzi, glownie polskich Zydow na lubelszczyznie. Nikt jednak z jego czlonkow nie byl nawet czlonkiem NSDAP, byli to "zwyczajni ludzie." Inny przyklad dotyczy Waffen-SS, wojskowej elity partii nazistowskiej. Poniewaz ogolowi znane sa nazwy takie jak <> lub <>, mysli sie o nich w naturalny sposob jako o najbardziej niemieckich i najbardziej ideologicznie umotywowanych oddzialach wojskowych III Rzeszy. A jednak gdy sie blizej przyjrzy pelnej liscie 39 dywizji Waffen-SS, mozna dostrzec, ze wiekszosc z nich wcale nie byla niemiecka. 5. Selektywne statystyki. Mark Twain pisal: "Lies, damned lies and statistics." Aby zrozumiec pelen wymiar tak wielkiego wydarzenia jak wojna swiatowa, zmuszeni jestesmy go skwantyfikowac. Musimy wiedziec, ilu z grubsza zolnierzy, ile dywizji bralo udzial w walkach, jakie byly straty wojskowe i ile poniesiono ofiar cywilnych. Do niedawna powtarzano w kolko cztery dobrze znane i rownie dobrze zaokraglone liczby. Pierwsza z nich to "20 milionow zabitych w czasie wojny Rosjan", druga "6 milionow zamordowanych Zydow", trzecia "6 milionow zabitych obywateli Polski" i ostatnia, "4 miliony ofiar Auschwitzu". Z tych czterech liczb jestem przekonany, ze tylko liczba zamordowanych Zydow ostanie sie rewizji. Wszystkie inne sa poddawane zmianom, w gore albo w dol. Liczba ofiar Auschwitzu zostala ostatnio okreslona przez Panstwowe Muzeum w Oswiecimiu na pomiedzy 1.2 a 1.5 miliona. Liczba "20 milionow Rosjan zabitych w wyniku wojny" pojawila sie pierwszy raz w Moskwie po tym, jak ekstrapolacja danych uzyskanych ze spisu ludnosci w roku 1959 wykazala w porownaniu z danymi przedwojennymi "deficyt" 20 milionow obywateli. Liczba ta nie wyjasnia, ze sposrod tych 20 milionow nienaturalnych smierci dobre 6 milionow mozna przypisac Stalinowi. Czy sa to istotnie ofiary faszyzmu? Rowniez nie wspomina sie, ze Rosjanie stanowili wowczas tylko 55% ludnosci ZSRR. W dodatku, jesli sie spojrzy na mape, to latwo zauwazyc, ze okupacja hitlerowska niemal nie dotknela wlasciwego terytorium Rosji. Okupowane byly Republiki Baltyckie, Bialorus i Ukraina, ale nie Rosja. Jak czesto sie slyszy teze, ktora ja uwazam za nader prawdopodobna, ze najwieksza liczbe ofiar cywilnych wojny stanowili Ukraincy? Propaganda sowiecka i jej zachodni nasladowcy zdolali generalnie rozpropagowac obraz Ukraincow w roli kolaborantow SS i straznikow obozow koncentracyjnych. 6. Nastepna kategoria, selektywnosc interesow specjalnych, wymaga byc moze najwiecej uwagi. Jest naturalne, ze kazdy narod i kazda grupa etniczna jest specjalnie zainteresowana swoim wlasnym losem. Zaczyna to byc jednak niebezpieczne gdy dana grupa prezentuje swoje doswiadczenia w izolacji od innych grup uczestniczacych w tych samych wydarzeniach. W czasie wojny na terenach Wolynia i Galicji odbylo sie, jakbysmy dzisiaj powiedzieli, <>. Setki tysiecy ludnosci glownie polskiej (ale i ukrainskiej) zostalo zamordowane przez ukrainskich nacjonalistow. Jest to jeden z zapomnianych epizodow wojny. Prowincje, o ktorych mowa, byly zamieszkale przez ludnosc wymieszana etnicznie. Przed wojna udzial Polakow, Zydow i Ukraincow byl w nich mniej wiecej rowny. Po blizszym przyjrzeniu sie wydarzeniom okazuje sie, ze wspomniana czystka ludnosci polskiej byla tylko jedna z szeregu podobnych zbrodni. Represje i wywozki na wielka skale zaczely sie zaraz po wcieleniu tych ziem w obreb ZSRR w 1939 roku. W latach 1941-42 ludnosc zydowska zostala starta z powierzchni ziemi przez nazistow. Poczawszy od 1942 roku nacjonalisci ukrainscy mordowali na wielka skale ludnosc polska, wraz z wieloma Ukraincami, ktorzy sie nawineli. Po zakonczeniu wojny i powrocie Armii Czerwonej rozpoczely sie znowu masowe represje pod haslem odwetu na "kolaborantach." W wyniku tego wszystkiego nie bylo zadnej grupy etnicznej, ktora nie odnioslaby straszliwych cierpien. Neutralni swiadkowie jednej operacji stawali sie ofiarami nastepnej. Narodowosc, ktora byla ofiara jednej zbrodni mogla z siebie wylonic sprawcow zbrodni nastepnej. Lokujac swoje sympatie w jednej z grup etnicznych mijamy sie zasadniczo z prawda. Podobne opowiadania mozna snuc o wschodnich terenach Niemiec. Zemsta, ktora na bezbronnych cywilach niemieckich wywarli Czesi badz polskie powojenne sily bezpieczenstwa byla zbrodnia wedlug wszelkich norm zachowania. 7. Z kolei moje ulubione poletko, selektywnosc profesjonalnych historykow. Jak wspomnialem wczesniej, historycy czesto uwazaja siebie za najbardziej bezstronnych komentatorow. Ja mam watpliwosci. Sa oni podatni na szereg pokus i niebezpieczenstw. Jednym z nich jest hiperspecjalizacja. Czesto sie zdarza, ze podejmuja jeden szczegolny temat w ciagu jednego krotkiego okresu czasu i ignoruja wszystko, co dzialo sie wokol niego. Ilosc wiedzy historycznej jest obecnie tak przytlaczajaca, ze nie sa oni w stanie objac jej szerszym spojrzeniem. Inna slaboscia jest przesadne poleganie na dokumentach i archiwach. Co jednak robic, kiedy archiwa sa niekompletne, lub w ogole ich nie ma? Najwiekszy uczestnik II Wojny Swiatowej, ZSRR, nigdy nie udostepnil swoich archiwow poza nielicznymi wyjatkami niezaleznym badaczom. Dzis okazuje sie, ze istnieja archiwa, o ktorych sie historykom nawet nie snilo i sa one stopniowo udostepniane. Na przyklad, istnieje w Moskwie archiwum zwane <> czyli "Archiwum Specjalne." Bylo ono przez cale dziesieciolecia trzymane osobno od odpowiednich zbiorow KC KPZR czy KGB i nikt nie mial pojecia, co zawieralo. Teraz sie wydalo, ze obejmuje ono olbrzymia kolekcje dokumentow, ktore Armia Czerwona zrabowala w Niemczech po tym, jak nazisci zlupili je w okupowanej przez siebie Europie. Jest to prawdziwy skarb. Sa tam archiwa policji francuskiej z czasow III Republiki (1871-1940) i archiwa polskiej "dwojki" czyli wywiadu wojskowego, skonfiskowane przez Gestapo w 1939 roku. Sa takze archiwa Wielkiego Ksiestwa Litewskiego jak rowniez dokumenty Armii Brytyjskiej pozostawione na plazy w Dunkierce. Wszedzie gdzie wkraczala Armia Czerwona, kradla ona zbiory uprzednio skradzione przez nazistow. Wynikiem tej sytuacji bylo, ze historycy nader czesto dysponowali tylko czastkowa dokumentacja. Znana debata nad <>, zapoczatkowana ksiazka A. J. P. Taylora, sprowadzila sie wylacznie do motywow, priorytetow i planow Hitlera. Dyskutanci mieli do dyspozycji wiele dokumentow, a zwlaszcza tzw. <> z 5 listopada 1937 r. Mimo, ze wiekszosc zgadzala sie, ze kryzys przedwojenny tak czy inaczej skonczylby sie konfliktem miedzy III Rzesza a ZSRR, nikt nie probowal analizowac celow, priorytetow czy planow Stalina. Powody tego nie sa trudne do zrozumienia. Niewielu historykow bylo sklonnych zapytac glosno, czy kraj, ktory odegral najwieksza role w wygraniu wojny z Hitlerem, nie przyczynil sie przypadkiem do jej wywolania. Wazniejsze jednak bylo, ze nie istnialy zadne dokumenty. Jesli istnieje sowiecki odpowiednik <>, to nikt go nigdy nie widzial. 8. Selektywnosc zwyciezcow. Jest truizmem, ze historie pisza zwyciezcy, a nie zwyciezeni. Zwyciestwo z 1945 roku zaowocowalo wiec czyms co ja nazywam "Schematem historii wg. Aliantow." Schemat ten po dzis dzien opisuje wydarzenia zgodnie z priorytetami okreslonymi przez Wielka Koalicje, a w szczegolnosc przez "Wielka Trojke" - USA, W. Brytanie i ZSRR. Priorytety te byly ustalone na podstawie ideologii antyfaszyzmu. Kazdy, kto walczyl przeciw Hitlerowi byl automatycznie uznawany za walczacego o wolnosc, demokracje i lepszy swiat. Wedlug tej zasady Jozef Stalin byl wielkim bojownikiem o wolnosc i demokracje. Rownoczesnie III Rzesza i jej sojusznicy zostali uznani za jedyne centrum zla. Ponadto, poniewaz nasi sprzymierzency sowieccy przyczynili sie w decydujacym stopniu do kleski III Rzeszy, ich wlasne niedostatki byly traktowane zwykle poblazliwie i z wyrozumialoscia. Historycy zgadzaja sie, ze 3/4 strat Niemcy poniesli na froncie wschodnim, za cene horrendalnych strat sowieckich. "Wujaszek Jozio" zarobil na nasza wdziecznosc. Pewnie, nie byl on "naszym typem demokraty", ale w koncu jego instynkt byl prawidlowy. Owszem, system sowiecki nie byl doskonaly, ale nie powinno sie go oceniac wedlug kryteriow stosowanych wobec wroga. To wlasnie przywiodlo nas do tego, co moj dawny mistrz A. J. P. Taylor nazwal "konsensusem norymberskim." Ustanawiajac Trybunal Norymberski w 1945 r. Alianci przyjeli zasade, ze sadzone beda tylko zbrodnie popelnione przez pokonanego wroga. Czyniac to przyczynili sie do przekonania, ze zadne inne zbrodnie nie zostaly popelnione. Oczywiscie, Trybunal ten ma wielkie zaslugi w udokumentowaniu zbrodni hitlerowskich i nikt uczciwy tego negowac nie bedzie. Watpliwosci jednak budza sie w przypadku faktow, ktore zostaly pominiete milczeniem. Gdy tylko obrona wspominala o zbrodniach, w ktore moglby byc zamieszany ktorys z Aliantow, przewodniczacy Trybunalu przerywal jej mowe: "Nie jest celem tego Sadu oceniac postepowanie sil alianckich." Tak wiec na przyklad Trybunal Norymberski zgodzil sie poczatkowo rozpatrywac sprawe dokonanej z zimna krwia masakry 26 tysiecy alianckich oficerow, akceptujac bez protestu wersje sowiecka, ze byla to "zbrodnia hitlerowska." Wkrotce jednak oskarzenie upadlo z hukiem i zostalo wycofane. Nikt w Norymberdze nie uwazal za swoj obowiazek wyjasnienie losu tych oficerow. I tak pozostalo przez 50 lat. Dopiero prezydent Gorbaczow przyznal, ze zbrodni dokonalo NKWD i fikcja stworzona przez Aliantow pekla jak banka mydlana. 9. Wreszcie ostatnia kategoria, ktora nazywam selektywnoscia moralna. W czasie wojny kazdy musi z koniecznosci byc uprzedzony. Walczy sie o sluszna sprawe a przeciw zlej. Ale moznaby sie upominac o troche wiecej dystansu w czasie pokoju. Niestety, bardzo tego dystansu brakuje. Podwojny standard moralny dalej obowiazuje. Wezmy dla przykladu sprawe przymusowej "repatriacji" do Zwiazku Sowieckiego roznych grup Wschodnich Europejczykow, w tym takich, ktorzy sluzyli w formacjach niemieckich. Niektorzy z deportowanych na niemal pewna smierc, jak Brygada Kozacka i jej rodziny, nigdy w zyciu nie byli poddanymi sowieckimi. W tym miejscu wspomne zapomnianego bohatera o nazwisku Denis Hills. Major Hills byl oficerem lacznikowym w brytyjskiej 8 Armii, przydzielonym do Korpusu Andersa. Byl czlowiekiem niezwyklym, chocby dlatego ze znal wiele jezykow z tamtego rejonu swiata. Potrafil on wykazac niesubordynacje wobec przelozonych zezwalajac np. na nielegalny wyjazd statkiem do Palestyny z portu La Spezia grupy Zydow - incydent uwieczniony w powiesci <>. Pod koniec wojny powierzono mu zadanie zbierania uchodzcow i jencow wojennych i wreczania ich Stalinowi. Pierwszy rejs do Odessy z ladunkiem 5 tysiecy bylych sowieckich jencow wojennych przekonal go, ze ludzie ci zaraz po przybyciu na miejsce byli rozstrzeliwani. Od tego czasu znalazl sie w rozterce: niewykonanie rozkazu bylo zdrada, wykonanie go - zbrodnia. Problem rozwiazal w ten sposob, ze zostawial bramy obozu otwarte na noc. Wymyslal biurokratyczne kruczki pozwalajace uniknac deportacji, podobnie jak to robili niektorzy Amerykanie. W koncu pod jego piecza ostalo sie mniej niz dwustu ludzi. Gdy oficer rosyjski, ktorego wraz z innymi w koncu wywozono do ZSRR, czynil Hillsowi z tego powodu zarzuty, ten odparl: "Pan jest cena, jaka trzeba zaplacic za to, ze inni uratowali zycie." Incydent ten, moim zdaniem, dobrze ilustruje problem selektywnej moralnosci. Nie jestesmy przyzwyczajeni do obrazu oficerow alianckich otrzymujacych niemoralne rozkazy. Ale skoro nie bylo usprawiedliwieniem dla Adolfa Eichmanna zaslanianie sie rozkazami, tak samo nie jest to usprawiedliwienie dla oficerow brytyjskich. Hillsa bardzo szybko wyrzucono z wojska. Jego wspomnienia nosza tytul <> (London: John Murray, 1992). Ilustruja one wiele epizodow historii, ktore ciagle pozostaja nieznane ogolowi. Trzy punkty na zakonczenie. Po pierwsze, selektywnosc jest nie do unikniecia. Przeszlosc jest zbyt obszerna, aby ja ogarnac w calosci. Czy nam sie to podoba czy nie, jestesmy zmuszeni do dokonywania selekcji. Po drugie, dobry historyk powinien zdawac sobie sprawe ze swych ograniczen. Najgorszy jest taki, ktory uwaza sie za bezstronnego. W koncu, uznajac swe ograniczenia jako historycy, powinnismy je uwzglednic i zminimalizowac. Uzupelniajac fakty widziane z jednej perspektywy wydarzeniami widzianymi z innej mozna miec nadzieje na stworzenie calosciowego obrazu, ktory bedzie zarowno kompletny jak i w miare dokladny, a przy tym zachowa wlasciwe proporcje. II Wojna Swiatowa byla wydarzeniem, ktore uksztaltowalo nasze obecne zycie. Przez 50 lat najwazniejszy uczestnik tej wojny prowadzil polityke niemal calkowitej selektywnosci historycznej, podczas gdy inni zwyciezcy plawili sie w blasku iluzorycznej bezstronnosci. Kraje, ktore niegdys lezaly pomiedzy ZSRR i hitlerowskimi Niemcami byly pozbawione swojego wlasnego glosu. Niedawne oswobodzenie Wschodniej Europy jest warunkiem wstepnym rekonstrukcji wiarygodnego obrazu wojny. W skrocie: nie mozna zapobiec selektywnosci pamieci, ale mozna sie starac ja przezwyciezac. Kiedys, gdzies, ktos napisze uczciwa, dokladna i kompletna historie II Wojny Swiatowej. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Cztery grosze tlumacza/skracacza dyzurnego (artykul jest skrocony mniej wiecej o 1/4): niedawno minela 50 rocznica Norymbergi. Mamy przygotowany artykul Istvana Deaka z <> na ten wlasnie temat, dobrze sie pokrywajacy z opinia Daviesa. Czytajcie <>! Po drugie: Osoba Dennisa Hillsa nie jest calkiem nieznana. Polecam nastepujace jego ksiazki: <>, <>, a zwlaszcza <> (London: Bodley Head, 1988). <> jeszcze nie znam. Z ksiazek tych, w wiekszosci autobiograficznych, wylania sie zaiste wizerunek czlowieka niezwyklego. Nie przypadkiem np. zostal skazany na kare smierci w Ugandzie za rzadow Idi Amina i cudem niemal uratowany interwencja Krolowej Brytyjskiej. Po trzecie: czytajcie <>, nie mylac go przy tym z niedzielnym dodatkiem do <> znanym jako <>. Artykul Daviesa jest tylko jednym z wielu bardzo ciekawych tekstow, ktore sie tam regularnie ukazuja. Po czwarte wreszcie i ostatnie, manipulacje historia nie sa nieznane nawet po uwolnieniu od cenzury. Patrz artykul ponizej.<> ________________________________________________________________________ Polityka nr 37/1995 Maciej Siembieda WYTWORNIA BOHATEROW =================== Jest okres zbowidowskiej swietnosci. Od wielu lat zolnierze Armii Krajowej nie sa juz wrogami ludu, a propaganda sciera z nich sline karlow reakcji i masuje ubeckie siniaki. Wolno im ubiegac sie o prawa kombatanckie, starac sie o renty i dodatki, polerowac medale. W czasie gdy cala Polska przekonuje sie nawzajem, ze AK tez strzelalo "o wolnosc i demokracje", w Opolu srodowisko jeszcze sie obwachuje. Taka geografia polityczna: tu po wojnie osiadl rozny mul - chlopcy z wolynskich puszcz, dawni rycerze UPA i szwolezerowie Goeringa. Przeniesli sie, wtopili w tlo sztandarow haftowanych Honorem i Ojczyzna, sa nie do odroznienia. Siwiejacym oddzialom AK w Opolu przewodzi pulkownik "Zbigniew". Salutuje mu kilku kresowych watazkow, wsrod nich "Grom" - dezerter z Wehrmachtu, ktory wcielenie do armii niemieckiej zmazal bojowa chwala w 11 Karpackiej Dywizji AK. Spotykaja sie, wspominaja lesne czasy, na harcerskich ogniskach budza jek zazdrosci, a w spoleczenstwie - podziw. Blask ryngrafow i oficerek oslepia szczegolnie H., zamoznego opolskiego rzemieslnika, a przy tym znajomego "Groma", ktory od miesiecy zabiega o audiencje u "Zbigniewa". Jest natretny, dlatego "Grom" ustepuje i H. zostaje przyjety. Po kilku tygodniach Grom ze zdziwieniem dostrzega H. na zebraniu kombatantow 11 Dywizji. Rzemieslnik poklepuje po ramionach, porusza sie jak zawodowy rotmistrz i od razu widac, ze to nie ten sam czlowiek. Paru kolegow tytuluje go "Zbikiem". Dziwna sytuacja w ulamku sekundy doprowadza do wrzenia partyzancka krew: O co tu chodzi, do jasnej cholery? - pyta "Grom". "Zbigniew" kordialnie ujmuje H. pod ramie i podchodzi z nim do "Groma": Pozwol, ze ci przedstawie... major "Zbik"... dowodca 148 Pulku Piechoty AK. W "Groma" uderza piorun. ------------------------ Z zebrania pamieta juz tylko tyle, ze H. uciekal ze wzrokiem, a koledzy perswadowali: Czego sie czepiasz? Jak pulkownik mowi, znaczy tak jest. Potrzeba ci zadry na stare lata? Potrzeba - odpowiada "Grom", bo nie po to czlowiek walczyl, zeby teraz jakis kundel... Twarze kolegow tezeja. No, uwazaj - mowia - bo diabel wie, jak to z twoim walczeniem bylo. Zanim przyszlo sie do nas, nosilo sie szwabski mundurek, nie? Tak peka pierwszy granat. A kiedy opadnie jego dym, beda juz po dwoch stronach frontu: On - Wehrmacht. Oni: Armia Krajowa. Oburzenie "Groma" zostaje wdeptane w pyl zolnierskimi butami 148 Pulku Piechoty maszerujacego z opolskich Oleandrow mistyfikacji na wojne, o ktorej malo, coraz mniej ludzi pamieta. Kilku znawcom dziejow AK ze zdziwienia powiekszaja sie zrenice, ale dla nich jest gotowe wyjasnienie: Okupacyjna tradycja AK przewidywala uzupelnienie walczacych oddzialow o ich rezerwowe formacje zamelinowane w konspiracji i oznaczane dodatkowa jedynka z przodu. Znawcy kiwaja glowami. Sto czerdziesty osmy musial byc rzeczywiscie sformowany dyskretnie i z pelna perfekcja. ------------------------------- Poza znawcami jest jeszcze wazny i surowy pulkownik z Warszawy, ktory - owszem - bardzo jest rad, ze nowi koledzy dolaczyli do szeregu, ale niepokoi go ten "Grom". Dlaczego on tak, ten "Grom"? - pyta pulkownik, ale adiutanci natychmiast melduja: To Wehrmacht, panie pulkowniku, Aha. "Wehrmacht" traktowany jest zatem jak czarna owca, a w Opolu rusza wytwornia bohaterow. H. nosi majorowskie dwie belki z gwiazdka i starannie kompletuje sztab pulku, dbajac, aby znalezli sie w nim ludzie lojalni i wplywowi. W '148' bohaterami byli wszyscy. Usiekli tysiace Niemcow, rozbili duza czesc stalowego poglowia "tygrysow" i sporo z produkcji Messerschmitta. Przeprowadzili setki akcji i dostarczyli bezcennych materialow wywiadowczych, dzieki ktorym doszlo do szybszego zakonczenia drugiej wojny swiatowej. Rozpoczeto go od zwiadu, a zaraz potem poszlo do ministerstwa pisemko z propozycja, aby z rekomendacji 148 pp AK przyznac pulkownikowi W. tytul syna pulku. Stosowny dyplom przychodzi za trzy tygodnie i jest tak wyzlocony, ze zacheca do natychmiastowej nominacji pulkownika W. na ... kawalera Virtuti Militari. To juz mniej wiarygodne, ale ministerstwo daje sie nabrac. ----------------------------- W., ktory w dniu zakonczenia wojny mial 13 lat, przypina order w blasku fleszy. Wkrotce Virtuti otrzyma "Zbik" i jeden z jego zolnierzy, a na pulk spadnie deszcz laurow. Szarza 148-go na MON dystansuje brawure Somosierry. "Grom" tez ma Virtuti. Kupione krwia, nie oszustwem. Chce je oficjalnie zwrocic w gescie protestu, ale nikt go nie slucha. Dla srodowiska jest juz tylko wehrmachtowska wtyczka, szpiclem, jedynym nie poleglym wrogiem 148 pulku. Wtedy do akcji wkracza "Gryf". Byly podkomendny i zaciekly wrog "Groma" zaczyna gromadzic przeciw niemu osobliwe dossier. Zaglada "Gromowi" pod pache szukajac tatuazu SS, zbiera relacje swiadkow opowiadajacych o jego zbrodniach: kainowym mordowaniu kolegow z partyzantki podczas snu i judaszowym sprzedawaniu ich hitlerowskim mocodawcom. W swietle zbiorow "Gryfa" - "Grom" okazuje sie jedna z najczarniejszych postaci II Wojny. Wcielenie do Wehrmachtu odbija sie mu czkawka kilku dziesiecioleci. Zaden sad nie chce sluchac jego wyjasnien, wladze zalecaja uspokojenie, akowskie szarze zapominaja raptem o jego partyzanckiej glorii i "w tej chwili nie maja czasu", a koledzy zadaja bol jeszcze dotkliwszy: Wiesz "Grom", tyle lat minelo, kto by tam pamietal, jak to wtedy bylo... On pamieta wszystko. "Grom" idzie za ciosem. Do Opola przyjezdzaja umundurowani kontrolerzy. Efektem ich wizyty jest powierzchowne rozpoznanie sprawy, ale nawet ono wystarczy, aby pulkownik W. - najmlodszy heros II wojny, swiezo odznaczony Virtuti Militari - wylecial z wojska z dobrze tlumionym hukiem. W tym samym czasie MON zakreca 148 pulkowi kran zaszczytow. Wytwornia bohaterow zaczyna wydzielac coraz mocniej odczuwalny swad. Prokuratura wszczyna sledztwo, akowskie szarze "teraz to juz naprawde nie maja czasu", a historycy, ktorzy zachowali dotad klopotliwe milczenie, zaczynaja przebakiwac, ze 48 pp AK nigdy nie mial rezerwowego rzutu, a taka formacja z jedynka z przodu raczej nie istniala. Zanim jeden z autorytetow powie to na tyle glosno, aby stwierdzone znalazlo sie w akcie oskarzenia, w opolskim sadzie urosnie juz sterta akt wysoka jak partyzancki okop. Kilka dni przed rozprawa niespodziewanie umiera "Zbik". ------------------------------ Nie ma dowodcy pulku oskarzonego o fikcje - nie ma procesu. Kilkadziesiat osob oddycha z wyrazna ulga i natychmiast schodzi do podziemia. 148 pp AK idzie w rozsypke. W wydanej w 1992 roku monografii 11 Dywizji Karpackiej nie ma o nim ani slowa. Na froncie opolskim pozostaje "Gryf", ktorego pseudonim brzmi coraz glosniej w gluchej ciszy po nieistniejacym pulku. Oprowadza pod reke lokalne osobistosci, u boku wladz wojewodzkich uczestniczy w rocznicach pod Pomnikiem Bojownikow, blyska medalami, wacha czerwono-biale gozdziki, cieszy sie estyma i dotacjami na kombatanckie uroczystosci. W lasku pod Strzelcami, gdzie prokuratura bada zagadkowa sprawe jeszcze bardziej zagadkowego mordu - "Gryf" jest codziennym gosciem. Marszowym krokiem przemierza wykopy prowadzone przez zolnierzy, mowi o tysiacach akowcow rozstrzelanych i spalonych tu przez NKWD. Splendor "Gryfa" jest elementem psychologicznej wojny z "Gromem", ktory od czasu ochrzczenia "Wehrmachtem" opuszcza srodowisko weteranow i nie chce miec nic wspolnego z AK. Wycofuje sie, ale z "Gryfem" walczy wedlug strategii Hammurabiego: kompletuje dokumenty i relacje demaskujace tamtego, zbiera fotografie, zmudnie rekonstruuje prawde, rozsyla kserokopie. Od poczatku 1991 roku uroczystosci patriotyczne odbywaja sie juz bez udzialu "Gryfa", a latem "Grom" moze zlozyc bron. 11 czerwca 1992 roku Urzad ds. Kombatantow i Osob Represjonowanych decyzja nr 20/150 pozbawia "Gryfa" uprawnien kombatanckich ze wzgledu na przynaleznosc do NKWD, KBW i ORMO. Balon peka. PS. Pseudonimy i inicjaly zostaly zmienione. ________________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk FRANCJA FRANCOIS MITTERANDA, 1916 -- 1996 ========================================= Francja pozegnala z honorami i nieudawanym smutkiem bylego prezydenta. Byl aktywny na tutejszej scenie politycznej przez 50 lat, z pewnoscia wycisnal niezacieralny przez wiele dziesiecioleci slad na historii Francji i Europy. Dziwne mial troche zycie, kontrowersyjna polityke, niezupelnie oczywista role w roznych aferach, wrogow co niemiara, ale jak usiasc i sie zastanowic, to mozna stwierdzic, ze byl <> politykiem francuskim, ktory - bez wspomozenia wzgledami czysto protokolarnymi - zasluzyl na dzien zaloby narodowej. Prawie polowa Francuzow uwaza, ze goruje nad de Gaullem, ale 64 proc. sadzi, ze ma na sumieniu istotne grzechy. Trudno powiedziec co kraj rzeczywiscie mu zawdziecza, co bez niego by nie powstalo. Byl jednak glowa panstwa przez 14 lat, i nadal krajowi pewien styl, pewna atmosfere, ktora wiekszosc Francuzow chwali. Ja tez. Nie potrafie pisac biografii, nie dysponuje materialami i niniejszy tekst jest pisana jednym ciegiem niekompletna impresja, w dodatku bez odpowiedniego dystansu czasowego. Nie jest zadna laurka, ale byc moze gdyby nie otwartosc kulturowa Francji, jej sympatyczne promieniowanie w kierunku Polski od poczatku lat osiemdziesiatych, nie jezdzilbym tak czesto tutaj i w koncu bym nie zostal na nieco dluzej. A byla to Francja Mitteranda... Francuzi maja do smierci ludzi znanych stosunek wieloznaczny, jest to mieszanina pompatycznosci i wisielczego humoru. Gdy umarl general de Gaulle, jakas gazeta w stylu <> czy <> wydrukowala grubymi literami na pierwszej stronie: "Tragiczny wypadek w Colombey les Deux Eglises: jedna ofiara smiertelna...". A teraz bylo to jakos inaczej. W jednym bezceremonialnym marionetkowym programie TV, kpiacym z absolutnie wszystkiego, przedstawiono Langa, Rocarda i Fabiusa, wiernych adiutantow Mitteranda, rozpaczliwie placzacych. Zblizyl sie do nich Jospin, aktualny przywodca Partii Socjalistycznej i zaczal ich pocieszac: "Nie placzcie, wiem, Tonton odszedl, trudno, ale przeciez ja tu jestem z wami!". Tamci umilkli, popatrzyli na niego i dopiero w rozdzierajacy tragiczny szloch!... (Choc po paru dniach obrazki ulegaja zmianie i teraz marionetka-duch Mitteranda chwali z ekranu Kohla za wspaniale aktorstwo i skrupulatne przestrzeganie scenariusza, ktory zmarly prezydent napisal juz pare tygodni temu dla tych wszystkich durni. Dowodzi, ze przeciez ta pompa pogrzebowa, gdzie obok siebie stoja jego zona i nieslubna corka, gryzacy siebie zwykle po nogach polityczni "przyjaciele" itp., to jest wyrezyserowany przez niego teatr, bo oni wszyscy byli za glupi, zeby sami wpasc na taki happening. A marionetki Fabiusa i Jospina na pytanie co teraz socjalisci planuja na przyszlosc stwierdzaja, ze maja wspanialy pomysl, mianowicie aby uczcic dwa septenaty dwiema minutami ciszy, tylko ze wzruszenia zapominaja wlaczyc stopery i ciagnie sie to po dzis dzien.) Mitterand byl socjalista. Ale na uroczystosci pogrzebowej w Notre Dame Helmuth Kohl mial naprawde lzy w oczach. Prawicowi politycy, jak prezydent Chirac, powyglaszali rozne godne sentencje pogrzebowe pozbawione trywialnych elementow krytycznych, za to komunisci nie omieszkali wypomniec, ze zawiodl on lud pracujacy (kto by pomyslal?), a czolowa dzialaczka ekologistow stwierdzila, ze woli nie pamietac jak to sluzby specjalne francuskie zatopily <>. Wyobrazam sobie jak nieboszczyk w zaswiatach skreca sie za smiechu gdy de Villiers, drugi od prawej po Le Penie i zajadly przeciwnik Chiraca w ostatnich wyborach, teraz sumituje prezydenta w imieniu tych, ktorzy na niego glosowali, zeby za bardzo nie korzystal z dziedzictwa Mitteranda! Tak, prosze panstwa, pogrzeby to okazja nie tylko, aby widziec duchy na cmentarzu, mozna tez zobaczyc kilka kolysek i stwierdzic, ze u wezglowia tego, czy owego Minerwa z cala pewnoscia nie stala... Do ostatniej chwili o nim mowiono, glownie ze wzgledow osobistych. Sledzono postepy raka prostaty i przerzuty kostne, troche przypominalo to ekshibicjonizm krolow francuskich, ktorzy publiczna czynili sfere zyciowa zwykle przez normalnych smiertelnikow uwazana za intymna. Ostatnie Boze Narodzenie spedzil w Egipcie, w towarzystwie swojej nieslubnej corki Mazarine, oficjalnie wprowadzonej w publiczna aureole prezydenta w zeszlym roku. Publiczne ujawnienie tej tajemnicy poliszynela zostalo przyjete przez Francuzow praktycznie bez zadnych ech. W odroznieniu od niektorych innych krajow, tutaj politykom w zasadzie pod lozka sie nie wlazi; czesciej juz gdzie indziej (mam na mysli portfele). Koniec mandatu mial bardzo trudny, ale i troche optymistyczny. Dozyl zalazkow pokoju w Bosni, gdzie Francuzi sie byli mocno zaangazowali, w duzej mierze dzieki niemu, gdyz nie brakowalo i innych glosow, dozyl porozumien izraelsko-palestynskich i zarowno obecni na jego pogrzebie Arafat i Perez pewnie nie zapomnieli, ze byl pierwszym prezydentem europejskim przyjetym w Izraelu po 1967, i ze wykorzystal trybune Knessetu do wezwania obu stron do ugody. Zaczyna sie nadawanie jego imienia roznym obiektom. W Lille jest to olbrzymi plac zwany Placem Europy, przed dworcem kolejowym, ktorego ambicja jest byc jednym z nowych europejskich wezlow komunikacyjnych. W Paryzu nadal mysla. Za jego kadencji powstalo wiele dziel architektury i instytucji. Np. Wielki Luk na esplanadzie La Defense, ktory zamyka os Luwr - Concorde - Luk Triumfalny, Miasteczko Nauki w La Villette, Opera na Placu Bastylii, Miasteczko Muzyki, czy nowe oddzialy Luwru ze slynna Piramida autorstwa Pei, po wybudowaniu ktorej zaczeto prezydenta nazywac Mitteramzesem albo Tonton-khamonem. Przede wszystkim jednak nowa Biblioteka Narodowa, oczko w glowie Mitteranda, ktory byl fantastycznie oczytanym bibliofilem i znawca literatury (co go zbliza do Pompidou). W kazdym razie jesli tej biblioteki nie nazwa imieniem Mitteranda, to przez wiele lat zadnym innym, bo bylby to skandal. We francuskim systemie politycznym prezydent ma aktywny, determinujacy wklad do polityki zagranicznej i w ogole duzy wplyw na rzad, o ile oczywiscie proporcje parlamentarne mu na to pozwola. Z 14 lat prezydentury Mitterand mial 10 lat "realnych rzadow", przez 4 lata funkcjonowala tutaj <>, ostatnio z Balladurem, a wczesniej jeszcze z Chirakiem jako premierami. Okazalo sie, ze to jakos dziala, nie bylo zlosliwosci ani publicystycznej walki na noze, nie bylo beznadziejnego wetowania, czy sprzecznych deklaracji. Mitterand nienawidzil wszelkich akcji destabilizujacych kraj i swiat. Stad tez wyrazal sie bardzo powsciagliwie na temat rozpadu Jugoslawii, co nieprzyjazni mu publicysci, np. Finkielkraut uznali - dosc bezsensownie - za wyraz poparcia dla wielkomocarstwowej polityki Serbii. Mial watpliwosci, czy wprowadzanie w Rosji kapitalizmu z dnia na dzien metoda ukazow Jelcyna, czy lokalnych wladykow jest rzeczywiscie sposobem na szybkie ekonomiczne odbicie od dna. W obu przypadkach mial duzo racji, w obu przypadkach nie mialo to znaczenia; zarowno tendencje odsrodkowe na Balkanach, jak i nowa polityka ekonomiczna na Wschodzie byly toczacymi sie lawinami, ktorych nikt zatrzymywac nie mogl i nie chcial. Ale Mitterand przewidzial dobrze, ze Rosja sie zdestabilizuje politycznie, ze komunisci zaczna wracac razem z politykami pokroju Zyrinowskiego, ze beda klopoty. Mitterand nie byl takze na poczatku zachwycony zjednoczeniem Niemiec, gdyz bal sie, ze nowe Niemcy otorbia sie, zeby sie wzmocnic wewnetrznie, ze konstrukcja europejska na tym ucierpi, a tendencje nacjonalistyczne niemieckie znowu zaczna zagrazac sasiadom. Pomylil sie, jak mozna (<>) uwazac, pomylke uznal szybko i jego wspolpraca i przyjazn z Kohlem staly sie dosc archetypiczne, mimo odmiennych orientacji politycznych. Rosjan w ogole lubil, ale publicznie poparl zainstalowanie Pershingow w RFN gdy ujawniono stanowiska SS-20 w NRD. Powiedzial wtedy, ze "tak, na Zachodzie jest duzo pacyfistow, ale rakiety sa na Wschodzie... ". Polityka ekonomiczna Mitteranda podczas drugiego septenatu byla dosc konserwatywna, choc na poczatku mial liczaca sie wiekszosc w parlamencie, a wybory z Chirakiem w r. 1988 wygral znaczaco, 8%-owa przewaga. Ale w momencie wyboru Mitterand mial ponad 70 lat, jak dlugo mozna byc radykalem? Francja umocnila swoja pozycje zagraniczna, ale nie poszla za bardzo do przodu. W kraju kontynuowal polityke decentralizacyjna. Inflacja pozostala mala, bezrobocie powoli roslo, przecietna konsumpcja nieco szybciej, w ogole byl to okres dosc stabilny, mimo narastajacych klopotow z imigracja i przedmiesciami. Frank byl i pozostaje dosc silny, bilans handlu zagranicznego dodatni. Ale, ze Francuzi lubia zmiany, choc, gdy politycy je oglaszaja <> wtedy sie burza, jak dwa miesiace temu, wiec ostatnie dwa lata juz byly zdominowane polityka nie socjalistow, a RPR/UDF, ugrupowan Chiraka i Balladura. Mitterand mial juz w tym wzgledzie doswiadczenie, po przegranej przez lewice wyborach w 1978 musial mianowac premiera z prawej strony sceny, co pozwolilo Chirakowi zywic zludne nadzieje, ze wygra tamte wybory prezydenckie... Poza krotkim okresem, o ktorym za chwile, socjalizm Mitteranda byl nader malo podobny do tego, co kojarzy sie przecietnemu Polakowi. Owszem, ochrona socjalna sie wzbogacala, panstwo inwestowalo jak moglo, nacisk na wyrownywanie szans edukacyjnych mlodziezy byl bardzo znaczny, ale juz nie bylo zadnych nacjonalizacji, zadnego przykrecania sruby podatkowej bogatszym. Mitterand okazal sie mniejszym radykalem niz de Gaulle! Nie tknal na przyklad Senatu, ktory nadal pozostaje dosc feudalna, zaskorupiala instytucja, nie odwazyl sie na reforme armii, ktora wedlug niektorych by sie przydala. Ale Mitterand nie cierpial formalnych kompromisow, konczenia dyskusji ustalaniem protokolow rozbieznosci i kresleniem linii demarkacyjnych. Zawsze wierzyl, ze mozliwe sa rzeczywiste uzgodnienia. Gdy nie mogl nic osiagnac, wycofywal sie, albo wycofywal innych, jak np. ministrow komunistycznych z jednego ze swych wczesnych rzadow. Od 1983 r. socjalizm francuski stal bardzo ograniczony, pieniadze i prawa rynku wykazaly swoj prymat nad ideologia. Socjalisci zgodzili sie na dezindeksacje plac zeby walczyc z inflacja, i na poglebianie nierownosci spolecznych w imie efektywnosci dzialania. Ale gdy zdobyl swoj pierwszy mandat, w 1981, otrzymujac niecale 52% glosow i pokonujac Giscarda d'Estaing, jego ambicje spoleczne byly znacznie wieksze, a polityka lewicowa o wiele bardziej zaakcentowana. Byly i ostre nacjonalizacje i fiskus dzialal inaczej. Nie byl to etatyzm socjalistyczny, wrecz przeciwnie, decentralizacja i duze swobody. To Mitterandowi, a nie de Gaulle'owi Francja zawdziecza unowoczesnienie i demokratyzacje calego <> prasowego i audiowizualnego. Wstrzasnal na poczatku zaskorupiala Francja i bylo to dosc ozywcze, ale, jak wspomnialem, Francuzi terapii szokowej nie lubia w ogole, i te lata nie sa najlepiej wspominane. Nie zapomnieli mu jednak i nie zapomna reformy prawnej, skasowania kary smierci i trybunalow wyjatkowych. Ten wklad do wspolczesnej liberalnej demokracji pozostanie trwala zasluga Mitteranda. Francuzi wiedzieli kogo wybieraja. Widzieli jak w 1977 nastapilo ostateczne rozdarcie miedzy socjalistami i komunistami w kwestiach aktualizacji wspolnego Programu i juz nie bylo mowy o zadnej zasadniczej wspolpracy. Mieli okazje poznac program Mitteranda po kongresie w Epinay w 1971, gdzie powstala pod jego przywodztwem nowa, duza partia socjalistyczna. Od tej pory zreszta slowo "socjalizm" we Francji przestalo byc obelzywe i nadal traktuje sie je dosc racjonalnie. To przydaloby sie w niektorych innych krajach tez, bo walka na inwektywy bywa srednio skuteczna, czego Polakom tlumaczyc nie trzeba. Wybor na sekretarza generalnego socjalistow przypieczetowal pozniejsza droge zyciowa Mitteranda, ale znany byl wczesniej. Powrot de Gaulle'a w 1958 zepchnal go na dwadziescia pare lat do opozycji, wiadomo, ze nie darzyl V Republiki specjalna sympatia. Przedtem jednak byl jedenascie razy ministrem IV Republiki, w tym i ministrem Spraw Wewnetrznych i ministrem Sprawiedliwosci. Dobrze poznal arkana polityki. A polityce sie poswiecil bez reszty juz w 1946, gdy zostal deputowanym z ramienia <>, centro-prawicowej (tak, tak!) partii, ktora swoja nazwa deklarowala odciecie sie od sasiadow z prawa. Ten wybor kariery byl oczywiscie uwarunkowany wczesniejszymi doswiadczeniami, Mitterand zmuszony z koniecznosci dziejowej do wspolpracy z de Gaullem, ktorego spotkal w Londynie, a wczesniej w Algierze, zauwazyl, ze general jest jego naturalnym oponentem politycznym, i z tej wspolpracy obaj wyniesli duza niechec do siebie. Moze de Gaulle nie mogl wybaczyc Mitterandowi, ze ten byl urzednikiem Vichy, a nawet w 1943 dostal od Petaina order la Francisque? Ale Mitterand wtedy dzialal juz aktywnie w Ruchu Oporu, pod pseudonimem Morlanda. Nawet jego najwieksi przeciwnicy nie moga mu zarzucic zadnych konkretnych plamiacych czynow. Mitterand pracowal w Komisariacie Jencow Wojennych i dzieki niemu wielu bylych jencow znalazlo sie w Resistance. Za to glownie zywil duzy szacunek dla Petaina - Petain niewatpliwie robil co mogl, aby Niemcy uwolnili szybko wszystkich Francuzow, a Mitterand sam mial jenieckie doswiadczenia, do Francji wrocil w grudniu 1941 po trzeciej, wreszcie udanej ucieczce ze stalagu, gdzie dostal sie po odniesieniu ciezkiej rany i wzieciu go do niewoli pod Verdun w czerwcu 1940. Trudno uwierzyc, ze ten sztandarowy przedstawiciel klasycznej lewicy francuskiej, zadeklarowany republikanin i Europejczyk, za mlodu, w latach trzydziestych, kontaktowal sie raczej z dosc skrajna, w kazdym razie ewidentnie antyrepublikanska prawica, pochodzil zreszta z dosc zamoznej rodziny prawicowej i katolickiej. (<> przypomina to nieco droge polityczna Victora Hugo). A ludzie niezaleznie od pogladow politycznych nadal skladaja bukiety kwiatow przed domem w Jarnac, na poludniu Fracji w rejonie Cognac, gdzie 26 pazdziernika 1916 r. na swiat przyszedl Francois. ________________________________________________________________________ Polityka nr 37/1995 Jerzy Waldorff BONSOIR MONSIEUR CHOPIN ======================= Mamy juz za soba kolejny atak schizofrenii, ktora pozwala kazdemu rodakowi stawac sie doskonalym znawca muzyki, chocby - wczesniej i pozniej - nic zgola nie mial z nia do czynienia. Atak zwany jest powszechnie "Konkursem Chopinowskim", a ten byl XIII z rzedu, tyle ze o mniejszym nieco nasileniu, bo do konkurencji z nim wystapila inna choroba, o drugim dopiero nawrocie, pod nazwa <>. Warto przypomniec muzycznego schorzenia poczatki, bo to juz nawal czasu i malo kto pamieta, jakkolwiek sprawy dawne i te dzisiejsze sa nieco podobne. - Bylo po I wojnie swiatowej, ktora nie tyle przetrzebila fizycznie, ile zubozyla kulturalna inteligencje miejska tudziez arystokracje. Sale koncertowe i teatralne zaczely pustoszec, bo swiezo wzbogaconej na wojennych szwindlach warstwie spoleczenstwa nie sztuka, jeno kabarety zaczely byc potrzebne tudziez sport, no i calkiem swiezo gromadzaca ludzi przy stolikach czworkami zaraza z angielska zwana: bridge. W pieknie zbudowanej i w Roku Panskim 1901 otwartej Filharmonii Warszawskiej jedna czwarta zapelnionej (na 2 tysiace miejsc!) sali uchodzila za frekwencje nie najgorsza, a zreszta muzycy orkiestry dorabiali sobie gra w nocnych knajpach fokstrotow, o ilez piekniejszych niz dzisiaj: Jadz do Mahagone, hen do Afryki, Patrz, jak caly plone, mam apetyt lwi. Tam spelnisz moje sny, gdy na cy-cy-cy-cy- trze zagram ci! Przygladajac sie temu wszystkiemu ze zgroza profesor Wyzszej Szkoly Muzycznej im. Fryderyka Chopina - Jerzy Zurawlew wpadl na pomysl walki z meczami sportowymi za pomoca imprez o podobnej konstrukcji i atrakcyjnosci. Dotychczas mialo to forme turniejow muzycznych. W tym czy innym miescie zjezdzali sie dwaj slawni wirtuozi i dawali kolejne wystepy, a krytycy (u nas ze znakomitym Mochnackim na czele) tudziez publicznosc przyznawaly palme pierszenstwa jednemu lub drugiemu. Tak bylo w Warszawie w 1829 r., kiedy staneli ze smyczkami do rywalizacji Paganini z Lipinskim, obwolani obaj za jednako znakomitych. Zurawlew pomyslal rzecz nowoczesniej: wieksza grupa rywalizujacej mlodziezy, kilkunastoosobowe jury i szereg nagrod przyznawanych kolejno mlodym wedle stopnia umiejetnosci. Gra mialaby sie odbywac w sali Filharmonii Warszawskiej, ze zas Szkola Chopina nalezala do Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, na ktorego czele stal ks. Czetwertynski, zaprzyjazniony z prezydentem Moscickim, wiec uzyskal wkrotce patronat Glowy Panstwa i potrzebne pieniadze, a za pole konkurencji przyjeto utwory Chopina, co dawalo jednoczesnie kulturalna reklame swiezo z martwych powstalemu Panstwu. Rezultatem takich zabiegow byl I Konkurs Chopinowski w styczniu 1927, z jury wylacznie polskim i ledwo 26 kandydatami z 8 krajow, a na dobro jurorow trzeba zapisac, ze choc nasze stosunki z ZSRR byly raczej ozieble, laureatem I nagrody zostal moskwiczanin Lew Oborin. Przelecialo lat wiele i calkiem swiezo wrocil z USA jeden z naszych raczej przecietnych krytykow muzycznych, zeby - oszolomiony blaskiem Stanow - obwiescic wszem wobec, ze dzisiaj Konkurs Chopinowski jest w skali swiatowej impreza trzeciorzedna, co nieprawda i dosc latwo uda sie tego dowiesc. Przede wszystkim jest najstarszym konkursem podwojnie monograficznym, bo majacym za przedmiot utwory jednego kompozytora, a ponadto na jeden i ten sam instrument. W naszej nowej Encyklopedii Powszechnej PWN, o ktorej niedawno wyrazalem sie na tych lamach jak najgorzej, sa przecie miejsca godne pochwaly (jak nad lozkiem kokoty rozaniec). Mam na mysli spis ponad 60 najwazniejszych na swiecie konkursow muzycznych na swiecie. Coz ze spisu wynika, ze 1. warszawski chopinowski jest najstarszy, 2. nalezy do rzadkich konkursow monograficznych, 3. mial w jury (co wazne) najslawniejszych pianistow tego wieku, zeby wspomniec tylko z minionych bez mala 70 lat: Paula Weingartena, Margerite Long, Emila Suaera, Harry Neuhausa, Artura Benedetti-Michelangeli, Artura Rubinsteina, Brunona Seidelhoffera, Nadie Boulanger, Mieczyslawa Horszowskiego, Witolda Malcuzynskiego. Nazwiska blyszczace w koronie imprezy, ale czy realnie potrzebne az w takiej ilosci?... Z okazji VII Konkursu, w ktorym gralo 76 kandydatow z 30 krajow, jurorzy musieli wysluchac juz na pierwszym etapie przez 10 dni: po 36 razy Poloneza-Fantazje, 23 razy Andante Spianato; po 15 razy Poloneza As i 13 razy Poloneza fis. Czy w takiej sytuacji mozna jeszcze przypuszczac, ze jurorzy za kazdym przesluchaniem zdobywali sie na swiezosc uwagi i wrazliwosci?... Raczej tylko belfrzy nawykli do codziennego sluchania po wiele razy tych samych utworow zdolni byc mogli do niejako automatycznych reakcji na palcowe pomylki sluchanej mlodziezy, bo zreszta wszyscy juz w swoich krajach przygotowane mieli ogolne koncepcje dziel bardzo starannie. Stad, ze sprawy toczyly sie w chronicznie wojowniczej Warszawie - jurorzy mieli, poza wyjatkami, jak zgodnosc w ocenie Marthy Argerich czy Krystiana Zimermana, w publicznosci zacieklych, gotowych wzniecic jedno powstanie wiecej, nieprzyjaciol. Oto kilka przykladow: w II konkursie z 1937 r. grala moja sliczna przyjaciolka, jeszcze ze studiow paryskich, Japonka Chieko Hara, ktora zachwycila publike tym w dodatku, ze wystepowala w barwnym kimonie, alisci nieczule jury przyznalo jej ledwo drugi dyplom uznania, co tak rozwscieczylo sluchaczy, ze byliby wzieli sie do okladania sedziow, gdyby nie grupa bogatych melomanow (bywali jeszcze tacy, bywali... ), ktora z miejsca ufundowala dla Chieko tak wysoka "Nagrode Publicznosci", ze piekna dziewczyna juz bez lez w oczach grala w salonie mojej Matki, gdzie poznali sie i rozkochali w sobie Witek Malcuzynski z Colette Gaveau. Druga awantura wybuchla stosunkowo niedawno, gdy jury w ogole nie dopuscilo do finalow bardzo dziwacznie uzdolnionego, ale fascynujacego Jugoslawianina Ivo Pogorelica, co doprowadzilo do wscieklosci nie tylko publike, ale i czesc jury: Martha Argerich i angielski juror - Louis Kentner z miejsca opuscili Warszawe, wszystkie zagraniczne psy wieszajac na polskiej imprezie. A Pogorelic? Zrobil na porazce fantastyczna kariere. Trzeci i jak dotychczas ostatni skandal wybuchl po ogloszeniu werdyktu XIII Konkursu, moca ktorego I nagrody nie przyznano w ogole, a dwie drugie dostali Francuz - Philippe Giusiano i Rosjanin Aleksiej Sultanow i on tym razem obrazil sie na jury, odmowil przyjecia nagrody, a takze grania na popisie laureatow. Publicznosc raczej sie rozpytywala: - Jak pan mysli? Wygra Walesa, czy nie wygra? Siedzac w aucie przypominalem sobie jeszcze ten moment, gdy mlodziez na sali po grze Sultanowa szalala z zachwytu, a kamera TV przerzucila sie na podnoszace sie z foteli smutne panie z jury: mialy tluste pupy we lzach, ze u nich w klasach tak Chopina sie nie gra; grac nie wolno! Otoz i problem! Kazde pokolenie ma prawo do ksztaltowania dziel sztuki na miare swoich gustow. Giusiano i Sultanow grali Chopina rownie dobrze, tylko zupelnie inaczej. Giusiano z wykwintna elegancja, jak pewno grywal sam Fryderyk na wieczorkach u pani Sand, gdy goscie pod jego dyktando tanczyli niektore mazurki i walce. Sultanow zas szalal po klawiaturze, jak zeby ujezdzal Chopina w kozackim siodle na stepach Kirgizji. Czy wiec dla potrzeb wspolczesnosci tworzyc dwa odrebne jury: jedno zlozone z konserwatywnych dam wytrwale trzymajacych sie stylu salonowego, a drugie z dzokejow ze Sluzewca? Doprawdy nie wiem, sam nie wiem! Jedno zdaje mi sie pewne, ze jesli warszawskie jury przed nastepnym konkursem nie zostanie poddane gruntownym zabiegom geriatrycznym: odmlodzone w skladzie, co osiadzie za pulpitami ze zrewidowanymi regulaminami przed soba, wowczas - niesforny krytyk co wrocil z Ameryki bedzie mial racje twierdzac, ze imprezy warszawskie z poteznych ogarow zeszly na lekcewazone skowyrki (tak sie u nas w poznanskim nazywalo byle jakie psy w obejsciach). Wyszedlszy z audutorium Filharmonii musialem jeszcze przejsc przez foyer zamienione - zgodnie z zaleceniami III RP handlowej - na targowisko przeroznych towarow opatrzonych monogramami Fryderyka. Byly tam pierniczki, czekoladki, butelki z roznymi trunkami, koszulki. Brakowalo jeno z podobiznami Frycka nocniczkow, co przy uzyciu gralyby Etiude Rewolucyjna, gwoli popedzenia siusiajacych. Dojezdzajac poznym wieczorem do domu, myslalem sobie jeszcze, ze mnie osobiscie - cokolwiek stanie sie wokol - Chopin zawsze bedzie wzruszal do lez, nawet jesli nie sama muzyka, to poetyckim konterfektem utrwalonym przez K. I. Galczynskiego: Dobry wieczor, monsieur Chopin. Jak pan tutaj dostal sie? Ja przelotem z gwiazdki tej. Byc na ziemi to mi lzej: Stary szpinet, stary dwor, Ja mam tutaj cos w C-dur (taka drobnostke prosze pana), w starych nutach stary spiew, jesien, leca liscie z drzew. Pan odchodzi? Hm. To zal. Matko Boska, w taka dal! Rekawiczki. Merci bien. Bon soir, monsieur Chopin. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Trzy nutki dyzurnego melomana: Co decyduje o randze konkursu muzycznego? Chyba nie nazwiska jurorow. Duzo bardziej decydujacym czynnikiem sa dalsze losy laureatow glownych nagrod. I tu Konkurs Chopinowski wydaje sie potwierdzac swa renome. Przyjrzyjmy sie: laureaci pierwszych nagrod: Bella Dawidowicz (1949, ex aequo), Maurizio Pollini (1960), Martha Argerich (1965), Garrick Ohlson (1970) czy Krystian Zimerman (1975) porobili kariery wielkiej klasy i sa dzis gwiazdami na skale miedzynarodowa. Podobnie sporo laureatow dalszych nagrod, jak chocby Vladimir Ashkenazi (1955, bodaj trzecia nagroda) czy Mitsuko Uchida (1970, druga nagroda). W tym swietle mocno niepokoi, ze juz drugi konkurs z rzedu nie wylonil zdobywcy pierwszej nagrody. Wyrzadza sie w ten sposob mlodym artystom krzywde, gdyz nagroda taka jest niejako katapulta umozliwiajaca pionowy niemal start zawodowy. Nie znaczy to oczywiscie, ze ktos, kto nie wygra zadnego konkursu, nie ma szans na kariere. Estrada zna wielu czasem wybitnych artystow, ktorzy zadnego wspolzawodnictwa nie wygrali, a mimo to kariery zrobili. Wygranie konkursu jednak bardzo pomaga, a im wazniejszy konkurs, tym lepiej. Konflikty, a ktorych pisze Waldorff, sa znane i w innych konkursach. Pianistyka jest jednak sztuka i efekty sa tu podobne jak w sportach niewymiernych, chocby lyzwiarstwie figurowym. Sam pamietam jeszcze wiecej skandali, chocby w roku 1960, kiedy to Artur Rubinstein faworyzowal pewnego Meksykanina, a jury go nie uznalo (jury chyba mialo racje, bo o artyscie owym sluch zaginal, ale gdyby wygral konkurs, to kto wie...) Z kolei w roku 1970 zaistnial inny skandal, gdy samemu Rubinsteinowi polskie MSW odmowilo wizy wjazdowej. Coz, taki byl wowczas <>; marzec 1968 byl tylko dwa lata wczesniej. Mysle jednak, ze skandale maja znaczenie najwyzej drugorzedne. Czekam wiec zawsze na to, czy nazwiska znane z Konkursu Chopinowskiego wyplyna na powierzchnie, czy tez nie. Obawiam sie, ze ostatnim byl Pogorelic, a od tego czasu glucha cisza. Laureat I nagrody z 1980 r., narodowosci wietnamskiej znikl tak skutecznie z horyzontu, ze sam zapomnialem jego nazwiska. A ciszej nawet jakby o zdobywcy tej samej nagrody z 1985 r., ostatnim jak dotad, Rosjaninie Stanislawie Buninie. Cos tu nie tak.<> ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@info.unicaen.fr Serwery WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz, http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek) karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk) Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas) bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) zbigniew@engin.umich.edu (Zbyszek Pasek) Copyright (C) by Jurek Krzystek (1996). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". _____________________________koniec numeru 126_________________________