______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 30.09.1994          ISSN 1067-4020             nr 108
_______________________________________________________________________

W numerze:

        Henry Kissinger - "Partnerstwo" niszczy NATO
           Jan Wolenski - Niech Kosciol walczy duchem, nie prawem
       Jerzy Piekarczyk - Gloria Victis
       Adach Smiarowski - Nie dac, zeby zaszlo mgla
         Michal Babilas - Wariacje przy jezyku
_______________________________________________________________________

Jesien juz sie zaczela na dobre, studenci czworkami, ze spiewem na
ustach maszeruja do swoich uniwersytetow, ostatnia chwila, zeby uplynnic
troche remanentow z wakacji. Co czynimy, dziekujac serdecznie wszystkim
Czytelnikom, ktorzy napisali do nas pare cieplych slow. Zwykle
dziekujemy i sugerujemy, zeby cos dluzszego napisali, do przeczytania. I
na tym ta owocna korespondencja sie konczy. Zastanawiajace jest, ze nikt
nie ma ochoty nam wyjasnic dlaczego nie ma ochoty czegos napisac. Czy
jest to tylko ten sam brak ochoty, czy jest to zjawisko bardziej
skomplikowane? Moze ktos mialby ochote przyslac nam swoja niebanalna
interpretacje tego braku ochoty? Na wszelki wypadek przesylamy wszystkim
Czytelnikom najserdeczniejsze zyczenia z okazji 60-lecia urodzin
Brigitte Bardot i zyczymy, aby starzeli sie wolniej, na przyklad jak
Kabaret Starszych Panow.
_______________________________________________________________________

<>, 13-15.08.1994; artykul z "Los Angeles Times
Syndicate International", tlum. *mak*, tytul od red. "Gazety", wpisal 
J.K_uk.

Henry Kissinger

                       "PARTNERSTWO" NISZCZY NATO
                       ==========================

Zdecydowanie najbardziej niepokojacym aspektem amerykanskiej polityki
zagranicznej, znacznie bardziej groznym niz sprawa Bosni czy Haiti, jest
postepujacy rozklad Sojuszu Atlantyckiego, stanowiacego przez pol wieku
fundament polityki zagranicznej USA. Bez watpienia rozklad imperium
radzieckiego, wycofywanie sie Armii Czerwonej i zjednoczenie Niemiec
wymagaja powaznych zmian w NATO. Dzis jednak mamy do czynienia nie z
adaptacja Sojuszu do nowej sytuacji, lecz z jego upadkiem - nie
poprzedzonym jakakolwiek debata publiczna - w wyniku czego z NATO
pozostanie pusta muszla.

W czasie trzech tegorocznych podrozy do Europy prezydent Clinton mowil o
Sojuszu tak, jakby byl on reliktem zimnej wojny. Jego obecne znaczenie
okreslal prawie wylacznie w kontekscie "Partnerstwa dla pokoju", ktorego
istote stanowi - zdaniem Clintona - nie bezpieczenstwo, lecz pojednanie:
"musimy uzyc naszej potegi wojskowej do dokonania czegos, czego nigdy
nie zrobiono na kontynencie europejskim: autentycznie, z ich wlasnej
woli, zjednoczyc wolne i niepodlegle narody w prawdziwie wolnej Europie,
zamiast miec do czynienia z kolejnymi, nowymi podzialami Europy".

Sila wojskowa jako instrument jednoczenia narodow z ich wlasnej i
nieprzymuszonej woli to pomysl, ktory - az do naszych wyjatkowo
oswieconych czasow - uchodzilby za sprzeczny w samym zalozeniu.
Zwlaszcza, ze chodzi o rozlegly obszar, obejmujacy wieksza czesc
polnocnej polkuli: Sojusz Atlantycki, dawnych satelitow ZSRR, republiki
poradzieckie, neutralne panstwa europejskie oraz, rzecz jasna, Rosje.
Taka grupa panstw to

                         zupelnie inne zwierze
                         ---------------------

niz NATO i Unia Europejska - tak jak je do tej pory rozumiano. I pod
wieloma wzgledami jest z nimi sprzeczna.

"Partnerstwo dla pokoju", po przyjeciu do niego Rosji, oraz panstw
Europy Srodkowej i Wschodniej, stalo sie faktem. Ale jeszcze nie jest za
pozno, by zapobiec sytuacji, gdy "Partnerstwo" zepchnie w cien Sojusz
Atlantycki - tak pracowicie budowany przez ostatnie 40 lat, tak
pozyteczny i wciaz tak potrzebny w swiecie pelnym konfliktow.

Celem NATO bylo zagwarantowanie bezpieczenstwa; mial bronic przed
konkretnym zagrozeniem. |Natomiast "Partnerstwo" zostalo powolane nie
dla obrony, lecz w celu rozproszenia obaw|. Wspolne planowanie wojskowe
w ramach "Partnerstwa" jest celem, ktory niczemu nie sluzy.
"Partnerstwo" - efekt dwustronnej umowy miedzy NATO a kazdym z
partnerow - nie likwiduje konkretnych zagrozen. Jakie wspolne
zagrozenie czy wspolny cel moze laczyc, powiedzmy, Hiszpanie i
Uzbekistan? Sojusz Atlantycki zakladal, ze niebezpieczenstwo grozi spoza
obszaru NATO. "Partnerstwo" natomiast dazy do rozproszenia -- poprzez
deklaracje dobrych intencji - zagrozen pojawiajacych sie w obrebie
wlasnego obszaru. I to wlasnie prezydent Clinton opisuje jako prawdziwie
nowatorski aspekt "Parnerstwa": "po raz pierwszy wszystkie panstwa
rzeczywiscie respektuja nawzajem swa integralnosc terytorialna".

Architekt "Partnerstwa", zastepca sekretarza stanu Strobe Talbott,
jeszcze w 1990 r pisal, ze zimna wojna byla niepotrzebna i ze bardziej
ugodowa polityka zachodnia polozylaby jej kres o dziesieciolecia
wczesniej. Nic wiec dziwnego, ze "Partnerstwo" jest zbudowane na
zalozeniu, iz rozszerzanie NATO na Wschod ma charakter "prowokacyjny" i
"sklocajacy". "Partnerstwo" to w rzeczywistosci powtorka traktatu z
Locarno z lat 20. - kiedy Wielka Brytania, chcac uniknac sojuszu z
Francja, zadowolila sie uznaniem granicy francuskiej przez Niemcy.

Pogon za nowoscia, rozumiana jako cel sam w sobie, uniemozliwia
wyciagniecie wnioskow z historii. W przeszlosci Rosja przewaznie nie
tyle kwestionowala granice sasiadow, ile |usilowala ich sobie
podporzadkowac| naciskiem lub szantazem. Uznanie granic, jak to zrobil
ZSRR na Konferencji Helsinskiej w 1975 r., nie bylo sprzeczne z
podporzadkowaniem sobie panstw satelickich ani z doktryna Brezniewa,
ktora zakladala prawo do interwencji w razie zagrozenia wladzy
komunistow w tych krajach. Rosja nie uwazala sie tez nigdy za panstwo
czysto europejskie. Graniczac z Azja i Bliskim Wschodem, nigdy nie byla
sklonna podporzadkowac swych stosunkow z sasiadami decyzjom
miedzynarodowym. A i dzis nie uwaza, by udzial w "Partnerstwie" pociagal
za soba takie zobowiazania - czego dowodzi jej polityka w
Azerbejdzanie, Gruzji, Tadzykistanie, ostatnio w Czeczenii.

Wielu Rosjan uwaza rozpad ich historycznego imperium za upokarzajacy. W
stosunkach z "bliska zagranica" w demokratycznej Rosji nie brak pokus
aroganckiego nacjonalizmu w dazeniu do przywrocenia dawnej jednosci.
Rosja nadal utrzymuje wojska na wiekszosci dawnego terytorium ZSRR,
mimo, ze byle republiki sa czlonkami ONZ. Wojska te biora udzial w
wojnach domowych - zgodnie ze strategia, ktora jak sie wydaje, ma na
celu uczynienie z niepodleglosci nieznosnego ciezaru, tak, by powrot
bylych republik na lono Rosji okazal sie mniejszym zlem.

Prawdziwie nowym aspektem europejskiej polityki Clintona jest proba
wytyczenia obszaru atlantyckiego ze Wschodu ku Zachodowi - co odwraca
podzial swiata stworzony po II wojnie. Jednak uczynienie z Rosji centrum
amerykanskiej polityki atlantyckiej oznacza powierzenie nieslychanie
odpowiedzialnej roli jednemu z najbardziej niestabilnych panstw swiata.

Co wiecej, USA chcialyby wyznaczyc Niemcom role - ktorej nie sprzyjaja
okolicznosci, o ktora nie prosili przywodcy w Berlinie, ktora tez
niepotrzebnie rani Wielka Brytanie i Francje. W czasie wizyty w Berlinie
Clinton wezwal Niemcy, by wziely na siebie szczegolna odpowiedzialnosc
za Europe Wschodnia, zwlaszcza za Rosje. Stosunki amerykansko-niemieckie 
nazwal "wyjatkowymi" - a to ze wzgledu na "bardziej namacalna i blizsza" 
troske Niemiec o jej stosunki z Rosja, troske z natury wieksza niz o 
"naszych pozostalych przyjaciol europejskich".

Nic bardziej nie dowodzi braku perspektywy historycznej, typowej dla
obecnej amerykanskiej polityki zagranicznej. Kazda aluzja do
potencjalnie samodzielnej i prominentnej roli kraju - ktorego kleski w
przeszlosci wynikaly wlasnie z niemoznosci prowadzenia w samym sercu
kontynentu polityki kierujacej sie wylacznie interesem narodowym - jest
rownie niepokojaca dla sasiadow Niemiec, jak i dla architektow
niemieckiej polityki powojennej.

Od chwili utworzenia RFN w 1949 r. bylem nieodmiennie rzecznikiem jak
najscislejszych stosunkow z Niemcami. Bylem pelen podziwu dla
konsekwencji, z jaka glowne partie kontynuowaly dziedzictwo wielkiego
kanclerza Adenauera, ktory chcial, by Niemcy odgrywaly pierwszoplanowa
role w Europie - lecz nie na gruncie czysto narodowym, ale jako
integralna czesc Sojuszu Atlantyckiego i Unii Europejskiej. I nie jest
bez znaczenia, ze odpowiadajac Clintonowi, kanclerz Helmuth Kohl -- byc
moze najmadrzejszy z przywodcow dzisiejszej Europy -- przywolal te
wlasnie tradycje.

Wplyw "szczegolnych" stosunkow niemiecko-amerykanskich na reszte
Europy - ktora juz dzis niepokoi sie o skutki zjednoczenia Niemiec -
bedzie polegal na przyspieszeniu procesu separowania sie Europy
Zachodniej od USA, izolacji Niemiec w Europie i na narastaniu niepokojow
w Europie Wschodniej. Innymi slowy, powstanie sytuacja dokladnie
przeciwna do tej, do jakiej dazy administracja amerykanska.

Gdyby wiec obecne tendencje mialy sie utrzymac, NATO bedzie coraz
bardziej tracilo busole. Mimo rytualnych zaprzeczen polityka atlantycka
administracji Clintona tworzy w Europie

                         dwie kategorie granic
                         ---------------------

granice gwarantowane i tak nie sa zagrozone, a granice zagrozone nie sa
gwarantowane. W wyniku czego w Europie Srodkowej i Wschodniej powstaje
szara strefa, ktora mieszkajace tam narody uwazaja za bardzo grozna i
ktora moze jedynie pobudzac niebezpieczne sklonnosci. Zadne uspokajajace
slowa nie moga zmienic faktu, ze Polska, ktora w ciagu dwoch wiekow byla
czterokrotnie dzielona przez Rosje, widzi w niej zagrozenie, a nie
partnera. Nie ma tez dowodow na to, ze historyczne dazenie Rosji do
ograniczenia wplywow Zachodu w poblizu swych granic zmienilo sie w
sposob znaczacy.

Rozmaite kraje dolaczaja wiec do "Partnerstwa", by wcielic w zycie
wzajemnie sprzeczne koncepcje. Narody Europy Srodkowej i Wschodniej
widza w nim krok na drodze do NATO. Rosja przystepuje do "Partnerstwa",
by pozbawic NATO dotychczasowej tresci - czego dowodza rozne propozycje
rosyjskie, az po zadanie prawa weta wobec decyzji Sojuszu.

Tak wiec przywodcy USA - obiecujac Polsce, ze jej czlonkostwo w NATO
jest tuz-tuz i zapewniajac Rosje, ze moze przylaczyc sie do kazdego
ukladu bezpieczenstwa otwartego dla jej bylych satelitow (innymi slowy:
potencjalnie moze tez stac sie tez czlonkiem NATO) - musza wywolac
nieuchronny zamet lub cos gorszego, gdy przyjdzie rozliczyc sie z
obietnic. W kazdym razie perspektywa czlonkostwa Rosji w NATO powoduje,
iz Sojusz przestaje byc ukladem chroniacym przed zagrozeniami. A
przeciez zostal skonstruowany po to, by bronic swych czlonkow przed
zagrozeniami zewnetrznymi, a nie zagrozeniami ze strony czlonkow NATO.

Jak na ironie, usilne starania, by nie dopuscic do powstania nowych
linii podzialu, zbiegaja sie w czasie z ekspansja Unii Europejskiej,
ktora w efekcie doprowadzi do przesuniecia granicy NATO na Wschod. Kiedy
Austria, Szwecja i Finlandia (ta ostatnia graniczy z Rosja) wejda do
Unii i kiedy dolacza do niej - jak sie planuje - panstwa Europy
Wschodniej, wejda one w sklad struktury politycznej, ktorej glowni
czlonkowie sa zarazem czlonkami-zalozycielami NATO. Jest malo
prawdopodobne, by panstwa czlonkowskie NATO nalezace do Unii
Europejskiej pozostaly bezczynne wobec ataku na panstwa nie bedace
czlonkami NATO. Prowadzi to badz do faktycznego rozszerzenia zobowiazan
NATO, badz do rozlamu miedzy Ameryka a Unia Europejska.

Spojna polityka atlantycka musi wiec spelniac dwa wymogi: nadac
Sojuszowi nowy kierunek, w tym uregulowac sprawy czlonkostwa, oraz
oddzielic organizacyjnie program "Partnerstwa" od dzialalnosci Sojuszu.

Jesli chodzi o pierwsza sprawe, nalezy odpowiedziec na nastepujace
pytania: jakie sa zadania dotychczasowego trzonu NATO? jakie wspolne
cele? I wreszcie, czym jest ow trzon NATO?

Mimo, ze nasi europejscy sojusznicy niekiedy nie dorastali do naszych
oczekiwan, staneli jednak u naszego boku w czasie wojny koreanskiej,
kubanskiego kryzysu rakietowego, konfliktu w Zatoce Perskiej, a dzis
nawet maja swych zolnierzy w Bosni. Administracja USA, ktora tak czesto
powoluje sie na potrzebe rozszerzania demokracji, nie powinna zbytnio
opierac sie przed nadaniem nowego impulsu naszym stosunkom z krajami,
ktorych instytucje najbardziej przypominaja amerykanskie. W czasach
narastania konfliktow etnicznych i fanatyzmow religijnych, w czasach
wylaniania sie nowych poteg regionalnych obezwladnienie NATO -- ukladu
bezpieczenstwa, ktory na ogol z powodzeniem funkcjonowal przez pol wieku
- byloby nierozwazne. Trudno uwierzyc, by demokracje atlantyckie nie
potrafly sformulowac istotniejszych celow wspolnych niz wewnetrznie
puste militarne programy "Partnerstwa".

Na ozywienie trzonu Sojuszu trzeba bedzie zaczekac do rozstrzygniecia
kwestii skladu NATO. "Partnerstwo" spelnilo pozyteczna funkcje,
otwierajac dyskusje o poszerzeniu NATO. Jednak dalsza zwloka stanowi
zachete dla Rosji i Niemiec do wypelnienia, jednostronnie lub w
porozumieniu, prozni pomiedzy nimi -- do rozwoju wydarzen, ktorego
wszyscy w Europie chca uniknac. Wlasnie dlatego Niemcy tak silnie
opowiadaja sie za przystapieniem Polski do NATO.

Jednoczesnie, dopoki NATO i "Partnerstwo" beda organizacyjnie polaczone,
okreslenie wspolnych celow dla trzonu Sojuszu moze sie okazac bardzo
trudne. O czlonkostwo w "Partnerstwie" wystapily juz 22 panstwa,
dziesiatki dalszych spelniaja warunki umozliwiajace przystapienie don.
Oczekuje sie, ze kazde panstwo wniesie wlasny projekt dwustronnej
wspolpracy z Sojuszem. Nikt, kto zna sposob funkcjonowania NATO nie
uwierzy, by w obecnym stanie rzeczy NATO-wska biurokracja mogla
rownoczesnie pracowac nad poszczegolnymi programami "Partnerstwa" i
tworczo adaptowac sam Sojusz do nowych okolicznosci.

Zgadzam sie z administracja amerykanska, ze Rosje trzeba wlaczyc do
wspolnoty miedzynarodowej. Ale poniewaz jest to przede wszystkim
wyzwanie natury politycznej i gospodarczej, NATO nie jest najlepsza
instytucja, by mu sprostac. W tej mierze istotne znaczenie ma
uczestictwo Rosji w politycznych czesciach spotkan G7 oraz jej obecnosc
w wielostronnych grupach roboczych zajmujacych sie Balkanami i Korea.
Pierwszorzedna role odegraja tez dwustronne konsultacje
Waszyngton-Moskwa. Wreszcie Konferencja Bezpieczenstwa i Wspolpracy w
Europie -- w ktorej uczestnicza wszystkie panstwa majace prawo
czlonkostwa w "Partnerstwie" - zostala zaprojektowana wlasnie w tym
celu. NATO nie. W imie czego demontowac siec bezpieczenstwa, gdy
istnieje juz niejedno forum, na ktorym mozna pracowac nad pojednaniem?

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

*Henry KISSINGER* -- ur. 1923. Profesor nauk politycznych Uniwersytetu
Harvarda. W latach 1969-73 doradca prezydenta Nixona ds. bezpieczenstwa
narodowego, 1973-76 sekretarz stanu. Obecnie ekspert Partii
Republikanskiej. 

_________________________________

*Trzy grosze Europejczyka dyzurnego.* Doswiadczenie i zdrowy
rozsadek Kissingera sa znane od dawna, powyzszy artykul byl wiec uwaznie
czytany i komentowany w Polsce. Glosy byly bardzo rozne, nie sposob
stwierdzic czy wiekszosc ocenia jego tezy pozytywnie, czy negatywnie.
Tym niemniej dla sporej liczby dziennikarzy a i zwyklych ludzi
interesujacych sie polityka nie ulega watpliwosci, ze Kissinger po
pierwsze reprezentuje czysto amerykanski punkt widzenia, niekoniecznie
zbiezny z aktualnymi interesami panstw europejskich, a po drugie nalezy
on do minionej ekipy rzadzacej, ktora nieustannie demonstruje swoja
niechec, a czasami pogarde wobec inicjatyw biezacej administracji
Waszyngtonskiej. Wydaje sie po prostu, ze ten artykul jest przeznaczony
glownie, a moze i wylacznie dla czytelnika amerykanskiego, ktorego nie
beda razic paternalistyczne sformulowania w rodzaju "mimo, ze nasi
europejscy sojusznicy niekiedy nie dorastali do naszych oczekiwan,
staneli jednak u naszego boku...". Czytelnik europejski ma bowiem inne
kryteria i na demagogiczne pytanie "jaki wspolny cel moze laczyc
Hiszpanie i Uzbekistan?" moze odpowiedziec pytaniem: "a jakiz to wspolny
cel laczy nafciarza z Teksasu i piekarza z Burgdorfu pod Hanowerem?".
Czytelnik znajacy historie Europy ma prawo interpretowac po swojemu teze
Kissingera, ze Rosja *nigdy* nie uwazala sie za panstwo europejskie.

W kazdym razie moge sam sobie powiedziec "znaj proporcye, mocium
panie", i stwierdzic, ze polemika nizej podpisanego z wielkim
Kissingerem wiele sensu nie ma. Pozwole sobie wiec po prostu popatrzec
na kilka aspektow sytuacji, ktora mam pod nosem tak ja ja widze poprzez
europejskie media. Niektore dane wzialem z <> z 18 wrzesnia
i z kilku wczesniejszych numerow <>.

 
Zainteresowanie sprawami europejskimi w Ameryce maleje. Wazniejsze staja
sie problemy typu Kuby, Haiti, Korei Polnocnej itp. Zimna wojna
zakonczona, nie brak wiec glosow, aby zostawic, niech sie Europa sama
stara o swoje bezpieczenstwo, wazniejsze byc moze jest uregulowanie
spraw gospodarczych, a tam Europa nie jest sprzymierzencem lecz
konkurentem Ameryki. Zjednoczona, bezpieczna Europa jest jednak dosc
daleka sprawa, partykularyzmy narodowe skutecznie tlumia wyobraznie
romantykow.

Wiec moze Sojusz Atlantycki jest potrzebny. Ale niekoniecznie taki sam,
jak byl, to moze jeszcze switac politykom starego ukladu, jak
Kissingerowi. "Partnership for Peace" zrodzilo sie 20-21 pazdziernika
1993 w Travemuende, na naradzie ministrow obrony panstw NATO. W dniach
10-11 stycznia 1994. odbyl sie szczyt Rady NATO, na ktorym podpisano
deklaracje o mozliwosci przyjecia nowych czlonkow, oraz ogloszono
program "Partnerstwa". Premier Pawlak podpisal dokument o przystapieniu
Polski do programu 3 lutego br. Wedlug badan CBOSu zaledwie ok. 30 %
Polakow uwazalo wtedy, ze jest to wlasciwa droga zblizenia do NATO, a
znaczna wiekszosc polskich politykow uwazala, ze jest to podejrzany
wybieg Amerykanow chcacych spacyfikowac zbytnia natarczywosc Europy w
dazeniu do integracji z Paktem. O dziwo, teraz juz polowa Polakow jest
nastawiona bardziej pozytywnie, a Janusz Onyszkiewicz, byly minister
obrony, aktualnie wiceprzewodniczacy sejmowej Komisji Obrony stwierdza,
ze zdecydowanie zmienil zdanie na lepsze. Uwaza ze nawet smieszace
niektorych wspolne manewry na szczeblu pododdzialow, stanowia istotny
element terminowania przed NATO, gdyz pozwalaja ujednolicic pewne tzw.
procedury operacyjne stanowiace niejednokrotnie powazniejsza przeszkode,
niz bariery sprzetowe i techniczne.

Czy nie jest to jednak "rozmydlanie" NATO, oslabianie jego struktur?
Kissinger ma sprecyzowane zdanie i sztywno stoi na stanowisku: Niemcy
cacy, Rosja be, i tak bedzie po kres dziejow, nalezy wiec stac w zbroi po
zeby i nie kumac sie z potencjalnym wrogiem. Tymczasem Niemiec, zmarly
niedawno Manfred Woerner byl jak najbardziej za Partnerstwem! Nie
wypowiadal sie zbyt publicznie na temat scisle wojskowej roli programu,
ale zauwazal, ze z psychologicznego punktu widzenia Europie Wschodniej
bardzo potrzebny jest jakikolwiek spokoj, jakikolwiek most zaufania,
nawet trzcinowy. "Partnerstwo" moze miec wieksze znaczenie dla
wspolczesnego, sensownego zblizenia miedzy panstwami Europy Srodkowej,
niz dla zblizenia miedzy tymi panstwami a Zachodem. Oczywiscie jest to
kij, ktory ma dwa konce.

Nastepca Woernera bedzie mial wiec ciezkie zycie, duzo nauki go czeka. A
Moskwa na pogrzeb nikogo znaczacego nie wydelegowala, dosc
demonstracyjne to bylo i bardzo trudne do interpretacji. Niemiecka prasa
sarkala. Gafa? Ale jakby wyslali? Rosjanin wsrod tuzow NATO, oczywiscie
swiadczy to o bucie i o przekonaniu o swojej rownorzednosci. Wiec moze
jeszcze gorzej?

Bo o ile kazdy wie, ze Rosja jest potencjalnie grozna, to to, jak 
wyobraza sobie ona swoja pzyszla role, jest bardzo metne. Z cala
pewnoscia, jesli nawet "Wspolnota Niepodleglych Panstw" jest fikcja
polityczna, Rosjanie nie pozwola, aby militarnie upadla zupelnie i beda
trzymac parasol jadrowy nad nia. Leopold Unger cytuje w <>
Konstantego Zatulina, przewodniczacego Komisji Dumy ds. WNP: "kiedy
Rosja i Ukraina osiagna strategiczne partnerstwo, to nuklearne
rozbrojenie Ukrainy przestanie byc dla Rosji kwestia priorytetowa" (to
byl komentarz polityczny do planu szefa sztabu koordynacji wojskowej
WNP, gen. Samsonowa, oficjalnie popieranego przez Graczowa).

A jest jeszcze Bialorus i Kazachstan... Co zrobi z nimi NATO? Sojusz
WNP pewnie bedzie proponowany jako rownorzedny NATO, w stylu, ktory moze
tracic Paktem Warszawskim, a moze nie. W kazdym razie tarcie pewnie
pojawi sie znowu. Partnerstwo moze go wiec opoznic, moze pomoc
wyklarowaniu sie sytuacji i moze zmienic proporcje miedzy trendami
proeuropejskim i wielkoazjatyckim w Moskwie. I nie tylko w Moskwie, 
prezydent Bialorusi, Lukaszenko chce scislego polaczenia z Rosja, a jest
dosc popularny.

Wiec jak to w polityce, sprzecznosci co niemiara i juz planuje sie
ksztalt struktur wojskowych na przyszle stulecie. Rozne projekty dotycza
tez niezaleznosci politycznej tych paktow od miedzynarodowych
organizacji, np. KBWE Helsinskiej. To moze byc niepowazna inicjatywa, bo
KBWE niewiele moze, ale szkoda, gdyby kryterium tej, czy innej opcji
polityczno-wojskowej opieralo sie wylacznie, albo glownie o strach przed
Moskwa. Na strachu niewiele wybudowano!

Znaczna liczba polskich politykow i publicystow popiera tych, ktorzy
lansuja jednak silne, absolutnie niezalezne od niczego NATO, ani od ONZ,
ani w ogole, ktore zagroziloby natychmiast wciagnieciem Europy
Srodkowej, gdyby WNP zaczynalo odtwarzac miltarne struktury ZSRR. I
bardzo dobrze. Z drugiej strony jednak, jesli polityka NATO ma zaczynac
od szantazu, to marne widoki na cokolwiek. To juz bralismy. Mamy
powtorzyc zimna wojne? Wiec wydaje sie, ze robienie dobrej miny i
porawianie sobie samopoczucia przy pomocy "Partnerstwa" sens jednak ma.
Ostatecznie wszyscy jestesmy smiertelni, i ludzie i imperia i pakty
wojskowe. Mozna sie starac zyc w dobrym samopoczuciu, to czesto
przedluza zycie.

A tymczasem nowy sekretarz NATO bedzie tez musial uzerac sie z
terroryzmem swiatowym, a cala Europa bedzie musiala sie zajac bardziej
na serio problemami Bliskiego Wschodu, polnocnej Afryki i Islamu. 

I to mi nasuwa jeszcze jedna, ostatnia juz dygresje. Dedykuje ten
komentarz pamieci naszego bohatera narodowego, generala Jozefa Bema,
ktorego dwusetna rocznice urodzin obchodzilismy w tym roku. Jak kazdy
pamieta, Bem ucierpial wiele od Rosjan i szczerze ich znienawidzil. Po
niezbyt szczesliwych walkach o wolnosc cudza na Wegrzech, Bem zaciagnal
sie do sluzby wielkiemu wrogowi Rosji, otomanskiej Turcji, ostoi
demokracji na Bliskim Wschodzie, jak wie o tym kazdy Grek. I juz jako
Murat Pa\c{s}a krwawo tlumil powstania Arabow walczacych o swoje
wyzwolenie narodowe.      J.K_uk

______________________________________________________________________

<>, 26.08.94

Jan Wolenski
 
            NIECH KOSCIOL WALCZY DUCHEM, NIE PRAWEM
            =======================================

Przeczytalam obszerna wypowiedz bp. Tadeusza Pieronka o zasadach 
przyszlej konstytucji RP ("Gazeta" nr 178). Wprawdzie nie jest to
oficjalny dokument Kosciola, ale z uwagi na osobe autora tekst ten
mozna uznac za miarodajny dla stanowiska Episkopatu.

Bp Pieronek opowiada sie za konstytucja oparta "na zasadach, ktore
bylyby do przyjecia dla wszystkich" zarowno wierzacych, jak i
niewierzacych. Podkresla, ze jak ludzie wierzacy kieruja sie prawem
Bozym, tak tez i ludzie niewierzacy "przyjmuja istnienie pewnego
przyrodzonego porzadku, mniej lub wiecej niezmiennego prawa
naturalnego". A dalej powiada, ze "prawo przyrodzone jest ta wspolna
plaszczyzna, ktora jako fundament konstytucji sa w stanie zaakceptowac
wszyscy", niezaleznie od roznic "co do ostatecznych zrodel takiego
prawa, co do jego natury i zasiegu". Zdaniem bp. Pieronka owe roznice
nie uniemozliwiaja zgody, aby prawo naturalne bylo "z jednej strony
(...) realna podstawa urzadzenia panstwa, z drugiej zas, by pozwalalo
kazdemu na takie jego rozumienie, ktore bedzie zgodne z wyznawana
religia, czy pogladem".

Wydawaloby sie zatem, ze znalezienie fundamentu konstytucyjnego
akceptowalnego dla wszystkich jest proste: trzeba zrobic katalog zasad
prawa Bozego i prawa przyrodzonego, a potem utworzyc czesc wspolna tych
zbiorow.

Dokladniejsza lektura tekstu bp. Pieronka przekonuje jednak, ze

                         nie taki fundament
                         ------------------

ma on na mysli. Moim zdaniem bp Pieronek przedstawia wizje konstytucji,
ktora "bylaby akceptowalna dla wszystkich", jednakze pod warunkiem, ze
respektowalaby zasady zalecane przez Kosciol katolicki.

Kluczem dla wykladni stanowiska bp. Pieronka jest jego stwierdzenie, ze
Kosciol nie moze akceptowac konstytucji, "ktora utrudnialaby wiare
religijna, albo eliminowalaby sacrum z zycia publicznego". Mowiac o
obecnosci sacrum w zyciu publicznym bp. Pieronek nie ma na mysli
publicznych i prywatnych praktyk religijnych w scisle kultowym ich
rozumieniu. Owa obecnosc ma przejawiac sie w roznorodnych wiezach
miedzyludzkich, od malzenskich i rodzinnych poprzez zawodowe,
gospodarcze i polityczne az do miedzynarodowych. Sacrum zwiazane jest
scisle z godnoscia czlowieka, ktora jest zakorzeniona w Bogu, a
"urzeczywistnia sie w wieziach miedzyludzkich", przy czym
urzeczywistnianie sie godnosci jest rownoczesnie urzeczywistnianiem sie
wolnosci. Tedy to, co zagraza wiezom miedzyludzkim, jest zniewoleniem, a
wolnosc religijna, w odniesieniu do sacrum tak pojetego, jest po prostu
wolnoscia ludzka.

Bp Pieronek domaga sie, aby konstytucja gwarantowala i otaczala opieka
te wiezi ludzkie, w ktorych realizuje sie wolnosc. A dalej powiada tak:
"Konstytucja winna tez konsekwentnie zabraniac tego wszystkiego, co
rozbija lub niszczy wiez czlowieka z Bogiem i ludzi miedzy soba, w
roznych, zwlaszcza ich naturalnych zwiazkach. W tej perspektywie mozna
widziec nie tylko zakaz zabojstwa czlowieka poczetego, ktory powinien
znalezc sie w konstytucji, ale takze zakaz dzialan zmierzajacych do
destrukcji wiezi rodzinnej, spolecznej i innych. Tam, gdzie konstytucja
nie bierze w opieke wartosci wynikajacych ze wspolnoty ludzkiej, grozi
zniewolenie przez swawole. Wolnosc musi byc w konstytucji zagwarantowana
i chroniona, a swawola zakazana".

Konkluzja zas jest taka: "Wynika stad, ze wolnosc religijna, ale takze
kazda inna, przysluguje kazdemu czlowiekowi, bez wzgledu na wyznawana
lub nie wyznawana przez niego religie, posiadane przez niego
przekonania, lub ich brak. I w tym wymiarze Kosciol katolicki nie szuka
dla siebie ulatwien, lecz domaga sie jedynie takiej wolnosci, jaka jest
udzialem innych".

Powyzsza koncepcja wolnosci oparta jest na okreslonej antropologii
filozoficznej. Wszelako jest rzecza powszechnie wiadoma, ze nawet
zwolennicy antropologii deistycznej zwiazanej z katolicyzmem roznia sie
co do zakresu wolnosci. Tymczasem bp Pieronek sprawe przedstawia tak,
jakby byla przedmiotem oczywistego i bezspornego konsensu.

Dyskusja z bp. Pieronkem jest o tyle utrudniona, ze poza jednym
konkretnym przykladem (aborcja), nie okresla on blizej zasiegu
"swawoli". Intencja jest jednak prosta: konstytucja (a w konsekwencji
ustawy szczegolowe, np. karne czy cywilne) ma realizowac

                  wolnosc wedle wskazan Kosciola
                  ------------------------------

katolickiego jako instytucji. A poniewaz nie jest prawda, ze to, co
Kosciol katolicki uwaza za zniewolenie (np. uzywanie srodkow
antykoncepcyjnych czy rozwody), jest tak samo traktowane przez myslacych
inaczej - w tym i katolikow - wiec postulaty bp. Pieronka w istocie
rzeczy uszczuplaja wolnosc innych.

Dlatego nie jest tak, ze Kosciol domaga sie "jedynie takiej wolnosci,
jaka jest udzialem innych". Kosciol domaga sie wolnosci znacznie
szerszej, urzadzajacej zycie jednostek wedle pewnego ideologicznego
wzorca. Na ogol takie projekty prowadza do zniewolenia, a nie do
urzeczywistnienia wolnosci, przynajmniej w jej tradycyjnym rozumieniu.

Prawna ochrona czegokolwiek moze byc dwojakiego rodzaju. Mozna ja
realizowac droga nakazow lub zakazow albo tez zezwolen. Otoz bp Pieronek
chce urzeczywistnic wolnosc

                         nakazami i zakazami
                         -------------------

Tradycyjna konstrukcja swobod konstytucyjnych to przyznanie uprawnien,
ktore ogranicza pewne minimum prawne. Bp Pieronek po prostu ignoruje
fakt, ze proponowane przez niego minimum wcale nie jest powszechnie
akceptowane. Dodam raz jeszcze: nawet przez katolikow.

Modne stalo sie ostatnio dezawuowanie pewnych pogladow jako
marksistowskie. Tak tez czyni i bp Pieronek. Powiada, po pierwsze, ze
uznanie religii za sprawe prywatna i nie wkraczajaca w zycie publiczne
"jest jedna z klasycznych tez marksistowskich w odniesieniu do religii".
Mniejsza juz o to, ze stanowisko marksistowskie jest znacznie bardziej
skomplikowane, bo uznaje z jednej strony prywatnosc religii, a z drugiej
je upublicznia w tym sensie, ze jest przejawem reakcji, zacofania itd.
Tak rozumiana publicznosc uzasadniala antyreligijne praktyki rezimow
komunistycznych. Wazniejsze jest jednak to, ze klasyczna teza o
prywatnosci religii zostala sformulowana kilkadziesiat lat przed
pojawieniem sie marksizmu, a tresciowo nie ma z nim nic wspolnego.

Teza ta glosi, ze akceptacja lub odrzucenie wiary religijnej jest
prywatna sprawa kazdej jednostki. Stanowisko to uzasadnia tradycyjna
koncepcje swobod religijnych i, wbrew bp. Pieronkowi, nie prowadzi do
pogladu, ze religia nie ma wkraczac do zycia publicznego. To, jak
wkracza, jest sprawa jej wyznawcow - pod warunkem, ze nie narusza to
swobody innych. I wlasnie z tego wynika, ze kto uznaje religie za sprawe
prywatna, nie moze zgodzic sie na sankcjonowanie regul religijnych
wykraczajacych poza to, co jest akceptowalne przez wszystkich. Tedy,
jedno z dwojga: albo fundament aksjologiczny przyszlej konstytucji ma
byc powszechnie akceptowalny, albo tez ma obejmowac sacrum w rozumieniu
bp. Pieronka. Oba warianty sa wzajemnie sprzeczne, przynajmniej wedle
stanu swiadomosci wspolczesnych Polakow.

Bp Pieronek uzywa argumentu z "marksizmu" i po raz drugi, tam mianowicie,
gdzie rozwaza wzajemny stosunek panstwa i Kosciola. Zauwaza, ze uznanie
rozdzialu Kosciola od panstwa jest stwierdzeniem rzeczy oczywistej, bo
"sa to wspolnoty rozne, a wiec od siebie oddzielone". Nie ma wiec
potrzeby, aby konstytucja deklarowala takie oczywistosci. Natomiast
jesli konstytucja "oddziela" obie instytucje, "sprawia wrazenie, ze
Kosciol byl czescia panstwa", a takie uregulowanie "jest zrozumiale
tylko w ujeciu marksistowskim lub innego pochodzenia, uznajacym Kosciol
za zwiazek religijny istniejacy dzieki panstwu, rzadzony jego prawami i
podlegajacy rozwiazaniu na skutek woli panstwa".

Znowu mniejsza o to, ze marksizm glosil zgola co innego. Bp Pieronek
najwyrazniej ignoruje rzeczywiste powody wprowadzenia zasady rozdzialu
Kosciola od panstwa. Jako zasada polityczna zostala ona sformulowana w
konkretnych warunkach historycznych i bynajmniej nie po to, aby
deklarowac, ze panstwa to nie Koscioly, a Koscioly to nie panstwa.
Tworcy podstaw ustroju USA reprezentowali m.in. tych, ktorzy uciekli z
Europy przed przesladowaniami religijnymi. I to, wraz z mnogoscia
religii, zadecydowalo o bodaj najradykalniejszym ze znanych oddzieleniu
panstwa i Kosciolow.

Francuzi oddzielili panstwo od Kosciola katolickiego, bo uznali, zgodnie
z faktami, ze Kosciol bronil dawnego porzadku. Wlosi i Meksykanie
kierowali sie tym, ze Kosciol przeciwstawial sie tendencjom
zjednoczeniowym (Wlochy) lub wyzwolenczym (Meksyk). W ogolnosci, zasada
rozdzialu Kosciola od panstwa byla pomyslana jako zerwanie z systemem,
wedle ktorego panstwo bylo swieckim ramieniem takiego czy innego
Kosciola, np. systemem, w ktorym sady inkwizycyjne skazywaly na smierc,
ale 

               stosy podpalali urzednicy swieccy.
               ----------------------------------
Moze ktos powiedziec, ze to juz przeszlosc, ze inne prady panuja w
Kosciele po Vaticanum II (bp Pieronek to zaznacza), ze prady te
uzasadniaja model autonomii i wspolpracy. Wszelako nasuwa sie
spostrzezenie, ze propozycje bp. Pieronka zmierzaja w istocie rzeczy do
restytucji owego dawnego modelu; rzecz jasna w takim wymiarze, w jakim
to jest obecnie mozliwe. Bo jakze inaczej mozna rozumiec postulat, aby
system prawny sankcjonowal reguly proponowane przez Kosciol, i to w
sytuacji, gdy nie sa one powszechnie akceptowane nawet przez katolikow?

Bp Pieronek konczy swoj artykul tak: "Obydwie wspolnoty, panstwo i
Kosciol, sa powolane do troski o dobro czlowieka. W gestii panstwa lezy
troska o dobrobyt materialny, zas w gestii Kosciola starania o dobro
duchowe tych samych obywateli. Nie sa to interesy sprzeczne, lecz
komplementarne".

Skoro juz taki ma byc podzial pracy, to nic dziwnego, ze panstwu w
sferze duchowej pozostaje tylko jedno: gwarantowac prawnie troske
Kosciola o dobro duchowe obywateli. Poniewaz nie wszyscy chca takiej
wspolpracy, moze lepiej jednak rozdzielic obie instytucje, tak aby
Kosciol walczyl ze zniewoleniem wlasnymi srodkami a nie prawem
publicznym? Wtedy interesy beda na pewno komplementarne. W systemie
proponowanym przez bp. Pieronka moga byc sprzeczne. Nie ma wiec
watpliwosci, co wybrac - wlasnie z uwagi na dobro wspolne i interes
publiczny.
______________________________________________________________________

*Przyp. red.* Jan Wolenski jest profesorem filozofii UJ. <>
zamieszcza obok tego artykulu kilka cytatow z wypowiedzi Tadusza
Pieronka, opublikowanej wczesniej. 


Fundamentem konstytucji powinno byc prawo przyrodzone, ktorego zrodlem
dla wierzacych jest Bog, a dla niewierzacych - porzadek naturalny;

Konstytucja powinna zabraniac tego, co niszczy wiez czlowieka z Bogiem i
ludzi miedzy soba. W tej perspektywie mozna widziec zakaz zabojstwa
czlowieka poczetego, ale takze dzialan zmierzajacych do destrukcji wiezi
rodzinnej i spolecznej; 

Wolnosc religijna nie moze byc ograniczona do sfery zycia prywatnego; 

Kosciola katolickiego nie trzeba oddzielac od panstwa, poniewaz sa to
wspolnoty rozne. Obydwie sa powolane do troski o dobro czlowieka -
panstwo w sferze materialnej, a Kosciol - duchowej.

______________________________________________________________________

<>, 14.08.1994, wpisal J.K_uk

Jerzy Piekarczyk

                          GLORIA VICTIS
                          =============

Uczestnicy Nocy Listopadowej dawno leza w grobie, a historycy wciaz 
spieraja sie o to, czy powstanie 1831 roku mialo szanse powodzenia, 
czy bylo zrywem oderwanych od rzeczywistosci romantykow. Podobnie jest 
z powstaniem styczniowym, nie inaczej z warszawskim, tym bardziej, ze 
juz zostalo oficjalnie zakwalifikowane jako ogniwo lancucha
narodowej ofiary. Martyrologia wyzwala emocje, z mitami sie nie
dyskutuje. Mity sa czescia naszej narodowej swiadomosci zbiorowej, ktora
nie znosi zadnych operacji nawet pod znieczuleniem. Polak bez mitu bylby
tylko w czesci soba - jak goral bez portek z parzenicami, jak czapka
krakowska bez pawiego piora. Skoro badania opinii publicznej wykazuja,
ze wiekszosc uwaza powstanie za potrzebne, wole te trzeba uszanowac,
nawet jesli historycy skacza sobie do oczu. Uznanie mitu jest bowiem
jedynym zadoscuczynieniem tym, ktorzy zgineli wtedy i tym, ktorzy
zdolali ocalec. Nikt nie chce zyc ze swiadomoscia, ze jego poswiecenie
nie mialo sensu, a koledzy zgineli niepotrzebnie. Przez wiele pokolen
smierc za ojczyzne znaczyla wiecej niz zycie dla niej, kto przezyl, mogl
sie nawet czuc pokrzywdzony przez los, gdyz ten laurami zwyciezcow
zdobil mogily pokonanych.

W jednej z gazet przeczytalem wybor opinii pt. "Historycy i publicysci
PRL o Powstaniu", przy czym do tego grona zaliczono nawet partyjnego
dzialacza, Zenona Kliszke. Zamiarem bylo udowodnienie, ze o powstaniu
mogli zle mowic jedynie ci, ktorzy z Manifestem Lipcowym w garsci i z
"Oka" na ustach szli zaprowadzac w Polsce nowy lad metodami
opatentowanymi na Kremlu. Szukanie prawdy historycznej ma w takim
przypadku propagandowy schemat: racja jest po "naszej" stronie, gdy
"oni" osmieszyli sie dostatecznie przed historia, oglaszajac "bankructwo
obozu londynskiego".

Szukac prawdy o powstaniu warszawskim moze kazdy, ale szanse jej
znalezienia bedzie mial tylko ten, kto patriotyzmu nie mierzy stosunkiem
do mitologii narodowej. W rocznice tamtych wydarzen emocje podzielily
bylych powstancow na lepszych i gorszych. Nie wystarczylo, ze przed
polwieczem chwycili za bron, teraz przygladali sie wzajemnie swoim
powojennym zyciorysom. Uczestnicy walki przeciw wspolnemu wrogowi
egzaminowali sie z peerelowskiego 45-lecia. Przmowienie Romana Herzoga
bylo m. in. o tym, ze nie nalezy zapominac, ale nie mozna urazow
przekazywac z pokolenia na pokolenie, bo wtedy jedynym dziedzictwem
historii stac sie moze nienawisc. Slowa prezydenta Niemiec przyjeli z
uznaniem nawet ci, ktorzy byli przeciwni jego obecnosci na
uroczystosciach rocznicowych. Tylko nieprzejednanych nie potrafil
przekonac. Kombatancki spor o przeszlosc wykazal, ze wciaz najtrudniej o
zgode wsrod swoich.
______________________________________________________________________

Adach Smiarowski  


                   NIE DAC, ZEBY ZASZLO MGLA
                   =========================
 
Od czasu do czasu diaspore nawiedzaja artysci RP, ostatnio nawet
trzezwi, bowiem jakie <> takie <>. Skutki takich
najazdow bywaja rozmaite. A to sie partycypuje w syntezie lub rozkladzie
tworczym, w kulturze sie macza cala geba i innymi czesciami ciala, a to
znow otwieraja sie nieznane sezamy polszczyzny. Mozna zaobserwowac i
efekty uboczne. Od upojenia, ze my tu a nie tamuj, gdzie wiadomo, do
rozzalenia, ze my nie tamuj, ale tu, gdzie wiadomo. No i oczywiscie
mozna oplotkowac jednego z drugim artyste, co to na scenie Tristan, a w
barze ma przystan - wiec. Diaspora i delegaci k/o RP egzystuja w
symbiozie.

Zycie poza Polska ma charakter jeszcze bardziej tymczasowy niz
zycie w Polsce. Rok, dwa, gora dziesiec, no, powiedzmy dwadziescia
i wracamy do tej prawdziwej rzeczywistosci. Ale zanim co, mamy
fuchy czarne i biale, stypendia, plany, posady, stanowiska, cele
wzniosle i fiskalne. Ni stad ni zowad, niedosyt, powstaly z
oderwania tego, co sie robi, od tego co sie czai na dnie, zaczyna
wolac o kes zycia. Powstaja z tego organizacje pomocy, firmy o
zasiegu miedzynarodowym, ekspedycje w peruwianskie kaniony,
klasztory, partie, teatry. Piekny jest czlowiek w swej pogoni.

Co do teatru, to lubi sie on gdzies zaczepic. Czy to w piwnicy, czy w
klubie, czy w calej chalupie, nawet bez podworka. W okolicach stolicy
USA, Waszyngtonu, jest kilka przytulnych piwnic. W jednej z nich grupa
szalencow przez pol roku przygotowywala bezlitosna dywersje. Kopy
nieprzespanych nocy, wiadra kawy, zeby jakos przezyc przerwy wypelnione
zarabianiem na zycie,  zdobywanie tekstow i muzyki, montowanie
rekwizytow, proby, proby, proby. No i wreszcie buch! W dysze stolecznej
polonii, zdretwialej od upalu i grozy kulturowej, wpadla pewnej
czerwcowej soboty bomba w postaci "Wieczoru piosenek z Kabaretu
Starszych Panow".

Kabaret S.P., kropla elegancji w kubelku peerelu, ksztalcil smak
calego pokolenia. Kabaret objawil opcje "duchowego komfortu
nienagannego, zyczliwego sposobu bycia w otoczeniu cokolwiek
schamialym". Pojawil sie w pazdzierniku 1958 i zniknal w lipcu 1966
roku. Dwa lata "Divertimenta" byly artystycznym przedluzeniem
Kabaretu. W 1968 roku otoczenie schamialo cokolwiek ponad
cokolwiek. Opcja upadla pod brzemieniem ustroju sprawiedliwosci
spolecznej. Naokol porobila sie ni wyzyna, ni nizina, ni krzywizna,
ni rownina - taka gmina. 

A pokolenie roslo i meznialo.

Czas swym osobliwym zwyczajem plynie. Tak dalece, ze pokolenie
znalazlo sie w wieku, trudna rada, ze sie przestalo, to pokolenie,
dobrze zapowiadac. Ale z drugiej strony pokolenie cieszy sie, ze
sie rowniez przestalo zapowiadac zle. A tu nagle, w srodku
Waszyngtonu,

    Starsi Panowie, Starsi Panowie,
    Starsi Panowie dwaj, 
    Juz szron na glowie, juz nie to zdrowie,
    A w sercu ciagle maj.

Tak kupletami zaczal sie wieczor. Na przedstawienie, skompilowane
i wyrezyserowane przez Jarka Truszczynskiego, zlozylo sie 35
piosenek Przybory i Wasowskiego opracowanych muzycznie przez Ole
Wolska. W glebi sceny, gwoli przypomnienia rodowodu, stalo ogromne
okno telewizora, z ktorego od czasu do czasu plynely przerywnikowe
monologi, w tym i uwielbianego przez obu Starszych Panow mistrza
Ildefonsa. To, ze glos w samej rzeczy plynal gladko, bylo zasluga
Andrzeja Kubiaka, ktory pod scena uzeral sie z nieludzka aparatura.

Kazda piosenka byla perelka nanizana na nic spotkania, osobnym a
ciaglym przedsiewzieciem. Polowa byla spiewana solo, polowa
grupowo. Wykonawcy i ich najwieksze bomby to: Kasia Sokol
("Szuja"), Ola Wolska ("Tango kat"), Waldek Izdebski ("Odrobina
mezczyzny"), Wiesiek Malachowski ("Upiorny twist"), Jacek Sapiecha
("O moje solo"), Jarek Truszczynski ("Praszczadek") i Stasiu Wronka
("Trup"). Wespol-w-zespol najwiekszym sukcesem bylo "Adio pomidory",
ujete w zaskakujaco swiezej i brawurowej interpretacji. Fakt, ze
choreografia, pomysl i aranzacja muzyczna powstaly ad hoc, tuz
przed wystepem, potwierdza stara prawde, ze prowizorka jest
najlepsza struktura we wszechswiecie.

    Jak zapobiec odejsciu tej chwili
    Ktora z odejsc sie sklada az tylu?
    Chyba tylko te furtke uchylic
    I przez furtke te odejsc z ta chwila.

Wysilek ogromny, przedstawienie krotkie. Oto ulotnosc sztuki. Zespol
sprobowal jeszcze tylko raz wystawic Kabaret w Nowym Jorku, gdzie akurat
nastala kanikula. A potem rozjechali sie juz sami, po Ameryce i po
swiecie. Tylko rekwizyty strasza w nieswojej piwnicy. Czy jeszcze kiedys
pojawia sie na scenie?

Byl kiedys taki rysunek Lecha Zahorskiego, na ktorym pani spoczywajaca w
rozbabranym koju mowi do siedzacego na brzezku zgnebionego pana: "- A
Starsi Panowie dobrzy i za drugim razem." To bylo kiedys, kiedy
telewizja odgrzebala stare nagrania z telerecordingu. A dzisiaj to samo
tworzywo obrabia pokolenie, dla ktorego Kabaret jest historia, a dla
niektorych nawet historia odleglego kraju. Wiec patrzy na to, ze Starsi
Panowie sa dobrzy za kazdym razem. I na kazdym kontynencie. 

Piosenka jest dobra na wszystko. Na wszystko jest dobra piosenka. Wiec
Starsi Panowie maja recepte i na Ojczyzne. Starsi Panowie wysnili sobie
pogodnych, zamoznych Polakow. Ze luznym zdazaja tramwajem, wytworna
konfekcja okryci. I darza usmiechem sie wzajem i wszyscy do czysta
wymyci. I wszyscy uczciwi od rana, od morza po gory, az hen! 

Ja sobie to nuce i pakuje sie. Jeszcze sie spotkamy i obdarzymy
usmiechem, gdzies hen! miedzy morzem a gorami. 
______________________________________________________________________

Michal Babilas  


                       WARIACJE PRZY JEZYKU
                       ====================

Mili Panstwo,

Szymon Kobylinski rozbawil mnie byl kiedys do lez  opowiastka ("a teraz
zelgam wam cos uciesznego...")  raczej nieprzyzwoita, a zlozona li
tylko z nazw  geograficznych. Szlo to mniej wiecej tak: Poznan - 
Myslenice - Lubawa - Checiny - Goniadz - Dobiegniew - Sianow -
Tupadly - Ustka - Lapy - Laziska Gorne -  Laziska Dolne - Slupsk -
Stalowa Wola - Zary - Tarlow  - Leszno! - Suwalki - Rypin -
Wrzeszcz - Szczytno -  Ustrzyki Dolne - Stary Sacz - Spala...

Powyzsza dykteryjka dala mi asumpt do rozwazan jezykowych, ktorym
oddawac sie dzis bede wylacznie i  bez reszty. Kazdy z klasykow kilka -
co najmniej - w tym zakresie zlotych mysli sformulowal, jeden nawet
cala ksiazke, wiec i ja, choc niechetnie, rownam do szeregu.

Tadeusz Zelenski podal kiedys przyklad pewnego miedzywojennego slownika
francusko-polskiego, w ktorym wyraz 'prude' definiowany byl jako:
"wredna niedajka".  Zdaniem Boy'a dowodzic to mialo szczegolnego
zgorzknienia  autora slownika. Gdzie mi tam do Zelenskiego, ale i mnie 
tezaurus (tak na oko z polowy ubieglego stulecia) otwarty  na chybil
trafil, taka oto perelka poczestowal: "priory = a religious house with
a group of monks and nuns living together". Rzecz sie dziala w
Cambridge na aukcji bibliofilskiej. Pietnastu funciakow pozalowalem,
wiec dowodow teraz nie mam. Chcecie to wierzcie.

Wariacja na ten sam temat. W East Craigs podszedl byl do mnie Chinczyk z
uprzejmym zapytaniem, czy znam francuski. Francuskiego, owszem, wowczas
nie znalem (i, co tu owijac w bawelne, zostalo mi to do dzis), ale,
wykazawszy sie przytomnoscia umyslu, zapytalem w czym problem. Chinczyk
podetknal mi pod nos slownik francusko-angielski, paluchem stuknal w
jedno z hasel i spytal co z tego  rozumiem. Haslo "menage de trois"
definiowane bylo, mniej wiecej, w ten sposob: "a cumbersome relationship
among two entities (usually of the same sex) and the third entity
(usually of another sex); term used mostly in relation to  humans". W
zasadzie wszystko sie zgadza, ale Chinczyk  odszedl nieoswiecony -
Warum einfach, wenn auch kompliziert geht?

Skoro juz na niemiecki zeszlo: W slowniku niemiecko-polskim (w ramach
permanentnej denazyfikacji zapewne) daremnie szukac rzeczownika der
Fuehrer. Zostala tylko  die Fuehrerin - zapewne asocjacja z Ewa Braun
nie byla juz  taka oczywista.

Teraz chcialbym zwrocic uwage Panstwa na oczywista wyzszosc jezyka
francuskiego (ktorego, jako sie rzeklo, nie znam) nad pozostalymi.
Przeanalizujmy termin "wagon sypialny".  Po niemiecku "Schlafwagen", po
rosyjsku "spalnyj wagon",  po angielsku "sleeping car". Po francusku
natomiast  'voiture lits' - czyli: "wagon lozkowy" (i o zadnym spaniu
nie ma mowy). Po wlosku, notabene, to samo: "carozza con leti".

Nawet jezyki ludow, percepowanych powszechnie jako stateczne, potrafia,
ni stad, ni zowad, dostarczyc wiele  radosci. Tak na przyklad, hostessa
w biurze podrozy w  Kopenhadze, zapytana o promy do Niemiec, wrecza z
usmiechem ulotke zatytulowana: <>.

Nie trzeba zreszta jezdzic do Danii, wystarczy do Poznania.  Na ulicy
Dabrowskiego (przyklad roztropnej dekomunizacji: bylo Jaroslawa, jest
Jana Henryka; patent do zastosowania takoz i w stosunku do Krasickich)
przeogromnej uciechy wtajemniczonym dostarcza wielgachny (cos tak metr
na trzy) szyld: "FART sp.z o.o.". Pomyslnych wiatrow.

Z cyklu: "Podreczny slownik angielsko-czeski": "I am Batman" = "Ja
sem Netoperek"  Niby znaczy to samo, ale prosze porownac ladunek 
emocjonalny i tu i tam. Podobny przyklad nieekwiwalentnego, acz
literalnego tlumaczenia podsunal mi kiedys Maciek Zembaty: angielskie
"famous blue raincoat" po bulgarsku  mialo isc cos tak jak:
"pierieslawnoje goluboje protivdozdznoje palto".

Andrzej Vollenagel (wszedzie kopyrajty) rozbawial drzewiej publicznosc
nadinterpretacja translatorska bardzo skadinad fachowego zdania: "Bare
conductor runs along the train".  Cos nieomal podobnego widzialem we
wczesnej swej mlodosci,  gdyz w owe lata wiele korzystalem z (za
przeproszeniem) uslug PKP. Innym razem Panstwu cos z tego ogrodka
podam.

Z ostatniej chwili: Telewizor pokazal film  ex-jugoslowianski. Polski
tytul byl: "Alloa -- swieto lekkich obyczajow". A w oryginale, po
chorwacku (?),  po prostu: "Kurvi praznik". Eeech, te eufemizmy...

I tyle na dzis mego przyczynkarstwa. Zaczawszy od  Kobylinskiego,
skonczyc wypada Wankowiczem. Swego czasu  Mistrz Melchior podal
praktyczny przyklad na odroznianie  dywagacji od dygresji. Z dygresjami
mamy do czynienia np. wowczas, gdy w Puszczy, dajmy na to, Kampinoskiej
dwoch  mysliwych rozpoczyna dyskurs o przewagach lowieckich,  puszczach
i polowaniach innych, caly czas tematyki mysliwskiej sie jednak,
przynajmniej z grubsza, trzymajac. Z dywagacja mamy natomiast do
czynienia wtedy, gdy jeden z  owych mysliwych rzeknie do drugiego: "A
propos puszcza. Widzialem wczoraj wieczorem twoja zone  na miescie".

Rozdywagowany,

                                                       Michal Babilas


PS. Aj, waj... Jakze mozna bylo, o lingwistyce piszac, o szmoncesie
nie wspomniec? Historia prawdziwa: zywa legenda lodzkiej szkoly filmowej
w poczatkach jej istnienia byl Henryk Szlachet, czlowiek, ktory
wykreowal sie sam na tytana gatunku. Owoz dzwoni nasz bohater do
centralki w wytworni filmow na Lakowej w Lodzi: - Prosze  mi dac
CIZIESKE. Telefonistka: - Panie Szlachet, pani  Czyzewska dawno juz
wyjechala do Ameryki i nie ma jej w  kraju. Szlachet: - Ja nie prosze o
Elzbiete, tylko o cizieske! Numer cizieske! Dreissig!

W nastepnym odcinku:

              "Pasta Erdal wypielegnuje kazdy krok
                              czyli
                    Kocie spojrzenie Marioli"

(Magiczny polswiatek reklam krajowych)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

*Dywagresja skladacza dyzurnego.* Michal Babilas czuje sie w
obowiazku wyjasnic czytelnikom, ze jego stosunek do jezyka francuskiego,
jest, jakby to powiedziec, przerywany, ale pelen szacunku. I ja to
popieram. Pozwole sobie wiec dla odmiany zlozyc moj hold dla pieknego
jezyka Goethego. Wezmy np. taki jezyk naukowy, dla przykladu z fizyki.
Wymyslono kiedys takie hipotetyczne czastki, ktorych nie ma, a gdyby
byly, to poruszalyby sie z predkoscia wieksza niz swiatlo (i mozna by
nimi zastrzelic wlasnego prapraprapradziadka...). Nazwano je
tachionami, z greki, "tachos" mialo ponoc znaczyc "szybki".
Tachiony po angielsku nazywaja sie tachyons, a po francusku tachions. Po
rosyjsku dla odmiany nazywaja sie tachionami, tylko w cyrylicy.
Natomiast po niemiecku czastki te maja nazwe
Ueberlichtgeschwindigkeitteilchen, co dowodzi prawdziwie germanskiej
precyzji tamtejszych fizykow. I dzieki tej precyzji jezyk niemiecki, jak
wiadomo, stal sie miedzynarodowym, uzywanym przez wszystkich srodkiem
komunikacji. Jest ona wieksza zreszta niz precyzja ichnich jezykoznawcow
z czasow Konrada Dudena, kiedy to czyszczono jezyk niemiecki z
nalecialosci barbarzynskich. 

Bo bylo takie slowo "stenografia". Oznaczalo to szybkie pisanie i
pochodzilo z greki, a tego jezyka chyba Niemcy nie lubia (moze dlatego
wsrod gastarbeiterow jest wiecej Turkow?). Wiec postanowiono oczyscic
jezyk z tej nalecialosci obcej i wprowadzono czysto germanskie slowo:
"kurzschrift". Prosze sobie zamruczec cicho "kurzschrift", "kurzschrift",
najlepiej w takt muzyki z "Zmierzchu bogow" Wagnera, siedzac nad
talerzem bratwurstow z sauerkrautem. To brzmi! 

I dopiero po pewnym czasie ktos sie zapytal po co to wszystko, skoro
"kurz" pochodzi z lacinskiego "curtus", a "schrift", "schreiben" z
lacinskiego "scribere". No, ale stosunek Niemcow do Rzymu byl jednak
inny...

_________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".

_____________________________koniec numeru 108___________________________