______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 24.06.1994 ISSN 1067-4020 nr 106 _______________________________________________________________________ W numerze: Branley Zeichner - Podroz w czasie przeszlym skonczonym Krzysztof Rak - Kwadratura trojkata Eric Behr, Jurek Karczmarczuk - Plotkowanie w pajeczynie Wiktor Marek - Zadania specjalne Krzysztof Rutkowski - Instrument melomana Jolanta Stouten, Magda Michnik - Staropolskie obrzedy sobotkowe - Listy do redakcji _______________________________________________________________________ *Od redakcji:* Szlachetni Czytelnicy! Zamykamy nasz bazar na cale dwa miesiace wakacji letnich. Byc moze zreszta we wrzesniu nastapia pewne drobne, albo i mniej drobne zaklocenia, nie wiemy kiedy sie pozbieramy z tzw. sprawami osobistymi. Wiec na razie zyczymy Wam milych wakacji. Znajdzcie moze kilka chwil, zeby cos napisac. Problem w tym, ze jesli wszyscy chca cos czytac, a nikt nic nie pisze, to wynik wiadomy, grozi nam po prostu uwiad. Rozwazcie takze nieustajaca propozycje: *potrzebujemy ludzi do pracy redakcyjnej!* Przydalby sie ktos do prowadzenia korespondencji, do opiekowania sie archiwum czy do pomocy w kuchni piekielnej zwiazanej z formatowaniem wersji PostScriptowej. Dzieki nam staniecie sie niechybnie slawni i przejdziecie do historii, a byc moze zarobicie duzo pieniazkow. Nie szkoda Wam przepuscic takiej szansy? A na razie zegnamy. W imieniu redakcji: Jurek K_uk _______________________________________________________________________ Tytul pierwszej czesci zostal samowolnie zmieniony przez redakcje na "Podroz w czasie przeszlym dokonanym", wbrew intencji Autora. Przepraszam. J. K_uk. Branley Zeichner PODROZ W CZASIE PRZESZLYM SKONCZONYM ==================================== Wracamy do Krakowa. Spieszymy sie, aby religijni posrod nas zdazyli na modlitwe do synagogi, piatek wieczor, szabat, szabes. "Niewierni" maja wolne. Znow na miasto. Spotykam sie z przedstawicielstwem "Plotek" w Krakowie. Przypomina mi to spotkanie studenckie lata... Szabatowa kolacja, troche spiewow. Jeszcze musze zrobic powtorke o Wawelu. Jutro mam tam oprowadzac. 23 kwietnia, sobota. Dzisiaj mamy "dzien Spielberga". Korzystajac z wiosennego slonca ruszamy wzdluz Wisly. Na trawie siedza z piwkiem demobilizowani chlopcy w bardzo kolorowych strojach. Podobno to nowa tradycja. Widzielismy ich tez w miescie, chodza grupami, wymachuja butelkami piwa, spiewaja. Malownicze to... Ci na trawce sa spokojni, widocznie znuzeni nocna hulanka. Przy moscie Pilsudskiego skrecamy na Podgorze. Idziemy wzdluz granic getta. Z rynku widac za kosciolem wzgorze, z ktorego Schindler na koniu ogladal akcje (wg. Spielberga). W odroznieniu od Warszawy tutaj mozna isc wedlug adresow i miejsc opisanych m.in. przez Pankiewicza w <>. Sama apteka "Pod orlem" sluzy dzis jako muzeum. Plac Zgody nazywa sie pl. Bohaterow Getta. Taksowkarze na placu rzeczywiscie proponuja nam <>. Dziekujemy i nie korzystamy. Przez most przechodzimy na lewy brzeg. Wchodzimy na Kazimierz. Widac wysilek restauracyjny wlozony w te dzielnice, widac wyrazny postep, nawet od zeszlego roku. Synagoga przy synagodze, Stara, Remu, Jakuba, Tempel... Przy ul. Meiselsa w budynku bylego <> (rodzaj uczelni rabinackiej) otwarto niedawno Centrum Kultury Zydowskiej. Miejsce jest bardzo ladnie urzadzone z elegancka kawiarnia "Sara". Na kawe niestety czasu nie stalo, jak zwykle... Na Rynku pelno ludzi. Mickiewicza prawie nie widac spod mlodziezy siedzacej na nim. Przez Sukiennice przecisnac sie trudno. Oltarz mistrza Stwosza robi wielkie wrazenie. Sluchamy Hejnalu. Przechodzimy obok Cyganerii, kiedys kawiarni <>. W grudniu 42 r. grupa mlodziezy z Zydowskiej Organizacji Bojowej wrzucila kilka granatow zabijajac kilku oficerow. W tej samej akcji rozwiesili flagi polskie na mostach i zlozyli kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza. Aby uniknac odwetu w getcie, GL zapisalo te akcje na swoje konto. Dalej, Collegium Maius, Wawel, piekny witraz Wyspianskiego w kosciele Franciszkanow. Na Plantach zielono. Nie wierze wlasnym oczom, ale kasztany zaczynaja kwitnac. Za PRL-u kwitly dopiero w polowie maja. Byl to dla nas znak, ze koniec roku szkolnego za pasem. Powoli wracamy do hotelu. Wszyscy mamy rozmarzone spojrzenia. Jestesmy absolutnie zakochani w tym grodzie. Po kolacji - niespodzianka. Wystep zespolu w prawdziwych krakowskich strojach. Krakowiaki, piosenki ludowe - folklor dla turystow, ladne. Rozmawiamy z czlonkami zespolu, sa oni wszyscy po studiach muzycznych, czy humanistycznych. Chalturza aby sie utrzymac. Statystowali u Spielberga, probuja sprzedawac zdjecia z plenerow. Nie bardzo to idzie, widocznie nie jestesmy typowymi turystami. 24 kwietnia. Niedziela. Opuszczamy Galicje - Malopolske, wracamy do Warszawy. Pusta autostrada jedziemy na zachod, kolo Myslowic skrecamy na polnoc. Chcemy zdazyc na jedenasta, na msze na Jasnej Gorze. Wzdluz szosy, haldy zarastajace brzozkami, widac tez wieze wyciagowe i kominy Slaska. Prawie jak w domu (w Walbrzychu). Pogoda nadal nam sprzyja. Przed Czestochowa moja kolej opowiedziec o klasztorze. Tu nie mam problemu. W Jerozolimie odwiedzilem Dom Polski prowadzony przez Elzbietanki i w tamtejszej bibliotece znalazlem pelno materialu. Opowiadam o Opolczyku i twierdzy belzskiej, falszowanych husytach i stole Marii Panny, ks. Kordeckim i Chorwacji. Dojezdzamy. Na parkingu dosyc pusto. Mozliwe, ze ludzie zaplanowali pielgrzymki na 3 Maja. Po zwiedzeniu dziedzincow wchodzimy do kosciola. Przepych, bogactwo ozdob nie do opisania (na pewno nie przeze mnie, daltoniste). Odbywaja sie dwie msze rownolegle, w kosciele i w bazylice. Jeden ze straznikow ostrzega nas przed doliniarzami. Slyszac, ze szwargoczemy po obcemu, pyta sie on skad my. Odpowiadam ze z Izraela. - Aa, z Ziemi Swietej?! - i prowadzi nas bocznym przejsciem przed Obraz, na podium zaproszonych gosci. Dziekuje mu paroma szeleszczacymi. Msza i samo miejsce robia na naszej grupie wielkie wrazenie, mimo ze wiekszosc z nas bywala w swiecie. Konczymy nasza wizyte zakupami widokowek i ruszamy w droge. Jednym ciagiem do Warszawy. W Warszawie szybkie lokowanie sie w hotelu i do pracy. Zaczynamy od pomnika Powstancow Warszawy. Dyzurny przewodnik wyklada o Teheranie i bohaterstwie. Stamtad idziemy pod pomnik Walczacych Dzieci, uczymy sie o Szarych Szeregach. Dalej Starowka, tu znowu, kolo posagu Syrenki, moja kolej. Opowiadam o Warsie i Sawie, Januszu i Zygmuncie III, o Kilinskim, ktorego pomnik minelismy wczesniej i o ostatnim krolu, o rozwoju miasta w XIX-XX wieku i o jego zniszczeniu w 1944 roku. Zwiedzamy Starowke, podziwiamy pietyzm, z ktorym zostala odbudowana. W muzeum Starego Miasta zamawiamy na wtorek bilety na film, przedstawiajacy to zniszczenie i powstanie z popiolow. 25 kwietnia. Poniedzialek, przedostatni dzien podrozy. Wyjezdzamy z Warszawy na wschod. Po raz pierwszy jade w te czesc Polski. W moich autostopowych wojazach jakos nie wyszlo mi zwiedzic polnocno-wschodnich katow. Jedziemy w strone Tykocina. Po drodze Ostrow Mazowiecka. Dlaczego Ostrow Tumski, czy Wielkopolski a tu Mazowiecka? Jedziemy przez rowninne pola Mazowsza. Tu i owdzie widac traktory, obok plugi zaprzezone za koniem, jeszcze gdzie indziej chlop z plachty wysiewa sztuczny nawoz. Powoli wioski rzadsze i chyba biedniejsze. Na skrzyzowaniu przed Tykocinem czeka na nas radiowoz i z ta honorowa eskorta wjezdzamy do miasteczka. Tu po Potopie oswiadczyl Janusz Radziwill, ze skonczyla sie tolerancja religijna w Polsce. W Tykocinie od XVI wieku istniala duza i zamozna gmina zydowska. Niedawno odrestaurowano tutaj synagoge z tamtego okresu i otworzono w przyleglym domu muzeum zydowskie. Zreszta wszystkie stare domy w Tykocinie sa oznaczone tabliczka Konserwatora Wojewodzkiego. Kiedys, na pograniczu Litwy i Mazowsza byl tu wazny osrodek handlowy. Dzisiaj trudno powiedziec, czy to miasteczko, czy tez duza wies. We wrzesniu 1939 r. weszli tu Niemcy i po kilku dniach wycofali sie za Bug. Do czerwca 41 r. panowali tu Sowieci. Front przeszedl szybko i minelo kilka tygodni wzglednego spokoju. 24 sierpnia do miasteczka przyjechal oddzial SS i oglosil, ze nastepnego ranka wszyscy Zydzi powinni sie stawic na targowym placu z 25 kg. bagazu na osobe. Pogloski o masowych rozstrzeliwaniach juz doszly ale nie bardzo im wierzono. Zydzi widzieli, ze w G. G. Niemcy panowali juz od dwoch lat, sa getta, glod, przesiedlenia, terror ale o masowych egzekucjach nikt nie slyszal. Wchodzimy do synagogi. Budynek duzy, o grubych murach, z baszta, w dawnych czasach sluzyl tez do obrony. Odnowione kolorowe freski, swietna akustyka. W bocznej sali makieta miasteczka z lat miedzywojennych. Widok z wiezy przekonuje nas, ze niewiele sie tu zmienilo. Mimo to, cos nie tak samo. Na scianach synagogi wisza dlugie listy, nazwisko po nazwisku, porzadek alfabetyczny, rodzina po rodzinie - okolo 3000 mieszkancow - Zydow. Lista zawiera tych ktorzy zyli tu 24 sierpnia 1941 r. 25 sierpnia 41 r. na placu targowym stawilo sie 1500 Zydow. Reszta uciekla do lasu albo ukryla sie po domach sasiadow. Kobiety, starcy i dzieci zaladowano do ciezarowek. Mezczyzn pogoniono pieszo. Niedaleko, kilka kilometrow do lasu w Lopuchowej. Nastepnego dnia Niemcy i litewscy pomocnicy zrobili oblawe w miasteczku i w okolicznych lasach. Zlapano prawie wszystkich i pogoniono w tym samym kierunku. Wsiadamy do autobusu. Radiowoz jako pilot przodem. Kilka minut jazdy i jestesmy w lesie. Idziemy sciezka, wiosna na calego. Kilkaset metrow i jestesmy na miejscu. Tutaj, 53 lata temu, byly gotowe doly. Kilka dni wczesniej chlopi okoliczni, zmobilizowani przez Niemcow wykopali je, aby pochowac zwloki poleglych w walkach pare tygodni temu zolnierzy sowieckich. Tak im powiedzieli Niemcy. Tu w ciagu dwoch dni rozstrzelano 3000 tykocinskich Zydow. Uratowalo sie tylko 17 osob. Z Lopuchowej wracamy na glowna szose i wracamy na zachod. Jedziemy do Treblinki. Mijamy stacje w Malkini. Wioska Treblinka wyglada na bardzo zaniedbana i biedna. Dojezdzamy. Teren bylego obozu zaglady to tylko pomnik. Z czasow jego dzialania w 1942-1943 r. nie zostalo nic, oprocz popiolow 700~000 Zydow z calej Europy. Pierwsze transporty przywieziono w czerwcu 1942 r. Po powstaniu wiezniow w sierpniu 43 r. Niemcy zrownali wszystko z ziemia i posadzili z powrotem las. Dzis jest tutaj pomnik. Idziemy wzdluz duzych betonowych blokow, ulozonych jak podklady kolejowe, az do rampy. Na lewo rozlegly teren z rozrzuconymi duzymi glazami granitowymi - 17000 w sumie. Okolo 17~000 gmin zydowskich, z ktorych przyjechaly pelne wagony, a wrocily prozne. 26 kwietnia. Wtorek. Ostatni dzien. Idziemy Trasa Bohaterstwa od pomnika Bojownikow Getta do Umschlagplatzu na Stawkach. Wzdluz tego krotkiego odcinka jest rozstawionych kilkanascie pamiatkowych plyt uwieczniajacych m. in. Anielewicza, Lewartowskiego, Korczaka... Z ul. Stawki jedziemy na Starowke obejrzec zamowiony film o zrujnowaniu i odbudowie Warszawy. Teraz wychodzac na Rynek mozna zrozumiec ogrom wysilku wlozonego w restauracje tego miejsca. Ja jeszcze pamietam haslo: "Caly narod buduje swoja Stolice" i te cegielki na swiadectwach szkolnych. Wolny czas na zakupy prezentow. Probuje sie dodzwonic do redakcji <>. Nie ma nikogo. Szkoda, lakocie wroca do Izraela. Zwiedzam stragany na placu Defilad (bylym). W przejsciu pod Marszalkowska trudno przejsc pomiedzy straganami Wietnamczykow. Kupuje kilka ksiazek i map w ksiegarni Libre kolo Uniwerku, kilka paczek ptasiego mleczka dla dzieci, CD Skaldow dla zony, butelke Chopina dla gosci i do hotelu. Jeszcze jedziemy na spacer do Lazienek. Pieknie tam jak zawsze. Wieczorem pozegnalny program. Wczesnym rankiem wracamy do cieplych krajow. Do tych, ktorzy dobrneli razem ze mna z powrotem na Okecie: dlugo zastanawialem sie nad nazwa dla powyzszego dziennika podrozy. Pisalem go w czasie terazniejszym, ale wiekszosc objasnien przewodnikow byla w czasie przeszlym - tu byl, tam dzialala, tu zyli... Czasu terazniejszego uzywano na ogol gdy mowiono: -To jest pomnik, teraz tu jest muzeum, tu lezy pogrzebany. Ale zauwazylismy tez rozbudowujaca sie Polske. Czesto szara, zmeczona codzienna bieganina, czasami swietujaca w swietnie zaopatrzonych sklepach, czy po prostu mloda na krakowskim rynku. Ci z nas, ktorzy tu byli dwa, trzy lata temu, twierdzili ze roznica jest bardzo duza. Aleks robil nam prawie codziennie prasowke, ja tez mialem czesto co nieco do opowiedzenia. Czytalismy tez z zapalem napisy na murach, bardzo rozne. Jako najbardziej oryginalny jednoglosnie uznalismy nastepujacy: *Szatan wymyslil wojsko, Bog stworzyl dezertera* W ramach wycieczek z uczniami, planowane sa tez spotkania z polskimi licealistami. Na razie malo jest szkol z wysokim poziomem angielskiego, nasza mlodziez tez nie cala zna ten jezyk, ale z doswiadczenia wiadomo juz, ze byly te spotkania bardzo owocne. A, zebym nie zapomnial, mlodziez spotyka sie bez obecnosci doroslych. My bedziemy pili herbatke w pokoju nauczycielskim (pewnie wejde tam ze strachem, jak przed laty...). W Liceum im. Wyspianskiego w Krakowie jest juz klasa jezyka hebrajskiego. W samolocie do Izraela lecial z nami minister obrony narodowej adm. Kolodziejczyk, podpisac umowe o wspolpracy. Lecialo tez niemalo przedstawicieli roznych firm, polskich i izraelskich. Sa kontakty kulturalne, tlumaczy sie ksiazki. Mysle ze absolwenci mojego kursu doloza swoja cegielke do normalizacji stosunkow miedzy dwoma narodami i do wzajemnego zrozumienia. _______________________________________________________________________ "Wprost", 22.05.1994, wpisal J.K_uk Krzysztof Rak KWADRATURA TROJKATA =================== *30 marca 1994 r. marszalek Jozef Oleksy podczas rozmow z przewodniczacym Dumy Panstwowej, Iwanem Rybkinem, zaproponowal, aby Rosjanie przylaczyli sie do wspolpracy parlamentarzystow Polski, Niemiec i Francji. Tego samego dnia, po rozmowie z ministrem spraw zagranicznych, Andriejem Kozyriewem, dodal, ze nie chodzi o propozycje przeksztalcenia Trojkata Weimarskiego w czworokat czy pieciokat, lecz o wspolprace wspomnianych trzech panstw z parlamentem Rosji i Ukrainy.* Trojkat Weimarski to idea corocznych konsultacji ministrow spraw zagranicznych Polski, Francji i RFN, zainicjowana przez Hansa-Dietricha Genschera. W jego zamysle trojkat mial stanowic jedynie pewna konstrukcje pomocnicza - intrument trojstronnych konsultacji dotyczacych wyzwan i perspektyw, jakie przyniosly bezkrwawe rewolucje w krajach Europy Srodkowo-Wschodniej. W deklaracji podpisanej w 1991 r. w Weimarze, gdzie odbylo sie pierwsze tego rodzaju spotkanie, Francja i Niemcy uznaly Polske za glownego partnera w realizacji wspolnej polityki wobec Europy Srodkowo-Wschodniej. Rok pozniej w Bergerac zobowiazaly sie do wspierania wysilkow Polski, majacych na celu uzyskanie pelnego czlonkostwa w EWG (dzis Unii Europejskiej) oraz do trojstronnej wspolpracy na rzecz procesu jednosci europejskiej w ramach NATO, Unii Zachodnioeuropejskiej (UZE), Rady Wspolpracy Polnocnoatlantyckiej (NACC) i Rady Europy. Efekty pierwszych dwoch lat istnienia trojkata sprowadzaly sie jedynie do corocznego podpisywania deklaracji, ktorych tresc nie wykraczala poza to, co zostalo ustalone podczas wczesniejszych kontaktow dwustronnych: polsko-niemeckich, polsko-francuskich i niemiecko-francuskich. Mozna zatem stwierdzic, ze *do roku 1992 trojkat nie tworzyl w zasadzie nowej jakosci w naszych stosunkach z Paryzem i Bonn.* Wydaje sie, iz jego mala skutecznosc polityczna mozna bylo tlumaczyc brakiem spojnej koncepcji celow i strategii polityki wschodniej naszych partnerow. Polityka RFN w latach 1984-1992, okreslana mianem genscheryzmu, polegala - z grubsza rzecz biorac - na probie osiagniecia wzglednej rownowagi pomiedzy polityka europejska, a polityka wschodnia wobec ZSRR i jego satelitow. Priotytetem byla oczywiscie scisla integracja polityczno-ekonomiczna z EWG i polityczno-wojskowa wspolpraca z NATO. Jednakze powtorne zjednoczenie Niemiec moglo sie dokonac tylko za zgoda Moskwy. Totez Genscher staral sie nadac stosunkom niemiecko-rosyjskim charakter uprzywilejowany i uniezaleznic je - na tyle, na ile bylo to tylko mozliwe - od polityki Zachodu jako calosci. W konsekwencji oznaczalo to uznanie Europy Srodkowo-Wschodniej za strefe wplywow Moskwy. Po upadku muru berlinskiego swiat przeksztalcil sie jednak ze struktury dwubiegunowej w wielobiegunowa. Panstwa postkomunistyczne przestaly byc wasalami Kremla i staly sie samodzielnymi podmiotami. Niestety, Genscher nie zdazyl, a byc moze nie potrafil, wypracowac zasady nowej <>. Podal sie do dymisji w maju 1992 r. po spotkaniu w Bergerac. Punkt wyjscia i stanowisko Francji bylo rownie, jesli nawet nie bardziej, skomplikowane. Od czasow generala de Gaulle'a francuska polityka zagraniczna byla prowadzona na przekor faktowi bipolarnego podzialu swiata, co najczesciej powodowalo jej niezbornosc. Klopoty te nie ominely rowniez rzadow socjalistycznych. Tandem Mitterand-Dumas stanal na poczatku lat 90 przed nierozwiazywalnym dylematem. Pierwsza bowiem zasada polityki francuskiej bylo ograniczenie obecnosci polityczno-militarnej USA na starym kontynencie. Druga - proba oslabienia wplywow politycznych Bonn, wynikajaca z obaw przed hegemonia Niemiec w jednoczacej sie Europie. Dzis widac wyraznie, ze urzeczywistnienie obu tych celow, jesli w ogole nie sa to cele wykluczajace sie, jest malo prawdopodobne, poniewaz ewentualnym sprzymierzencem w neutralizacji potegi Niemiec moglyby byc w zasadzie tylko Stany Zjednoczone. Ta niekonsekwencja musiala sie rowniez odbic na polityce Paryza wobec panstw srodkowej i wschodniej Europy. Europa Zachodnia, poszerzona o Polske, Czechy, Slowacje i Wegry, ma szanse powiekszenia swojego potencjalu, przez co stanie sie silniejszym partnerem w stosunkach z USA, Japonia i Rosja. Mogloby to wzmocnic wiezi wewnatrzeuropejskie, a oslabic euroatlantyckie. Poza tym Paryz tradycyjnie dazac do rownowazenia wplywow Niemiec, dostrzega w Polsce naturalnego sprzymierzenca w realizacji swojej polityki wschodniej. Mimo tych korzysci, *politykow francuskich paralizowala obawa, ze otwarcie sie Unii Europejskiej na Wschod rozszerzy niemiecka strefe wplywow.* Druga, nie mniej istotna, przeszkoda w rozwoju wspolpracy w ramach Trojkata Weimarskiego byla roznica strategii politycznych Bonn i Paryza wobec krajow Europy Srodkowo-Wschodniej. RFN dazyla - i nadal dazy - do jak najszybszego wlaczenia tych panstw w struktury polityczno- ekonomiczno-militarne jednoczacej sie Europy, poniewaz - po pierwsze - w ten sposob otworza sie nowe rynki zbytu dla towarow niemieckich, a po drugie - tzw. granica stabilizacji przesunie sie na wschod, wskutek czego RFN przestanie pelnic funkcje "panstwa frontowego". Francuzi natomiast chcieli opoznic rozszerzenie UE i NATO, gdyz nie wierzyli, ze dotrzymaja Niemcom kroku w rywalizacji w tym regionie. Powyzsze sprzecznosci powodowaly, iz instytucja Trojkata Weimarskiego miala ograniczone znaczenie nie tylko dla calosciowo rozumianej polityki europejskiej, ale rowniez jako instrument polskiej polityki zagranicznej. Ostatnie warszawskie spotkanie (w listopadzie 1993 r.) ministrow spraw zagranicznych Polski - Andrzeja Olechowskiego, Francji - Alaina Juppe i Niemiec - Klausa Kinkela wydaje sie stanowic wyrazny przelom w dotychczasowej historii Trojkata Weimarskiego. W podpisanej deklaracji rzady Francji i Niemiec zobowiazaly sie wspierac "dazenia Polski i innych krajow Europy Srodkowej do uzyskania czlonkostwa w europejskich i transatlantyckich strukturach bezpieczenstwa", co w praktyce ma oznaczac, ze kraje stowarzyszone z Unia Europejska otrzymaja status czlonka stowarzyszonego UZE. Ministrowie wypowiedzieli sie za dalszym rozwojem kontaktow miedzy silami zbrojnymi Francji, Niemiec i Polski. Strona polska zasygnalizowala chec ustanowienia kontaktow z Eurokorpusem ("zbrojnym ramieniem" UZE), co zostalo przyjete z uwaga. W kotekscie styczniowego szczytu NATO stwierdzono, ze Pakt Polnocnoatlantycki powinien wyrazic zasadnicza gotowosc do otwarcia sie na nowych czlonkow. *Deklaracja o wspolpracy z UZE byla najbardziej konkretnym ustaleniem warszawskiego spotkania.* Poza tym potwierdzono gotowosc przyjecia panstw srodkowoeuropejskich w poczet czlonkow UE w chwili spelnienia po temu warunkow. Po spotkaniu ministrowie Francji i Niemiec stwierdzili: "Polska jest dla nas wazna, a przyklad wspolpracy polsko-niemiecko-francuskiej moze miec wazne znaczenie dla przemian, jakie dokonuja sie w naszej czesci Europy". Klaus Kinkel w wywiadzie prasowym tak podsumowal jego efekty: "Obserwujemy nie bez satysfakcji, jak ogromny wysilek wzieliscie na siebie, by zdazac do integracji z Europa Zachodnia. A to oznacza, ze tym bardziej bedziemy wspierac polskie dazenia. Chcemy w tak waznej dla was sprawie byc waszym adwokatem. Czujemy sie wobec was zobowiazani". Deklaracja warszawska, w odroznieniu od dwu poprzednich, tworzy wlasnie nowa jakosc, konstytuuje samoistnosc trojstronnych stosunkow polsko-niemiecko-francuskich, wykraczajac poza dotychczasowe rezultaty kontaktow dwustronnych. Owa nowa jakosc polega glownie na tym, ze Francja i Niemcy, mimo znaczacych roznic w celach i strategii polityki wschodniej, potrafily wypracowac rozwiazanie kompromisowe, jakim jest propozycja czlonkostwa krajow Europy Srodkowej w UZE. Ten kompromis byl mozliwy dzieki zmianie punktow ciezkosci w polityce zagranicznej naszych partnerow. Od roku 1990 obserwujemy stopniowy proces politycznego upodmiotowienia panstw naszego regionu. Niemcy tradycyjnie uwazaja go za jeden z najwazniejszych obszarow realizacji swoich interesow, glownie w sferze bezpieczenstwa i ekonomii. Po odzyskaniu niepodleglosci wschodni sasiedzi RFN zaczynaja odgrywac coraz bardziej znaczaca role w polityce europejskiej. Stanowi to naturalne wyzwanie dla Bonn i w konsekwencji musi doprowadzic do stopniowego uniezaleznienia niemieckiej polityki wschodniej od czynnika rosyjskiego. Dowodem na to, iz taki proces zachodzi, jest przychylne stanowisko RFN wobec rozszerzenia NATO na Wschod. Moze to rowniez swiadczyc o zarysowujacym sie konflikcie interesow Bonn i Moskwy w polityce wobec panstw Europy Srodkowo-Wschodniej. Szczegolnie po ostatnich sukcesach wyborczych Zyrinowskiego |Niemcy zaczynaja postrzegac Rosje i WNP jako jeden z najpowazniejszych czynnikow destabilizacji sytuacji miedzynarodowej.| W tym kontekscie Francja, jako tradycyjny partner Polski, staje sie waznym sojusznikiem RFN w realizacji polityki wschodniej. W wypadku Francji nalezy zwrocic uwage na trzy istotne zmiany. Wynikajace z procesu zjednoczeniowego trudnosci ekonomiczne zmniejszaja obawy Paryza dotyczace ekspansji niemieckiej na Wschod. Wzrasta rowniez zainteresowanie kapitalu francuskiego rynkami wschodnioeuropejskimi. Wreszcie - zblizenie amerykansko-rosyjskie stanowi dla Francji dobry pretekst do czynnej rozbudowy wspolpracy wewnatrzeuropejskiej, zwlaszcza w dziedzinie bezpieczenstwa (wzrost roli UZE), przy jednoczesnym graniu na oslabienie wplywow USA i Rosji w Europie. Francja i Niemcy to "lokomotywa" jednoczacej sie Europy. Wszelkie zgrzyty w ich wzajemnych stosunkach maja bezposredni negatywny wplyw na proces integracji europejskiej. Tylko bliska wspolpraca z tymi panstwami moze otworzyc nam droge do dobrobytu zachodniej Europy. Na drodze tej Paryz i Bonn to nasi najwazniejsi partnerzy. Wspolpraca trojstronna jest dla nas szczegolnie korzystna, poniewaz kazdy z tych krajow (a w szczegolnosci Niemcy) przerasta nas swoim potencjalem ekonomiczno-gospodarczym. W ukladzie trojstronnym jestesmy w stanie za pomoca odpowiedniego balansowania wygrywac roznice miedzy oboma partnerami. Wspolpraca weimarska bedzie rowniez miala coraz wieksze znaczenie dla polskiej polityki bezpieczenstwa. Za jeden z jej posrednich efektow mozna uznac decyzje gabinetu federalnego, o ktorej wiadomo z przeciekow prasowych, przyznajaca Polsce szczegolna i uprzywilejowana w stosunku do innych panstw srodkowoeuropejskich role w procesie integracji polityczno-militarnej, co w praktyce oznaczaloby juz nie stowarzyszenie, a stosunkowo szybkie czlonkostwo naszego kraju w UZE. Z tego mozna chyba wyciagnac wniosek, ze droga Polski do NATO prowadzic bedzie przez UZE. Dla nikogo nie jest tajemnica nieprzychylne stanowisko Moskwy wobec naszych dazen do integracji z instytucjami europejskimi i euroatlantyckimi, zwlaszcza z NATO. Dlatego tez zaproszenie Rosji do trojkata klociloby sie z glownym celem wspolpracy weimarskiej, czyli przyspieszeniem polityczno-militarnej integracji Polski z Zachodem. Inicjatywa marszalka Oleksego nie dotyczy zatem relacji wewnatrz trojkata (zmiany jego konfiguracji), ale stosunkow pomiedzy trojkatem jako caloscia, a panstwami trzecimi. Po powrocie do kraju wyjasnil on, iz celem jego propozycji jest zapoznanie parlamentarzystow Rosji i Ukrainy z mechanizmami dzialania demokracji i wladz przedstawicielskich. _______________________________________________________________________ Eric Behr, Jurek Karczmarczuk (E.B.: ) PLOTKOWANIE W PAJECZYNIE ======================== Fascynuje nas roznica miedzy tradycyjnymi metodami komunikacji, a interakcja mozliwa od niedawna dzieki sieciom informacyjnym i poczcie elektronicznej. Szczegolnie ciekawy jest fenomen list dyskusyjnych, zwlaszcza zas list typu "plotkarskiego", w odroznieniu od list profesjonalnych, ktorym nalezaloby poswiecic oddzielny felieton. Zaczniemy od banalow przeznaczonych dla Czytelnikow nie korzystajacych z tego sposobu spedzania czasu, nader czesto wykrojonego z godzin pracy. Lista dyskusyjna jest po prostu... - w glowe sie drapiemy... - jak ja zdefiniowac? Dobra, jest to po prostu lista adresow elektronicznych zarzadzana przez "demony" elektroniczne: programy zwane list-serwerami, lub list-procesorami, rezydujace na duzych komputerach instytucji naukowo-dydaktycznych, czasami innych, ale na pewno nie takich, ktorych administracja ma finansowy stosunek do zasobow informatycznych, jak miejsce na dysku i czas pracy procesora oraz lacz. Bo marnotrawstwo tutaj jest regula. Osoba dysponujaca czasem, silnymi nerwami, oraz przyjaznym srodowiskiem komputerowym, pisze do list-serwera prosbe o wpisanie na liste. Od tej pory kazdy list wyslany przez te osobe na adres listy jest automatycznie powielany, czesto w setkach egzemplarzy. List-serwer jest niezaleznym "uzytkownikiem" wezla, aktywnym 24 godziny na dobe, a jego rola jest odbior poczty i rozsylanie do *wszystkich* uczestnikow. List-serwery na calym swiecie stanowia zgrane towarzystwo; jesli serwer obslugujacy jakas liste w USA ma dziesieciu abonentow europejskich, to nie wysyla dziesieciu listow, tylko jeden, ktorego adresatem jest jakis serwer europejski. Ten dostaje ow list i liste "swoich" adresatow. I eter huczy. Jesli lista jest aktywna i dyskutuje na raz kilkudziesieciu abonentow, powoduje to, ze kazdy z nich otrzymuje codziennie kilkadziesiat, czy kilkaset listow. Nie kazda instytucja moze sobie pozwolic na takie zapychanie lacz i dyskow. Wrocmy jednak do samej komunikacji. Zaleznosci czasoprzestrzenne ulegaja naglemu zakloceniu; sieciowe miary odleglosci, szybkosc przekazu, awarie systemow i globalny zakres komunikacji plataja rozne figle. Przestaje obowiazywac nierownosc trojkata. Odpowiedz na artykul pojawia sie na naszym ekranie wczesniej, niz sam artykul. Australijscy dyskutanci przy porannej kawie dochodza do przelomowych wnioskow wtedy, gdy niczego nie podejrzewajacy Amerykanie smacznie spia, a Francuzi pija. Golym okiem obserwujemy wzglednosc czasu... Ale, jak zwykle, wazniejsza od technologii jest psychologia. Z tego punktu widzenia nawet zwykla poczta elektroniczna zajmuje ciekawa pozycje w dziedzinie srodkow komunikacji. W odroznieniu od telefonu i systemow konferencyjnych, nie jest interakcyjna. Jednoczesnie jest o kilka rzedow wielkosci szybsza niz normalny list. Jest mniej prywatna, bo zwykle moze ja "podejrzec" niedyskretny operator; mimo tego powierzamy jej czesto spontaniczne i intymne uwagi, ktorych nie przelejemy nigdy na papier. Korespondujemy chetnie z osobami, ktorych nie widzielismy w zyciu na oczy, o ktorych nie wiemy zupelnie nic. Wdajemy sie w dyskusje na tematy, ktorych jak ognia unikamy w zyciu codziennym. A listy dyskusyjne jeszcze bardziej poteguja te zjawiska, gdyz to juz przestaje byc elementem zycia prywatnego, a staje sie *teatrem*! Na najglupsza nawet zaczepke zlozona z N linijek odpowiadamy szybko miazdzaca riposta zajmujaca exp(N) linii. Walczymy z uporem godnym lepszej sprawy o powazanie i akceptacje ze strony ludzi, ktorych opinie maja na nasza przyszlosc taki sam wplyw jak wczorajsze cisnienie atmosferyczne nad Kaukazem. Jesli chcemy wykazac, ze ktos jest durniem, to nie wystarcza nam raz, musimy to powtorzyc po stukroc. A jednoczesnie kontakty elektroniczne potrafia doprowadzic do tego, co normalnie wydaje sie byc niemozliwe. Nawet chamskie i wysoce nietaktowne wypowiedzi ida wkrotce w niepamiec, choc nie zawsze. Latwosc archiwizowania wypowiedzi pozwala na trzymanie na dyskach szczegolnie smacznych, lub niesmacznych cytatow, ktore mozna wywlekac i ktorymi mozna sie sycic <>. Ale zarliwe klotnie na forum publicznym sa czasem poczatkiem przyjazni, pod warunkiem, ze utrzymuje sie jej merytoryczny charakter. Dlaczego tak sie dzieje? Kontakt elektroniczny zwykle przekazuje nam "sublimat" partnera. Nie ma reakcji fizjonomicznych, intonacji, emocji estetycznych. Nie ma mozliwosci oceny, tak kiedys waznego w sztuce epistolarnej, recznego pisma. Ba, czasem mylimy sie nawet co do plci rozmowcy! Jest to sytuacja zgola nienormalna; ale dopoki komunikacja sieciowa nie jest na tyle tania, zeby wraz z listem przekazac nam podobizne rozmowcy, skorzystajmy z tego i zastanowmy sie, jak wiele irracjonalnych czynnikow wplywa na nasze rozumowanie i postawe w codziennej "zwyczajnej" interakcji. Elektroniczna wymiana mysli jest tez uwarunkowana tym, ze (na poczatku przynajmniej) nie mamy pojecia o swoim korespondencie. Moze on byc doswiadczonym specjalista neurofizjologiem, albo tez uczniem szkoly podstawowej. Ciekawe jest to, ze *nie zawsze* mozna ktorakolwiek z tych mozliwosci wyeliminowac na podstawie kilku zdawkowych listow. Specjalista moze napisac bzdure nie na temat, zwlaszcza gdy wkracza sie na ulubione poletka dyskusji o zbawieniu swiata przez liberalow / kombatantow / masonow / Pinocheta / Unie Demokratyczna, niepotrzebne skreslic. Uczen moze byc jedyna osoba znajaca odpowiedz na jakis szczegol techniczny dotyczacy sieci, czy komputerow, bo akurat to jego hobby. Jestesmy wiec czasem wystawieni na szok. Tak jak osoba, ktora stracila wzrok musi wlozyc duzo wyobrazni, wysilku i dobrej woli w to, zeby docenic Gauguina na podstawie opisow, uczestnik sieciowego zycia nadziewa sie na niespodzianki wywolane wzglednym kontrastem miedzy ubostwem tego, co jest "tu" (w bezposrednim otoczeniu, we wlasnej glowie), a bogactwem tego, co jest "tam" (na calym swiecie, we wszystkich innych glowach...) Ale znow - byc moze jest to tylko zludzenie? Moze to bogactwo to tylko roznorodnosc bez wiekszej wartosci? Moze na te fizyke relatywistyczna naklada sie eksperymentalne potwierdzenie teorii chaosu, wedlug ktorej dostatecznie skomplikowany uklad wygeneruje *wszystkie* dajace sie pomyslec struktury i konfiguracje? A list-serwer jest znanym z Lema "Demonem Drugiego Rodzaju", ktory bezlitosnie zalewa nas informacja cenna i glupia, pozytecznymi radami i belkotem. I ktory w dodatku - co Lem rowniez zauwazyl - korzysta z faktu, ze informacja jest narkotykiem, ze pozbywanie sie jej przychodzi z trudem. Wiec magazynujemy wszystko, podobnie jak kiedys magazynowalismy np. *wszystkie* ksiazki z fantastyki naukowej w Polsce, a teraz niektorzy magazynuja wszystkie ozdobne kroje czcionek w formacie PostScriptu oraz wszystkie wypowiedzi, ktore kiedys byc moze wydadza sie interesujace... Nie stac nas psychicznie, aby powiedziec *dosc!* i po prostu wypisac sie z listy. Smieszne? Wcale nie! Osoby znajace kilka list dyskusyjnych wiedza, ze dosc nagminna, na szczescie lekka choroba, jest obecnosc na liscie osob, ktore blagaja o pomoc w wypisaniu sie z listy, bo same nie potrafia! A my nie wiemy juz nic. Byc moze Pan X, ktory najpierw odbierany jest jako cham, a pozniej zdaje sie byc rubasznym anarchista, jest jednak po prostu chamem? Tu juz komputery nie pomoga. Potrzebne sa metody klasyczne, czyli np. pol nocy przesiedziane nad butelka Wyborowej / Cadet de Bordeaux '89, niepotrzebne skreslic, po potrzebne skoczyc. Byc moze Pan Y, ktory nigdy nic madrego nie napisal, tylko czasami robi komus krotkie a glupie docinki, naprawde jest znakomitym specjalista od krzyzowek kotow rasowych i potrafi o tym mowic godzinami, ale wstydzi sie wyjechac z tym publicznie na liste, zeby go nie zakrzyczeli? Nieslusznie, ale jak go o tym przekonac? Jak w wielu innych dziedzinach, z niepokojem oczekujemy przyszlosci. Przepustowosc sieci pozwoli niedlugo na powszechny przekaz dzwiekow, a wkrotce przyjdzie nam wysylac "video-mail". Juz teraz rozpowszechnia sie protokol IRC, dzieki ktoremu komunikacja sieciowa przypomina wieczorna pogawedke przy kominku (z tym, ze przy prawdziwym kominku trudno o klebiacy sie tlum...). Moze wtedy zreszta, ze wzgledu na wzbogacenie pasma przepuszczania informacji pozaleksykalnej, niektore patologiczne zjawiska ulegna oslabieniu, nie trzeba bedzie szczegolnej wulgarnosci, aby dac komus do zrozumienia, ze sie go nie powaza. Ale powodow do obaw jest wiecej. W naszym demokratycznym, cywilizowanym swiecie, w ktorym poczta elektroniczna jest darmowa jak lawki w parku, zawsze znajda sie chorzy osobnicy, ktorzy beda starali sie demolowac co im w reke wpadnie. Obrazac innych dla sportu, wysylac gigabajty smieci do setek osob, wysylac dziesiatki razy dokladnie ten sam tekst itp. Wlasciwie nie ma przed nimi obrony, jedynym sposobem bylby zmasowany atak calej spolecznosci, gdyz policji elektronicznej sie nie przewiduje. Ale taki atak nigdy nie nastapi, zawsze beda aktywni ugodowcy, ktorzy stwierdza, ze kazdy ma prawo do wolnosci wypowiedzi, chocby korzystal z tej wolnosci w sposob uwlaczajacy innym. Niektorzy tez uwazaja, ze sam akt prowadzenia takiego ataku uwlacza godnosci listy bardziej, niz obelgi ze strony jednej osoby. Oczywiscie zawsze mozna wylaczyc komputer. Albo stworzyc wlasna liste, kontrolowana przez czlowieka. Wtedy z kolei niszczy sie spontanicznosc. A kto skontroluje kontrolera? Niemoderowana lista ma te piekna zalete, ze wszyscy sa rowni. I te wade, iz kazdy wie, ze to nieprawda. Jedno nie ulega watpliwosci. Epoka "globalnej wioski" MacLuhana jest bezpowrotnie za nami. To juz nie jest zadna wioska, w ktorej zaby kumkaja, w ktorej mozna wyjsc na spacer i pobuszowac samemu po polach. To jest gesta zabudowa miejska. Gesta, znaczy sie nigdy nie jestesmy sami, stanowimy spolecznosc, ktora winna sie zastanowic nad regulami wlasnej organizacji i sasiedzkiego postepowania. Miejska, bo jestesmy zdani na wyspecjalizowane sluzby techniczne, biblioteki publiczne, zarzadzane przez BogWieKogo brygady remontowe, przeszkadza nam tlok na laczach podobnie jak w autobusach, denerwujemy sie, gdy proba dostania sie do jakiegos archiwum konczy sie wyrzuceniem i informacja, ze juz jest 376 podlaczonych osob i wszystkie stolki sa zajete. A czasami, zwlaszcza w kontekscie wspomnianych wyzej patologii, marzy nam sie elektroniczna Sluzba Oczyszczania Miasta... No i wlasnie ten teatr, gdzie mozna sie popisac przed publicznoscia, ktorej przecietny zjadacz chleba w zyciu nie ma. Kazdy staje sie aktorem na wielkiej scenie i bezkrytycznie, z pasja usiluje olsnic tysiace bliznich swoim talentem, swoimi pomyslami na ekonomiczne zbawienie swiata, lub swoja osobowoscia, np. nieugieta postawa moralna i patriotyczna. A jest to takze, uzywajac okreslenia Lema, "wyszalnia" psychiatryczna, w ktorej mozna dac upust swoim kompleksom czlowieka niedocenionego i porozpychac sie lokciami. Albo gabinet luster, w ktorym mozna obejrzec samego siebie niekoniecznie takiego, jak na monidle slubnym. Lub tez swiat fantazji, w ktory uciekamy od szarego meza, rozpuszczonych dzieci, mandatu za parkowanie i zapchanego zlewu. A jednoczesnie, ze wzgledu na tlok na tej scenie, czy srodku komunikacji miejskiej, jestesmy chronieni anonimowoscia. Rzadko grozi nam zastanowienie typu: "co robisz czlowieku, przeciez wszyscy na ciebie patrza!" Moze zreszta dlatego listy moderowane sa czesto pozbawione zycia. Swiadomosc, ze zostanie sie poddanym selekcji, bardzo latwo gasi spontanicznosc. Wreszcie, na koniec pewna meta-uwaga. Spolecznosc, o ktorej mowa, jest dosc nieufna. Czesc patologicznych reakcji na publiczne wystapienia oponentow bierze sie stad, ze <> zaklada sie, ze inny dyskutant mial cos brzydkiego na mysli. Na szczescie nie zawsze, ale zbyt czesto. Zastanow sie Czytelniku - nie doszukiwales sie jakiegos klucza w powyzszym tekscie? Nie zastanawiales sie "a komu oni chca przysolic i czy aby nie mnie?" Odpowiedz jest negatywna. Po co? Przeciez <> nie sa niemoderowana lista dyskusyjna. _______________________________________________________________________ Wiktor Marek ZADANIA SPECJALNE ================= (Refleksje na marginesie pamietnikow P. A. Sudoplatowa) Osoby zainteresowane historia najnowsza Rosji, Europy Wschodniej i Zwiazku Radzieckiego mogly w tym sezonie przeczytac wiele ksiazek rzucajacych nowe swiatlo na rozmaite zdarzenia. Czestokroc powszechnie przyjete interpretacje faktow musza ulec zmianie, pojawiaja sie nowe opinie zmieniajace ogolnie przyjete sady. Dokumentem ktory na pewno wplynie na opinie historykow i zainteresowanej historia publicznosci sa pamietniki Pawla Anatolijewicza Sudoplatowa <> (<> - Soviet spymaster, Pavel Sudoplatov and Anatoli Sudoplatov with Jerrold L. and Leona P. Schechter, opublikowana przez dom wydawniczy <>, ISBN 0-316-77352-2, cena w St. Zjedn. A.P. $24.95). Pawel Sudoplatow, wbrew temu co pisze we wstepie nie jest osobom interesujacym sie historia Rosji XX wieku postacia nieznana. Mozna o nim i jego osiagnieciach przeczytac na przyklad w ksiazce J. Dziaka <>. Jednakze faktem jest, iz Sudoplatow przewaznie dzialal za kulisami, a dziennik <> nie poswiecal mu duzo uwagi (Sudoplatow twierdzi iz na owych poczytnych lamach wspomniany byl tylko raz). W ksiazce Dziaka wspomniany jest jako podwladny Jezowa a potem Berii, odpowiedzialny za "mokra robote". Mieli bowiem w Zwiazku Radzieckim specjalna instytucje do mokrej roboty. Miala ta firma wiele nazw (lubili tam nazwy zmieniac): Administracja Zadan Specjalnych NKWD, Czwarty Zarzad NKGB, Biuro Specjalne nr 1 MGB, IX Wydzial Pierwszego Glownego Zarzadu MWD i pozniej, po roku 1954, jeszcze kilka innych. Ale przez caly ten czas (wlasciwie od 1940 do 1953 roku) nazywano te instytucje biurem Sudoplatowa. On to bowiem kazal mordowac, truc, porywac i torturowac. Byl wiec Sudoplatow specjalista od mokrej roboty. Polityka terroryzmu panstwowego nie byla specjalnoscia wylacznie Zwiazku Radzieckiego (stosowaly ja tez, acz na mniejsza skale Niemcy nazistowskie i Wlochy faszystowskie). Zwiazek Radziecki osiagnal jednak w tej dziedzinie calkowity prymat. Bylo to zas w znacznym stopniu zasluga Sudoplatowa. Zaiste, musial byc specjalista niemalej klasy. Acz, zazwyczaj, myslimy o Zwiazku Radzieckim jako o najwyzszym stadium biurokracji, w dziedzinie walki z przeciwnikiem potrafili byc elastyczni i zajmowac sie wieloma sprawami na raz. Stad tez Sudoplatow w pewnym okresie laczyl stanowiska szefa "mokrej roboty" i szefa wywiadu atomowego. Byl bowiem rowniez kierownikiem wywiadu "Biura ds. problemu nr. 1", tj. urzedu zajmujacego sie budowa radzieckiej bomby atomowej. W swoich pamietnikach opowiada wiec tez o tym jak Zwiazek Radziecki uzyskal informacje na temat "Projektu Manhattan". Sa to na tyle ciekawe informacje, ze tygodnik "Time" przedrukowal je prawie w calosci. Najpierw kilka informacji o autorze. Urodzony na Ukrainie w roku 1907 uciekl z domu w roku 1919 (a wiec w wieku lat 12!) i przystal do Armii Czerwonej, od razu do oddzialow specjalnych. Byl szyfrantem, drobnym agentem, po prostu praktykowal w rzemiosle. Od tego czasu, do roku 1953 sluzyl wiernie. Poczatkowo na Ukrainie (tam sie tez ozenil, oczywiscie z czekistka), potem w roku 1933 jako mlody czlowiek z prowincji zostal sprowadzony do Centrali w Moskwie. Okazal sie zdolny i szybko awansowal do wywiadu zagranicznego. Odbyl szereg misji do Europy Zachodniej specjalizujac sie w emigracji ukrainskiej. Otarl sie o Paryz i Hiszpanie. W Hiszpanii, jak pisze, przez pewien czas udawal Polaka w Brygadzie Miedzynarodowej. Zasluzyl sie morderstwem Konowalca, jednego z przywodcow ukrainskich. Osobiscie doreczyl mu bombe w kawiarnii Atlanta w Rotterdamie. To z zimna krwia przeprowadzone morderstwo zwrocilo nan uwage najwyzszych czynnikow. A byl wlasnie rok 1938, wiele gabinetow zostalo nagle zwolnionych. Kosmopolityczna agentura zbudowana jeszcze przez Dzierzynskiego zostala w czystkach lat 1937-1939 wytepiona prawie calkowicie. Mlody, zdolny agent szybko awansowal. Niedlugo byl juz szefem od mokrej roboty i to wlasnie on nadzorowal Leonida Eitingona, ktory kierowal grupa agentow w Meksyku. Ci wlasnie terrorysci zabili ostatniego (i najwiekszego) konkurenta Stalina, Leona Trockiego. W czasie wojny Sudoplatow skoncentrowal sie na walce z Niemcami, zarowno wywiadowczej jak i kontrwywiadowczej. Jego agenci dokonywali zamachow na tylach frontu niemieckiego, ale rownoczesnie zajmowal sie tez dezinformacja Niemcow, przechwytujac ich agentow i uzywajac ich dla podawania falszywych informacji. W tym tez czasie zajal sie wywiadem atomowym. Po wojnie, kiedy Beria odszedl z policji i zajal sie wylacznie nadzorowaniem budowy bomb jadrowych, Sudoplatow pozostal na swym stanowisku. Nadal mordowal, trul i porywal. Kiedy po smierci Stalina Beria powrocil do polaczonych na nowo ministerstw Spraw Wewnetrznych i Bezpieczenstwa, Sudoplatow przystal do jego grupy i z nia razem upadl. Mial szczescie - dostal tylko 15 lat (Beria, Abakumow i wielu innych zostalo rozstrzelanych). Jak twierdzi, przez piec lat symulowal szalenstwo. Dzieki temu przetrwal okres kiedy rozstrzeliwano i po odbyciu kary wyszedl na wolnosc. Zdazyl jeszcze (pod pseudonimem) zostac wzietym tlumaczem (koledzy z KGB go nie zapomnieli) tlumaczac z niemieckiego i polskiego. Napisal szereg ksiazek o partyzantce w czasie wojny. Caly czas domagal sie rehabilitacji (w koncu "tylko wykonywal rozkazy") i na sam koniec Zwiazku Radzieckiego otrzymal ja. Dzis juz nie jest kryminalista z 15-letnim wyrokiem lecz zasluzonym emerytem, general-lejtnantem z pelna emerytura. Uplyw czasu spowodowal iz prawie wszyscy swiadkowie tych strasznych czasow wymarli (niektorzy nawet smiercia naturalna) i Sudoplatow ostal sie jako jeden z ostatnich bohaterow (bez watpienia negatywnych) stalinizmu. W zeszlym roku posrednio, poprzez gen. Wolkogonowa, dotarl don Jerrold Schechter, ktory namowil Sudoplatowa do napisania i opublikowania w Stanach pamietnikow (najwyrazniej pamietniki Sudoplatowa |nie| ukazaly sie jeszcze w Rosji). Ukazaly sie w kwietniu biezacego roku. Sama ksiazka jest napisana dobrze. Pawel Sudoplatow prezentuje sie jako ideowy komunista, gotow wszystko poswiecic dla SPRAWY (nawet wlasne zycie - w koncu bomba dla Konowalca mogla wybuchnac wczesniej). Jest dobrym ojcem rodziny (i nawet w koncu zeni sie ze swoja ubeczka). Dba o kolegow jak moze. Korzystajac z koniunktury wyciaga ich z obozow (kiedy na poczatku wojny brak kadr). W sumie prezentuje nam obraz w stylu "ciezkie czasy - ale robilem co moglem". W ksiazce znajduje sie wiele stwierdzen i osadow podwazajacych utarte opinie. Porusze jednak tutaj tylko trzy. Pierwsza, i najwazniejsza sprawa to "zmowa fizykow", swiadome dzialanie liderow swiatowej fizyki, celem stworzenia "rownowagi strachu". Oto fakty tak jak je przedstawia Sudoplatow. Na poczatku lat czterdziestych Rosjanie dowiaduja sie o projekcie Manhattan. (Juz uprzednio fizycy radzieccy informowali kierownictwo panstwa o mozliwosci zbudowania broni jadrowej.) Z pomoca agentow wywiad dociera do Oppenheimera i uzyskuje jego zgode na umieszczenie w jego otoczeniu kilku ludzi, ktorzy beda przekazywac wiadomosci z Los Alamos. Podobnie dzieje sie z Fermim i Szillardem. Rosjanie otrzymuja wszystkie najwazniejsze dane o projekcie Manhattan, wlaczajac w to probki materialow, dane dotyczace ilosci potrzebnych materialow rozszczepialnych etc. Pozniej, kiedy Rosjanie maja klopoty z uruchomieniem swego pierwszego reaktora, odpowiedni oficer wywiadu odwiedza Bohra, ktory radzi co trzeba zmienic i ulepszyc. Mozna nadac tym faktom rozna interpretacje. Moze to zdrada motywowana ideologicznie - ja wole myslec o probie (bardzo udanej) narzucenia swiatu stanu rownowagi, ktory trwal przez prawie 50 lat, przynoszac zreszta Zachodowi niezwykla pomyslnosc ekonomiczna. Bez watpienia i same fakty i ich interpretacja beda przedmiotem wielu sporow (probke mielismy juz w <>, gdzie autorka biografii Berii atakowala Sudolatowa jako niewiarygodne zrodlo). Ksiazka Sudoplatowa jest na tyle wazka, ze nie mozna bylo przejsc nad nia latwo do porzadku. Wiele czasopism poswiecilo jej recenzje. Tak znaczny atak na filary nauki XX wieku nie mogl przejsc nie zauwazony. Oczywiscie niektorzy (taki jest ton opinii A. Knight, biografki Berii) mowia, ze w koncu Sudoplatow byl <> (te 15 lat) i nie mozna mu wierzyc. Inni wskazuja na szereg "rozminiec z prawda" (na przyklad pisze Sudoplatow, ze Szillard byl w Los Alamos, podczas gdy go tam nie bylo). Do tej kategorii zaliczyc nalezy recenzje T. Powersa w <>, filarze wschodniego naukowego establishmentu liberalnego (<>, vol. XLI, nr 11, z data 9 czerwca 1994). Podobnie obwinieniom o zdrade J. Roberta Oppenheimera poswiecil artykul w tym samym pismie G. Kennan, slynny autor strategii Stanow Zjednoczonych wobec Zwiazku Radzieckiego (<>, vol. XLI, nr 12, z data 23 czerwca br.) Inni jeszcze (np. profesor A. Ulam w <> (to zupelnie inna publikacja) widza w tych wspomnieniach jeden z wazniejszych tekstow rzucajacych swiatlo na historie Rosji w latach dyktatury Stalina. Wywiad rosyjski opublikowal komunikat, w ktorym stwierdza, ze wielcy fizycy bezposrednio nie dostarczali raportow (<>, 6 maja br.). Bardzo slabe to zaprzeczenie. "Zdrada fizykow" bedzie na pewno dlugo jeszcze dyskutowana. Przy okazji spraw atomowych dowiadujemy sie tez o wywiadzie radzieckim w Stanach Zjednoczonych. Sudoplatow pisze o wielkich wydarzeniach, ktore mialy wplyw na cala powojenna historie USA. Wspomina o sprawie Hissa (dzieki ktorej wyplynal na szerokie wody Nixon) i sprawie Rosenbergow. Jesli wierzyc Sudoplatowowi, "grube ryby" nie wpadly - jak zawsze zaplacily plotki. Druga, mniejsza, ale tez wazna sprawa, to kwestia morderstwa Kirowa. Wielu kremlinologow (jest to nawet przewazajaca opinia wsrod specjalistow) twierdzi, ze to Stalin kazal zamordowac Kirowa. Sudoplatow wysmiewa standardowe argumenty (na przyklad, ze morderca, niejaki Nikolajew, nie mogl sie dostac do Instytutu Smolnego bez pomocy z zewnatrz. Najwyrazniej kazdy czlonek partii mogl sie dostac tam za okazaniem legitymacji. Kirow (jesli wierzyc Sudoplatowowi i jego zonie z departamentu kultury) lubil niewiasty bardziej niz na to pozwalala "moralnosc komunistyczna". Dalej juz wszystkim zalezalo, by o tym nie mowic, kazdemu z innej przyczyny. Ci (np. R. Conquest), ktorzy budowali na morderstwie Kirowa fantastyczne hipotezy, beda musieli zrewidowac swe poglady. Trzecia istotna sprawa to rola Berii po smierci Stalina. Sudoplatow twierdzi, ze Beria byl autorem pierwszych krokow liberalizacyjnych. Wlasciwie nalezy odczytywac to co pisze w ten sposob, ze bez wzgledu kto bylby dziedzicem Stalina, polityka permanentnego terroru musiala sie skonczyc. Ciekawa to hipoteza i historycy beda mieli nad czym dyskutowac. Jest w ksiazce Sudoplatowa szereg polonikow (np. sprawa ksiecia Radziwilla, ktory mial byc "agentem do wywierania wplywu".) Przedrukowany jest tez list Berii do Stalina, bedacy bezposrednia przyczyna mordow w Katyniu, Kalininie i Charkowie. Tym niemniej Sudoplatow (przynajmniej sam tak mowi) sprawami polskimi sie nie zajmowal. Czytelnik znajdzie jeszcze wiele innych waznych informacji - na przyklad o losach Raoula Wallenberga, o tajnym gabinecie trucizn, o prezydencie Beneszu jako radzieckim agencie, o penetracji emigracji rosyjskiej i wielu innych sprawach. W sumie ciekawa i wazna ksiazka. Warta przeczytania i refleksji. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Trzy grosze korektora dyzurnego. Sudoplatow zostal zrehabilitowany we wrzesniu 1992, wiec juz grubo ponad rok od przejecia wladzy przez Jelcyna. To juz nie byl ZSRR... Wierzyc sie nie chce, wydaje sie, ze ma on ciagle haka na ludzi z aktualnego swiecznika, gdyz tak honorowac zawodowego morderce na zimno chyba sie nie da! Nie wiem jak w USA, ale we Francji po pierwszym entuzjazmie dla odkrywczosci Sudoplatowa, dziennikarze coraz czesciej widza to co <> - kiepski kryminal. Wypunktowuje sie, ze podczas krytycznego okresu 1941-1945 Sudoplatow nie mial *nic* wspolnego z bronia jadrowa i najpewniej nie posiadal dostepu do krytycznych <>; ze "zapomnial" Leonida Kwasikowa, znanego szpiega, za to uczepil sie owych Bogu ducha winnych znanych fizykow, ktorzy - na pewno i Bohr i Fermi, byli tak inwigilowani, iz trudno przypuszczac, ze mieli jakiekolwiek szanse na flirt z Sowietami. Wedlug znacznej liczby fizykow jadrowych "sekret" bomby to w znacznym stopniu humbug - przeszkoda nie byl brak jakichs wspanialych diagramow na mikrofilmie, lecz brak nalezytej infrastruktury technologicznej. Modele z Hiroszimy, czy Nagasaki roznily sie znacznie od schematu z Los Alamos i nigdy nie byly testowane. Zadzialaly od razu. Dlatego Irak, a teraz Korea Polnocna stanowia realne zagrozenia. Brytyjczycy, ktorzy mieli lepsza dokumentacje, ale mniej pieniedzy na zbrojenia, swoja bron jadrowa uzyskali w kilka lat po ZSRR. Moze jest to i wazna ksiazka. A moze ciezka kpina starego KGBeka z latwowiernosci zachodniego rynku czytelniczego i zlotonosna kura. Kto to wie? Jurek K_uk. ________________________________________________________________________ "Gazeta Wyborcza", 14.03.1994, zanotowal J. K_ek Krzysztof Rutkowski INSTRUMENT MELOMANA =================== Z Piotrem Kaminskim, wspolautorem najwiekszego na swiecie przewodnika po plytach kompaktowych z muzyka klasyczna, rozmawia Krzysztof Rutkowski. *Ponad 10 tys. nagran. Najdluzsza lista kompozytorow. Najbardziej szczegolowa lista utworow. W wydawnictwie Fayard ukazala sie arcygruba ksiazka <>, autorstwa Jean-Charlesa Hoffele i Piotra Kaminskiego. Jest najobszerniejszym na swiecie przewodnikiem po plytach kompaktowych z muzyka klasyczna. We Francji w dwa miesiace sprzedano juz 10 tys. egzemplarzy. Autorzy prowadza rozmowy w sprawie wydania polskiej edycji przewodnika.* - Czytajac Wasz przewodnik chce sie natychmiast sluchac muzyki. Kto wpadl na pomysl, zeby go napisac? - Zbiegly sie tu interesy wydawnictwa i nasza wspolna milosc do plyt. Fayard wydaje od lat serie popularnych monografii przewodnikow muzycznych poswieconych muzyce symfonicznej, kameralnej, fortepianowej itp. Czytelnicy tej serii, noszacej tytul <> ("Niezbedniki"), domagali sie do pewnego czasu, by kazdy taki przewodnik byl uzupelniony dyskografia. Zamiast tego zrobilismy wiec osobna ksiazke do tej wlasnie serii. Byla ona rzeczywiscie niezbedna, gdyz na rynku ukazuje sie miesiecznie 400, 500, czasami 600 nowych plyt kompaktowych. Chcielismy wiec zrobic cos pozytecznego, i to dla kazdego, od debiutanta do wytrawnego kolekcjonera. - Jakie zalozenia Wam przyswiecaly? - Mowiac wzniosle, chcielismy dac czytelnikom instrument muzycznej wolnosci. Nie prowadzimy nikogo za raczke, niczego nie narzucamy. Pragniemy tylko wykorzystac nasze wieloletnie doswiadczenie w obcowaniu z plytami i ulatwic melomanom poruszanie sie w tym gaszczu. Uprzedzamy, ze - jak wszyscy ludzie - mamy indywidualne gusta, ktorych nikt nie musi podzielac. Kazdy czytelnik i sluchacz musi sam sprawdzic, co mu sie podoba, a co nie. Przy kilku najwiekszych kompozycjach sugerujemy na wstepie pare nagran pod haslem "pierwsze kroki", zeby zupelny debiutant mogl po prostu sprawdzic, jak to brzmi, czy ten caly Bach czy Beethoven w ogole go lechce. Potem przechodzimy do sedna sprawy, sonata po sonacie, symfonia po symfonii. Wybieramy - rzecz prosta, arbitralnie - pierwsze, mozliwie najlepsze, najbardziej reprezentatywne nagranie jakiegos utworu, bo od czegos trzeba zaczac. Nastepne na liscie ma zas za zadanie mozliwie szybko zaklocic obraz tego pierwszego i ocalic melomana od dosc powszechnego nieporozumienia: ze mu sie utwor pomyli z interpretacja, Mozart z Karajanem. Zalecamy wiec, zeby - zamiast kupic szybko jakas inna symfonie Beethovena - zainwestowac raczej w jakies drugie, mozliwie ostro skontrastowane wykonanie tej samej symfonii i sluchac na przemian jednego i drugiego, w penym sensie jednego przeciw drugiemu. Nazwalismy to "zasada lustra": obie interpretacje przegladaja sie w sobie nawzajem. Bardzo jestem dumny z "pierwszych krokow" i "zasady lustra", bo to moje dzieci! - Jak sie robi taki przewodnik? - Pracowalismy nad nim dzien i noc przez dziewiec miesiecy, a przedtem jeszcze pare dziesiatkow lat... Ale i tak musielismy sluchac kilkunastu plyt dziennie. Co wiecej, wzielismy pod uwage wylacznie plyty dostepne, to jest takie, ktore oficjalnie figuruja w katalogach wydawcow i dystrybutorow. Sytuacja na rynku zmienia sie oczywiscie bez przerwy, stad koniecznosc regularnych reedycji naszej ksiazki. Nad wydaniem 1995 juz pracujemy, ukaze sie w listopadzie - i tak w kolko, do konca zycia, jesli czytelnicy dopisza. Najbardziej zdumiewajace, ze wciaz jeszcze udaje mi sie sluchac muzyki bez obrzydzenia. - Czy Wasz przewodnik moze sie przydac Polakom? - Naturalnie, prowadzimy nawet wstepne rozmowy w sprawie polskiej edycji, oczywiscie w rozsadniejszych rozmiarach. Ale nawet wersja francuska bedzie zrozumiala dla nie znajacych tego jezyka, gdyz stosujemy piktogramy: gwiazdki oznaczaja wartosc artystyczna, mikrofony - jakosc techniczna, gramofon z tuba - nagranie historyczne, swinko-skarbonke - plyte przeceniona. Problem w tym, ze polski rynek kompaktowy jest juz wprawdzie bardzo bogaty, ale dosc przypadkowy i chaotyczny. Dlatego taki przewodnik funkcjonowac musi tu odwrotnie niz we Francji. W Paryzu idziesz do sklepu z plyta wybrana z naszej porady i albo ja dostajesz do reki, albo sprzedawca ci ja zamawia. W Polsce bedzie mozna wyciagnac plyte w polki, a potem sprawdzic, jak sie o niej Hoffele i Kaminski wyrazaja. Ryzyka calkiem wyeliminowac nie sposob, ale jak sie komu polecona przez nas plyta nie spodoba, niech ja odstapi koledze, on ma inna chemie mozgu i moze sie w niej zakochac. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Piotr Kaminski, dziennikarz radiowy i gazetowy, tlumacz Geneta, Becketta i Chandlera. Wspolpracowal w roku 1981 z Romanem Polanskim przy "Amadeuszu" Petera Shaffera w warszawskim Teatrze na Woli i paryskim Theatre Marigny. Od grudnia 1981 mieszka w Paryzu. Jest dziennikarzem RFI, realizuje audycje dla radia France-Musique. W Polsce czytac go mozna w <>, uslyszec w II i III programie Polskiego Radia. ____________________________________________________________________ Jolanta Stouten, Magda Michnik STAROPOLSKIE OBRZEDY SOBOTKOWE ============================== *Ach gwiezdna, wonna swietojanska Ciemno-zielona noc slowianska* (Julian Tuwim - <> ze zbioru <>) Prastary, staropolski zwyczaj palenia ogni swietojanskich i sobotki bardzo przypomina starogreckie swieto Hydrophoriow (noszenia wody) przypadajace na astronomiczne zrownanie dnia z noca. W tym dniu kobiety greckie oczyszczaly zrodla, ozdabialy je kolorowymi wiencami i rzucaly roznobarwne wience do rzek, by zapewnic sobie przychylnosc drobnych duszkow i demonow rzecznych. Po zachodzie Slonca w sasiedztwie zrodel rozniecaly ogniska by pobiesiadowac przy spiewie wesolych i skocznych piosenek. Slowianskie uroczystosci swietojanskie obchodzone w najkrotsza noc w roku (w czasie przesilenia slonecznego) zwane czesto kupalnocka lub krotko sobotka byly schrystianizowana forma staroslowianskiego obrzedu poganskiego wywodzacego sie z kultu wody i ognia. Jednym z glownych bostw kultu byl Kupala - staroslowianski bog bogactwa. Kupala mial zapewniac ludziom zdrowie, urodzaj i dobrobyt. Nazwa sobotka wziela sie stad, ze zapracowany w letni dzien powszedni lud, wybieral zwykle sobotni wieczor na uroczystosci koscielne, rodzinne i wspolne biesiady. Wczesnym rankiem w wigilie sw. Jana kobiety i dziewczeta wychodzily na laki i do lasu by uzbierac narecza pachnacych ziol i kwiatow. Po obeschnieciu rosy siadaly na brzegu rzeki i spiewajac plotly piekne, kolorowe wianki z kwiatow. Ukladaly je wokol miejsca, w ktorym wieczorem mial zaplonac sobotkowy ogien. Gdy Slonce Raka zagrzewa, A slowik wiecej nie spiewa, Sobotke, jako czas niesie, Zapalono w Czarnym Lesie. (...) Siedli wszyscy na murawie, Potem wstalo 6 par prawie, Dziewek jednako ubranych, I belica przepasanych. (...) Tak to matki nam podaly, Same takze z drugich mialy, Ze na dzien sw. Jana, Zawzdy sobotka palana. Tak o sobotce pisal poeta z Czarnolasu Jan Kochanowski, w <>: Po zachodzie Slonca, zwykle chlopcy lub czesto same dziewczeta, rozniecali starym zwyczajem przez potarcie dwoch drewienek swietojanski ogien. Z zapalonymi od ognia pochodniami, chlopcy obchodzili miedzami pola uprawne i laki grajac i spiewajac swawolne piosenki. Z oddali wygladali jak bledne ogniki, tancujace w ciemnosci nocy. W tym czasie wokol ognia swietojanskiego gromadzily sie dziewczeta. Spiewajac i tanczac wrzucaly do ogniska po galazce z kazdego z zebranych rankiem ziol. Wokol ogniska i po okolicy unosil sie niespotykany, magiczny zapach palonych ziol. W ten sposob czarodziejska moc ziol miala uchronic wszystkich mieszkancow wsi od skutkow dzialania "Zlego". Spiewajace i tanczace wokol falujacego ogniska dziewczeta, ubrane w rytualne biale suknie i przepasane magicznym zielem bylica (piolunem), przedstawialy niezapomniany widok na ciemnym tle nocy. Buchajacy ogien wyolbrzymial i wyginal szybko poruszajace sie ich cienie. Radosny spiew dziewczat i won palonych ziol roznoszaca sie po okolicy zwabialy powracajacych z obchodu chlopcow. Przy ognisku chlopcy popisywali sie przed dziewczetami skokami przez ogien, zrecznoscia i tancami. Co bardziej niecierpliwy usilowal skrasc wianek z glowy upodobanej sobie dziewczyny. Smiechom, krzykom i piskom nie bylo konca. Radosc, smiech i wesola zabawa sobotkowa mlodziezy wywabiala z domow rowniez i starszych mieszkancow wioski. Przed polnoca rozpoczynaly sie wrozby. Dla wrozby zamazpojscia dziewczeta zdejmowaly z glow wianki i puszczaly je w nurt rzeki przy skocznych spiewach gospodyn: Zbierz sie synu, wsiadaj w krype, Nie na pogrzeb, nie na stype, Poplyniemy dzisiaj z woda, Lecz na wielkie wiankow swieto. i dalej: Pluszcza lodzie, plyna wianki - I nie jedno serce bije, I nie jedno stanie w szranki, Co sie na dnie duszy kryje. Chlopcy, przy wtorze smiechow, piskow i wrzaskow w pospiechu wskakiwali w stojace na brzegu rzeki zwinne lodeczki i czolna. Uganiajac sie po falach wylapywali z wody wianki. Z brzegu rzeki dochodzily ich glosne modlitwy, krzyki, zaklecia i smiech dziewczat. A bylo sie o co modlic. Ta, ktorej wianek zostal wydarty zdradzieckiej rzece miala jeszcze tego samego roku wyjsc za maz. A czekaly na plynace woda wianki rozne niemile przeszkody: niekiedy zdradziecki prad porwal wianek i uniosl go az do morza, inny zas osiadl na mieliznie, a jeszcze inny szybki wir poniosl w glebiny. Dlatego, co sprytniejsze dziewczeta ustawialy w wianku plonace luczywa by latwiej bylo je chlopcom odnalezc i pochwycic w ciemnosciach nocy. O polnocy co odwazniejsi mlodziency zapuszczali sie w gestwine lesna w poszukiwaniu czarodziejskiego kwiatu paproci. Powiadano, ze ten kto posiadzie czarodziejski kwiat, ten ujrzy nieprzebrane skarby ukryte w ziemi, ktore szatan pilnie strzeze przed ludzmi. Pozna tez mowe zwierzat i ptakow, oraz pozna przyszlosc swoja i innych. Kwiat ten zakwita tylko raz w roku, w swietojanska noc na krotka chwile. Nielatwo go jednak zdobyc, poniewaz strzega go zlych duchow moce. Latwo go natomiast dostrzec. Kwiat lsni zloto-srebrnym blaskiem, jak spadajaca z nieba gwiazda, zawieszona pod wierzcholkiem paproci. Biada jednak smialkowi, ktory wyciagnalby reke by go zerwac. Najdrobniejszy ruch reki budzi uspione zle moce strzegace czarodziejskiego kwiatu. Nagle powietrze zaczyna wirowac, slychac wokol dzika wrzawe i przerazliwy smiech szatanow. Niebo grzmi i jasnieje ogniem blyskawic. Po chwili ziemia rozstepuje sie i przed smialkiem pojawia sie sam diabel w swojej najbardziej odstraszajacej postaci. Wokol niego swoj szalony taniec odprawiaja jadowite weze i inne nieziemskie potwory. Kiedy jednak wszystkie zle moce nie zdolaja odstraszyc smialka, wszystko nagle wokol ucicha. Niebo rozpogadza sie i ksiezyc oswietla smialkowi droge powrotna. Kwiat jest jego, ale biada niedawnemu szczesciarzowi jezeli w drodze powrotnej wypuscilby kwiat z reki. Natychmiast pojawia sie przed nim piekna boginka lesna z lsniacym kwiatem paproci w dloni. Gestem zacheca by szedl za nia. Prowadzi go w niedostepne ostepy lesne, by tam zniknac w ciemnosciach. Mlodzieniec z przerazenia traci pamiec o swojej przeszlosci i miejscach ukrytych w ziemi skarbow. Trudno mu znalezc droge powrotna do domu. Poganskie swieto sobotki odprawiane najczesciej w wigilie sw. Jana, choc czasem rowniez w Zielone Swiatki (w zaleznosci od regionu) bylo zaciekle tepione przez kler i kosciol. W statutach biskupow polskich z XIV wieku czytamy, ze ksieza powinni zakazywac ludowi tancow nocnych i biesiad urzadzanych w soboty przed sw. Janem Chrzcicielem. Kilkadziesiat lat pozniejszy statut Synodu Krakowskiego z 1408 roku, zakazuje zwyczaju tego uwazanego za jeszcze poganski. Uroczystosci sobotkowych zakazuja rowniez panujacy monarchowie. I tak Kazimierz Jagiellonczyk na zadanie opata benedyktynow swietokrzyskich w roku 1468 zakazuje odprawiania przez okoliczna ludnosc poganskich sobotek na Lysej Gorze. Nie koniec na tym. W XVIII wieku krol August III ponownie surowo zakazuje odprawiania sobotek w miastach i wsiach krolestwa z powodu zwiekszonej liczby pozarow w tym dniu i poparzen osob, ktore skaczac naprzeciw siebie przez ogien niekiedy wen wpadaly. Zadne zakazy i nakazy wladz koscielnych i swieckich nie byly w mocy zwyczaju tego wykorzenic. W roku 1852 ksiadz Zaleski z Kobylina zagrozil klatwa kazdemu, kto chcialby w takim poganskim zwyczaju uczestniczyc. W dobie obecnej zwyczaj ten zdaje sie przezywac swoj renesans. Mlodziez szkolna i akademicka zbiera sie 23 czerwca nad brzegami rzek by puszczac kolorowe wianki z lampionami na wode w rytm muzyki rokowej. \medno Bibliografia: 1. J. Keller, W. Kotanski, Z. Poniatowski, W. Tyloch, B. Kupis, <>, ISKRY, Warszawa 1968. 2. I. Gilewska, <>, Wroclaw 1967. 3. Z. Gloger, <>, Warszawa 1986. 4. A. Gieysztor, <>, Warszawa 1986. 5. K.W. Wojcicki, <>, PIW 1974. 6. J.I. Kraszewski, <>, Warszawa 1985. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Trzy grosze swintucha dyzurnego. Obrzedy i festyny o podobnym charakterze sa stare jak cywilizacja, a pewnie grubo starsze. Ich warianty mozna spotkac we wszystkich kulturach swiata. Zawsze towarzyszyla im wyjatkowo wzmozona aktywnosc erotyczna mlodziezy. Seks stanowil nieodlaczny, ba, czesto podstawowy element owej gry ludowej. A u nas w Polsce, psiakosc, nic a nic! Jak dziewczyna byla sprytna, to jedynym jej pomyslem bylo wlozenie luczywa do wianka. Czysta perwersja! Dziewczyny ogien rozniecaly przez pocieranie dwoch drewienek? Hm. Mozna i tak... Czy ktoras z Czytelniczek probowala? Pewnie dlatego Kosciol tego nie lubil. I ja popieram to krytyczne stanowisko. Puszczanie lampionow na wode? Phi! To po to przez tyle lat walczylismy z rezimem?! Jurek K_uk. _______________________________________________________________________ LISTY DO REDAKCJI ================= Dwa pierwsze listy dotycza polemiki na temat klopotow jakie ma szkolnictwo wyzsze i nauka w starciu z "prawdziwym zyciem". Dla przypomnienia, dyskusje rozpoczal Jacek Walicki swym "paszkwilem", nastepny byl glos Jurka Karczmarczuka w "Spojrzeniach" nr 103. * * * Jacek Walicki Gdy Akademia dziala jakby nie miala celu, to zewnetrzne sily domagaja sie regulacji. Ja regulacji sie nie domagam ale samoanalizy: jaki jest cel Akademii? Tak dlugo jak bedzie niejasny, wewnetrznie sprzeczny (nauczanie <> badania) itp., tak dlugo Akademia bedzie bezbronnie wystawiona na ujadanie i utyskiwanie. Takie jak moje. Akademia, i Moj Szanowny Krytyk Jurek Karczmarczuk, nie powinni tego ujadania interpretowac jako chec zamordystycznej kontroli, tylko jako naklonienie do ustalenia jasnych, realnych i mierzalnych celow. Oczywiscie psy szczekaja a Akademia kroczy dostojnie dalej... Jacek Walicki * * * Aleksander Matejko *Aleksander Matejko jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu Alberty; do 1968 roku w Uniwersytecie Warszawskim. Ochotnik CESO w Polsce w latach 1993 i 1994.* W zwiazku z artykulem Jurka Karczmarczuka w ostatnim numerze "Spojrzen" [nr 103] przedstawiam nastepujace uwagi: a) Droga do samodzielnosci akademickiej w polskiej nauce jest stanowczo zbyt wydluzona. Wieloletnie podporzadkowywanie sie urzedowym opiekunom z koniecznosci wplynelo ujemnie na samodzielnosc, zmusilo do kunktatorstwa, do podlizywania sie osobom wplywowym, doprowadzilo do wyzysku naukowych "czeladnikow" przez ich "mistrzow", wrecz uniemozliwilo wydobycie sie z marnej przecietnosci. W systemie PRL/ZSRR to dlugotrwale "czeladnictwo" mialo sens z punktu widzenia wladzy i klik rzadzacych nauka, ktorym zalezalo przede wszystkim na zdyscyplinowaniu "czeladnikow" i na dyktacie ideologicznym (jak nie bedziesz lojalny, to nie awansujemy ciebie!). Trzymanie sie dotychczasowych wzorow w tym wzgledzie moze byc tylko w interesie tych, ktorzy w dobie PRL dopchali sie do czolowych stanowisk i chca pozostac na nich jak najdluzej. b) marna przecietnosc i marnotrawstwo zagniezdzily sie w instytucjach naukowych, i na to nie ma innego skutecznego sposobu jak wolny rynek i konkurencja. Placowki zarowno dydaktyczne jak i naukowo-badawcze musza ubiegac sie o fundusze na zasadzie uczestnictwa w przetargu na to, co kto lepiej i taniej zrobi. Podtrzymywanie finansowe jakichkolwiek instytucji akademickich bez ogladania sie na wyniki wymagaloby finansowego worka bez dna. Cala rzecz w tym, ze w ocenianiu wciaz jeszcze bierze sie pod uwage wyniki nad wyraz watpliwe. Mozna na przyklad na uczelni byc fatalnym dydaktykiem, a jednoczesnie w ogolnych ocenach wypadac co najmniej niezle. Kontrola efektywnosci instytucji akademickich jest jeszcze ciagle wysoce niedoskonala. Dlaczego tak sie dzieje, to jest osobna sprawa zwiazana z biurokratyzacja instytucji rzadowych na kazdym szczeblu - kto w istocie interesuje sie rozpoznaniem prawdziwej sytuacji w odgornie kontrolowanych uczelniach? c) ocenianie wartosci pracy akademickiej (<>) jest w Polsce bardzo niedoskonale, o czym swiadczy chocby wielkie zaniedbanie recenzji prac naukowych w czasopismach fachowych, dotkliwie dajace sie we znaki w szeregu dziedzinach. Jak sam przekonalem sie, oczekuje sie pisania laurek a nie rzetelnej choc zyczliwej krytyki. Ludzie nauki obrazaja sie, jesli wytknie sie im jakies niedostatki. Pod tym wzgledem nawet prasa tygodniowa jest rzetelniejsza anizeli pisma fachowe. Wystarczylo by chocby przeniesc na grunt polski doswiadczenia i wzory uczelni polnocnoamerykanskich, a juz sytuacja poprawilaby sie. Sam parokrotnie probowalem w Polsce oglosic publikacje poswiecone tym zagadnieniom (juz w latach szescdziesiatych wydalem w Polsce ksiazki poswiecone m.in. ocenie pracownikow), ale nie bylo rzetelnego zainteresowania. Moja praca <>, mimo ze juz zlozona na komputerze polskim, nie znajduje jak dotad wydawcy, a przeciez, jak mi sie wydaje, wlasnie ta dziedzina jest w Polsce postkomunistycznej wyjatkowo wazna, bo przeciez co jak co, ale demokratyczny styl zarzadzania i gospodarki kadrowej nie mogl rozwinac sie w warunkach PRL-u. Gdzie jak gdzie, ale wlasnie w wyzszych uczelniach i placowkach badawczych pogodzenie sprawnego kierownictwa z autentycznym demokratyzmem jest sprawa wprost wyjatkowej wagi. Nie chodzi o to, aby organa zwiazkowo-samorzadowe darly koty z dyrekcjami, ale aby instytucje przestaly byc zle zarzadzanymi folwarkami, z ktorych zarzadcy czerpia osobiste zyski, korzystajac z biernosci podwladnych, ktorzy narzekaja tylko cichaczem, bo boja sie narazic wielmozom. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Jako osoba polemizujaca z Jackiem Walickim chcialbym Mu oswiadczyc na razie, ze doszukiwanie sie celu szkolnictwa wyzszego przypomina mi nieco poszukiwanie celu samego zycia. Panu Matejce chcialbym uprzejmie przekazac, ze sie z Nim, a raczej z jego diagnozami polskich patologii nie zgadzam, uwazam, ze wyjasnianie ich komunistycznymi ukladzikami jest trudno akceptowalnym uproszczeniem, ale wiecej napisze w jesieni. Jako czlonek redakcji Spojrzen z nadzieja oczekuje na dalsze glosy. Jurek K_uk. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Tomek Sendyka Szanowna Redakcjo, Dziekuje Kostkowi za przedstawienie nam greckiego punktu widzenia na te sprawe. Mam w grupie Greka Cypryjskiego, Greka Wlasciwego (z Aten) i Serba Belgradzkiego, wiec w tematyce rejonu jestem jak na niebalkanczyka dosc biegly. Czasem jak usiluje cos wymyslec sensownego w jednej z lokalnych kwestii, to Serb i Grek Wlasciwy patrza na mnie, smieja sie z lekkim politowaniem i mowia mi "Oj chlopie, ty nie znasz Balkanow...". No wlasnie, na tym to wszystko polega - ja nie znam Balkanow i nikt z poza Balkanow ich tez tak naprawde nie zna. Nie mam encyklopedycznej wiedzy gdzie kto kogo i w jakim celu, i w odwet za co i za pomoca jakich srodkow wyprawil na pastwiska niebieskie, a przez trzy tysiace lat historii to sie tam niezle tego nazbieralo. Ale pojawia mi sie smiala mysl: czy aby te setki faktow, mimo ze sa zapisane krwia na sumieniach w sercach Balkanczykow sa aby potrzebne do rozwiazania obecnych problemow? Zastanowilo mnie to porownanie do Slaska ze stolica w Dreznie. Na tyle na ile znam sie na tym zakatku swiata, to wydaje mi sie, ze rozpadla sie Jugoslawia, a nie Turcja, i ulozylem sobie wlasne porownanie. Co by bylo, gdyby Czechoslowacja rozpadla sie na wiecej kawalkow, albo Ukraina Zakarpacka (do 1939 roku bylo nie bylo Czechoslowacja) uznala sie za niezalezna, nazwala sie powiedzmy Galicja, i na fladze umiescila sobie, powiedzmy, nawet Rodlo. Czy by mi to stanowilo? Nie. Czy stanowiloby Polakom? Nie wiem, sadze ze tak naprawde nie, ale znalazloby sie kilku, ktorzy sprawe by rozdmuchali. Czy w jakis sposob Galicja Zakarpacka ze stolica bodajze w Mukaczewie stanowilaby jakiekolwiek zagrozenie dla interesow Polski? Nie, ale tak mozna by pograc narodowymi skrzypcami, ze mozna by z tego zrobic nie tylko druga Macedonie, ale wrecz druga Bosnie i Hercegowine. Da sie! Tylko po co? I jezeli ktos moze spokojnie podejsc do spraw Balkanskich, to nie Albania, Serbia, Macedonia, Fyrom, Bulgaria, tylko Czlonek Zjednoczonej Europy - Grecja. Zaden inny kraj w okolicy nie jest po prostu w stanie wybic sie ponad trzy tysiace lat krwi, ale Grecja *tak*, nie tylko jest w stanie, ale i ma taki moralny obowiazek. Wszyscy ludzie, ktorzy nie sa zaangazowani uczuciowo w Balkany patrza na to jak na bezsensowna jatke, ale dla kazdej strony w tym garnku ich racja jest jedyna nienaruszalna, i godna walki. Jedyna droga rozwiazania tego konfliktu jest zobaczenie go z boku, z gory, tak jak widzi go bezstronny obserwator. I dlatego moje oczy w tej czesci swiata spogladaja na Grecje. <> - trudno, jak sie jest czescia Wspolnoty, to mozna porozmawiac i *pomoc* malej niespojnej Macedonii w jej chwilowych klopotach zarowno gospodarczych jak i "emocjonalnych", a nie bawic sie w blokady. Przeczytalem artykul Kostka - Grecja *ma racje*. No i co z tego? Racje ma tez Macedonia-FYROM-Slawomacedonia, Serbia, Chorwacja, Bosnia...\ Tylko, ze Grecja jest czlonkiem EWG, a nie bobasem w piaskownicy historii jak Slawomacedonia-FYROM. I dlatego Grecja moze nadawac ton tej dyspucie, a nie sypac w piaskiem w oczy jakimis blokadami. Ale jak to mowia swiatli Balkanczycy z mojej grupy "... Oj Tomasz, ty niewiele rozumiesz, to sa Balkany, tam logika nie dziala...". ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". ____________________________koniec numeru 106__________________________